czwartek, 24 kwietnia 2014

Rozdział I

    Bardzo dziękuje wszystkim za miłe  komentarze.

                             

        Nathaniel
    Słońce właśnie pojawiło się na horyzoncie. Staliśmy przed kwaterą główną watahy południowej. Był to dwupiętrowy budynek w całości zrobiony z drewna i pomalowany na przyjemny jasnobrązowy kolor. Na werandzie stały podłużne skrzynki, w których rosły różnobarwne bratki.
    Mama zapukała do drzwi, które po chwili otworzył młody mężczyzna. Był to przystojny, wysoki i dobrze zbudowany zmienny. Miał kruczoczarne, kręcone włosy, które okalały jego twarz, natomiast błękitne oczy wyrażały stanowczość i pewność siebie co pozwalało wywnioskować, że jest alfą sfory. Przyglądałem mu się oczarowany. Jego zapach przyzywał mnie do siebie i wabił.
    - Witaj samico alfa. - jego głos otrzeźwił mój umysł. Skołowany cofnąłem się krok do tyłu  ''Czy to może być mój...?'' - Co was tu sprowadza?
    - Witaj alfo. Ja i mój syn chcemy prosić o schronienie w Twojej sforze. Wczoraj spędziliśmy dzień poza naszą osadą, a gdy wróciliśmy okazało się, że ktoś wzniecił pożar. Nikt nie przeżył. - ogromny szok odmalował się na twarzy mężczyzny. Jego spojrzenie przepełniało współczucie i żal.
    - Przyjmijcie moje wyrazy współczucia. To ogromna strata dla was. Oczywiście przyjmę was do mojej sfory - uśmiechnął się do nas lekko. - Mam na imię Rafael.
     - Dziękujemy. Jestem Elizabeth, a to mój syn Nathaniel.
    - Bardzo mi miło alfo. - pochyliłem głowę na znak szacunku. Czułem jak na moje policzki wypływa gorący rumieniec. Jego wzrok spalał mnie od środka, a równocześnie przyciągał jak magnez.
    - Spokojnie Nathanielu. Od teraz należysz do stada i nie musisz zwracać się do mnie oficjalnie. Poza tym czuje, że jesteś... - nagły sygnał telefonu spowodował, że przerwał w połowie zdania. Odetchnąłem z ulgą  Wolałem nie roztrząsać tematu partnerstwa. Potrzebowałem trochę czasu na oswojenie się z nową sytuacją  Rafael schował komórkę z powrotem do kieszeni. - Bardzo przepraszam, ale to telefon od mojego bety.
    - W porządku. - mama uśmiechnęła się lekko. - Czy możesz powiedzieć gdzie dostaniemy kwatery?
    - W głównym budynku mieszka mój brat z żoną i synem, ja oraz moja młodsza siostra. Nie wydaje mi się problemem abyście i wy tu zamieszkali. - otworzył szerzej drzwi i wpuścił nas do środka. Ściany w przedpokoju były pomalowane na ciepły, brzoskwiniowy kolor. Na podłodze leżały ciemnobrązowe panele. - Na dole jest kuchnia z jadalnią. Często korzystają z niej oprócz nas także pozostałe wilki ze sfory. Znajdują się tu również salon i mój gabinet. Sypialnie są się natomiast na piętrze, możecie iść wybrać jakieś dla siebie. Niestety nie mogę wam towarzyszyć, jednak jeśli będziecie czegoś potrzebować, możecie poprosić moją siostrę Olivie.Znajdziecie ją w ogrodzie za domem. Zapraszam również na wieczorne ognisko. Będziecie mogli poznać pozostałych członków sfory. - Spojrzał na mnie ponownie, po czym poszedł do swojego gabinetu.
    - Mamo... co ja mam zrobić? On... on... on jest... - nie umiałem dokończyć zdania. Byłem zbyt zszokowany i przytłoczony moimi uczuciami.
    - Spokojnie synku. Wiem, że ciężko ci zapomnieć o tym co stało się rok temu, ale pamiętaj co Ci zawsze mówiliśmy, ja i tata. Partnerstwo to najpiękniejsza rzecz na świecie. - spojrzałem na nią niepewnie. - Nie martw się tym na razie. Chodź wybierzemy sobie jakieś sypialnie.



                                                     ***


    Szykowałem się na ognisko. Olivia, siostra Rafaela pożyczyła nam trochę ubrań. Mimo to oboje z mama planowaliśmy jak najszybciej kupić sobie jakieś własne rzeczy. Przyglądałem się swojemu odbiciu w lustrze przez dłuższą chwile.
“Hmm... ciekawe czy Rafael zwróci uwagę na to jak wyglądam? - potrząsnąłem głową chcąc wyrzucić myśli o nim. - Nie powinienem w ogóle się nad tym zastanawiać.”
    - Ładnie ci w tym kolorze. Na pewno mu się spodobasz w tej bluzce. - odwróciłem się zaskoczony. W progu stała mama i uśmiechała się figlarnie. Spłonąłem rumieńcem. Moja mama zna mnie najlepiej na świecie, zawsze wiedziała co myślę i czuje. A także to, co mnie martwi.
    - To nie tak... ja wcale nie... och nie ważne. - niezadowolony oderwałem wzrok od lustrzanej tafli. - Chodźmy już na dół. Tylko... nie chce z nim na razie rozmawiać wiec... proszę nie wtrącaj się. Wiem, że ty chcesz dla mnie jak najlepiej ale... ja musze sam.
    - Oczywiście. Wiem, że ci trudno, dlatego nie będę się mieszać. Poza tym w partnerstwo wilków nie można ingerować.

    Zeszliśmy do ogrodu, po którym kręciło się już sporo zmiennych. Na pierwszy rzut oka widać było, że wszyscy dobrze się bawią w swoim towarzystwie. Panowała tutaj przyjazna, rodzinna atmosfera. U nas też tak było. Żal chwycił mnie za gardło, a do oczu cisnęły się łzy. Jedno spojrzenie na mamę wystarczyło bym wiedział, że myśli dokładnie o tym samym co ja.
    - Cieszę się, że przyszliście. - obok nas pojawił się Rafael z siostrą  jakimś innym wilkiem. Podobieństwo miedzy Rafaelem, a jego towarzyszem było widoczne. - Olivie już znacie. A to jest nasz brat, który jest również betą w naszej sforze, Kristian.
    - Miło cię poznać. Jestem Elizabeth, a to mój syn Nathaniel. - mama szturchnęła mnie lekko w bok. Poczułem jak po raz kolejny dzisiaj moje policzki stają się gorące gdy znów nie mogłem oderwać wzroku od Rafaela.
    - Miło mi. - uśmiechnąłem się do mężczyzny chociaż nie czułem pewnie pod jego czujnym spojrzeniem. - Przepraszam na chwile.
    Odszedłem czym prędzej. Cala ta sytuacja kompletnie mi się nie podobała. Te wszystkie spojrzenia posyłane w moja stronę. Czułem się okropnie skrępowany, gdyż miałem świadomość, że każdy wilk który należący do stada wyczuwa moją więź partnerską z ich alfą. Marzyłem by znów znaleźć się w domu, wśród przyjaciół i całej rodziny.
Doszedłem do ogrodzenia i oparłem się o pień drzewa które rosło niedaleko. Wziąłem głęboki oddech. Gdy niespodziewanie usłyszałem cichy płacz dobiegający z drugiej strony drzewa, po której siedział mały chłopiec.
    - Coś się stało mały? - zapytałem. Chłopiec był około pięcioletnim, drobnym brunecikiem . Dziecko patrzyło na mnie załzawionymi oczami koloru płynnego miodu.
    - Ty jesteś tym nowym wilkiem prawda? - zapytał chłopiec na co pokiwałem twierdząco głową i uśmiechnąłem się lekko. Malec przyglądał mi się przez chwile po czym również się uśmiechnął.
    - Tak dzisiaj rano przybyłem tu razem z moją mamą. No to powiesz co się stało, że płakałeś?
    - Mój kolega się ze mnie naśmiewa. - powiedział smutnym, drżącym głosikiem.
    - Dlaczego? Ma jakiś powód? - zapytałem zdziwiony.
    - T-Tak - chłopiec zerwał się z miejsca i spojrzał na mnie rozgoryczony. - Mam już całe pięć lat, a jeszcze nie przeszedłem swojej pierwszej przemiany. - zaskoczyła mnie jego odpowiedź. To, że nie przeszedł jeszcze przemiany nie było czymś złym.
    - Nie masz się czym przejmować ja miałem siedem lat, gdy pierwszy raz przyjąłem wilczą postać. - uśmiechnąłem się do zdziwionego chłopca i wyciągnąłem w jego stronę dłoń. - Jestem Nathaniel, a ty? - ten uścisnął moją dłoń z coraz szerszym uśmiechem na pyzatej buzi.
    - Alex.
    - To bardzo ładne imię. - chłopiec zarumienił się wyraźnie zawstydzony. - Twoi rodzice też są tutaj? - Alex pokiwał głową. - No to chodźmy ich lepiej poszukać, na pewno się martwią o ciebie. - wziąłem go na ręce i ruszyłem w kierunku, który mi wskazał.

                                       ***

                                          

          Rafael

Stanąłem razem z Olivią i Elizabeth obok zaniepokojonej Sary. Dziewczyna już od piętnastu minut szukała syna, który gdzieś zniknął.
    - Gdzie on może być? Przecież nigdy tak nam nie znikał. - W jej oczach pojawiły się łzy. Kiedy zauważyła, że mały nie bawi się z przyjaciółmi od razu zaczęła go szukać.
    - Spokojnie, na pewno się zaraz znajdzie. Ten szkrab jest bardzo zaradny. Tak samo jak jego tata. Kristian też lubił znikać jak był w jego wieku i... - nagle poczułem dreszcz przebiegający po moim kręgosłupie. Spojrzałem w bok i ujrzałem Nathaniela trzymającego na rękach... Alexa. Uśmiechnąłem się rozbawiony. - A nie mówiłem, że jest zaradny.
    - To chyba twoja zguba. - brunet postawił chłopca na trawie i uśmiechnął się do Sary, po czym poczochrał Alexa po głowie. - Patrz coś narobi. Twoja mama bardzo się martwiła. - chłopiec jak na komendę podszedł do dziewczyny.
    - Przepraszam mamusiu.
    - Jak mogłeś tak zniknąć? Twój tata wszędzie cię szuka. -powiedziała i przeniosła wzrok na Natha. - Bardzo ci dziękuje. Martwiłam się, że coś mu się stało. Mam na imię Sara.
    - Milo mi. Nathaniel. Alex ukrywał się za drzewem koło płotu.
    Chłopak uśmiechał się ciepło patrząc jak dziewczyna bierze chłopca na ręce i znów mocno go przytula. Nie trzeba było długo czekać na Krisa, który na widok syna uśmiechnął się i również mocno go przytulił.

    - Nath?
    - Tak?
    - Moglibyśmy usiąść i porozmawiać? - zaproponowałem mając nadzieje, że chłopak się zgodzi. Spojrzałem mu w oczy i dostrzegłem w nich...
    - Tak... czemu nie? - odpowiedział z niepewnością w głosie, pozwalając zaprowadzić się w na jedną z ławek postawionych niedaleko ogniska.
    Młody wilk przyglądał mi się przez chwile niepewnie. Czułem, że coś go martwi.
    - Chcesz mnie o coś zapytać?
    - Tak. Ojciec opowiadał mi kiedyś o waszej sforze. Mówił, że byłeś bardzo młodym wilkiem gdy przejąłeś watahę. - wyczuwałem jego niepewność.
    - To prawda miałem dwadzieścia trzy lata. - odpowiedziałem uśmiechając się do niego. 
    - A ile masz teraz? - spytał zaciekawiony.
    - Osiemdziesiąt cztery. - chłopak popatrzył na mnie zaskoczony. Wiedziałem, że  jest bardzo młody. Miałem jednak nadzieje, że duża różnica wieku nie będzie problemem. - Nathanielu wiem, że jestem od ciebie starszy ale... czuje, że jesteś moim partnerem. Wiem, że ty również to... - nie dokończyłem, bo nagle gwałtownie zerwał się z ławki.
    - Musze iść. Przepraszam. - chłopak spojrzał na mnie wystraszony, a po chwili uciekł w kierunku domu nie oglądając się za siebie.
    Zaskoczony podążyłem za nim wzrokiem. Nie mogłem zrozumieć zachowania Nathaniela. „Dlaczego on uciekł? Czyżby nie chciał mnie zaakceptować? Ale przecież mnie nie zna, więc dlaczego od razu mnie odrzuca?” pełen bolesnych myśli wstałem z zamiarem poszukania brata.

                                        ***

                               

        Nathaniel

    Serce waliło mi w piersi jak szalone, gdy wbiegłem do swojego pokoju. Czułem ogromną chęć zbliżyć się do Rafaela, jednak bolesne wspomnienia nie pozwalały mi tego uczynić.
    „Rodzice wyszli tego wieczoru do kina. Leżałem w łóżku i uśmiechałem się ciągle myśląc o Lucasie. Dziś podczas spotkania powiedział mi, że zabierze mnie na jedną ze swoich licznych podróży. Nie mogłem przez to spać, tak bardzo byłem podekscytowany. Nagle usłyszałem ciche pukanie do okna. Podszedłem i je otworzyłem. Do środka wślizgnął się mój ukochany i od razu pocałował mnie w usta.
    - Cześć co ty tu robisz? - spytałem zaskoczony. Właśnie w tym momencie zaczął się mój koszmar. Lucas zerwał ze mnie bluzkę popychając mnie na łóżko. - Co ty robisz?! Nie chce. Pomocy! - mężczyzna znów mnie pocałował nie zważając na moje protesty. Ciągle krzyczałem błagając by przestał i próbując się wyrwać, ale był silniejszy. Chwile później byłem nagi natomiast Lucas oblizał wargi i uśmiechnął się do mnie.
    - Co to za przerażona mina? Przecież wiem, że tego pragniesz. - w moich oczach zebrały się łzy. Czułem jak jego palec zagłębia się pomału we mnie sprawiając ogromny ból. - Ale jesteś ciasny. Kochanie ty moje, nie płacz zaraz poczujesz się jak w niebie.
    - Ale ja... ja nie chcę... proszę zostaw. - Lucas jak by nie słysząc moich błagań i próśb o zaprzestanie. Dołożył drugi palec. Wiedziałem, że to mój koniec. Gdy już się poddałem, usłyszałem jak drzwi do mojego pokoju wylatują z zawiasów. W progu stali mama z tatą. Łzy szczęścia spłynęły po moich policzkach. Byłem uratowany. Nie pamiętam co działo się dalej. Tata odciągnął Lucasa, a mama okryła mnie kocem i zaprowadziła do sypialni obok. Gdy tylko adrenalina spowodowana przerażeniem i chęcią ucieczki opadła pogrążyłem się w ciemności.”
   
Odetchnąłem głęboko. Wspomnienia tamtej nocy nadal były zbyt świeże. Nie zauważyłem nawet kiedy z moich oczu zaczęły lecieć łzy. „Już nigdy więcej nie chcę tego przeżyć. Nigdy.”

czwartek, 17 kwietnia 2014

Prolog



        Bardzo dziękuje vipera_seth za sprawdzenie tego rozdziału no i SULL IGA za motywacje do pisania

  Był późny wieczór i słońce zdążyło już jakiś czas temu skryć się za horyzontem. Przez jedną z leśnych ścieżek prowadzących do osady szło dwoje ludzi, kobieta i młody chłopak. Młodzieniec miał karmelowe włosy oraz orzechowe oczy. Włosy kobiety były tylko o kilka tonów ciemniejsze od włosów chłopaka, oczy natomiast miały identyczną, intensywnie orzechową barwę. Na pierwszy rzut oka można było stwierdzi, że są spokrewnieni.

            - Mamo? Czy nie wydaje ci się, że coś jest nie tak? W lesie nigdy nie było tak cicho jak teraz...

            - Też mnie to niepokoi.- kobieta z niepewnym wyrazem twarzy przyspieszyła.

            Piętnaście minut później dotarli na miejsce. Nie zastali oni jednak swojej wioski tylko spalone zgliszcza. Smród ciał był odurzający.

            - Boże czy oni...? - chłopak patrzył z niedowierzaniem na miejsce gdzie jeszcze kilka godzin wcześniej stał jego dom.

            - Wy... wydaje mi się... że tak... - głos kobiety się załamał. Cała wataha, sto dwadzieścia zmiennych wilków zginęło w przeciągu kilku minut.

            - A tata... może on... przecież... przecież to niemożliwe... on nie mógł - chłopak opadł na kolana. Bolesna prawda wkradała się do jego umysłu niczym koszmar. Rozpłakał się.

            - Nikt... nie... nie wyczuwam nikogo żywego... nikogo. - te słowa były tylko szeptem, jednak w nocnej ciszy zabrzmiały jak krzyk.

            - I co my teraz zrobimy mamo... nasz dom... rodzina... wataha...? - po jego policzkach spływały słone krople.

            - Musimy iść. Dołączymy do watahy południowej. Nie mamy wyboru. - spojrzała na syna smutno.

            - Ale ja nie chce. Tu jest nasz dom... nasze... miejsce...

            - Nie mamy wyboru. Nathanielu musimy... - coś chwyciło ją za gardło nie pozwalając powiedzieć nic więcej. Z jej oczu również płynęły łzy. - Musimy być silni. Twój ojciec nie chciał by byśmy płakali. Pragnął by byśmy żyli I nigdy się nie poddawali. Pamiętasz co zawsze mówił gdy było coś nie tak? - chłopak pokiwał głową.

            - Jesteśmy Rivera, którzy nigdy się nie poddają... wataha jest siłą, podporą i rodziną dla zmiennego wilka... - drżącymi dłońmi otarł policzki i podniósł się ostrożnie z kolan posyłając matce smutny uśmiech. - Nie poddamy się. Tata by tego chciał.

            Przez chwile stali jeszcze patrząc na miejsce gdzie do niedawna stał ich dom. Chłopak przeniósł wzrok na matkę. Stała obok niego a z jej postawy biła duma i pewność siebie, choć jej oczy były pełne smutku, troski oraz bólu.

            - Musimy iść. Tu nie mamy już czego szukać.

            Przybrali swe wilcze formy. Dwa piękne białe wilki z bólem w sercu ruszyły ścieżką przez nocny las. Z nadzieją, że jutro będzie lepszy dzień, a ból straty zmaleje choć minimalnie.