niedziela, 8 lutego 2015

Zapraszam!

No i wróciłam kochani! Z nowym blogiem i nowym opkiem które pojawi się już 12 lutego  Kocham-jedno słowo, wiele historii
zapraszam serdecznie! Będę czekać na wasze komentarze *.*

Do ,,usłyszenia" OfeliaRose


środa, 17 września 2014

Zapraszam !

Powiem szczerze, że po zakończeniu Kronik Watahy Południowej liczba dziennych wyświetleń praktycznie w ogóle nie spadła :)
I bardzo cieszy mnie fakt, że opowiadanie jest nadal czytane ale za to moje nowe opowiadanie ma bardzo małą statystykę oraz małą liczbę komentarzy więc dlatego pisze do tych którzy tu zaglądają o zajrzeniu również na:
kwiat-przyjazni-ofelia-ofelia-rose.blogspot.com
*Wiecie im więcej komentarzy tym większa motywacja. Poza tym mam wtedy pewność, że pisze je nie tylko dla siebie.
Pozdrawiam OfeliaRose

sobota, 6 września 2014

Rozdział dodatkowy Laffayet /Caleb

Lafayette
Patrzyłem z niedowierzaniem w twarz mężczyzny stojącego naprzeciw mnie. Gdy stanąłem już stabilnie, blondyn odsunął się ode mnie jak poparzony. Poczułem, jak w moje serce wbija się pierwszy kolec.
- Eee... Rafaelu, czy mój domek jest nadal wolny? - tata kiwnął głową.
- Tak, jeśli chcesz, możesz spokojnie do niego iść lub zostać z nami na przy... - ten pokręcił gwałtownie głową.
- Nie, ja jestem... zmęczony podróżą - powiedział, po czym nawet na mnie spojrzawszy, wyszedł. Poczułem, jak w moich oczach zbierają się łzy. Nagle poczułem dotyk na ramieniu. Obok mnie stał tata z łagodnym uśmiechem. Kiwnąłem głową, zbierając się w sobie.
Nie wiele zapamiętałem z całej imprezy. Przez cały czas byłem nieobecny myślami. Więc, gdy zabawa się nareszcie skończyła, przyjąłem to z ulgą. Po szybkim prysznicu postanowiłem pójść do taty, ale gdy zobaczyłem, że razem z ojcem o czymś rozmawiają, postanowiłem im nie przeszkadzać. Szczególnie, że najwyraźniej rozmawiali o dziecku, które było w drodze. Poszedłem do pokoju i położyłem się na łóżku. Odkąd pamiętam, marzyłem, by spotkać kogoś takiego jak mój tata i być szczęśliwym. Mieć dzieci i żyć sobie długo i szczęśliwie, jak moi rodzice. A tu odnajduje swojego partnera i co? Nie poświęca mi nawet chwili. Nie znam jego imienia. Nic. Spojrzałem w stronę drzwi, gdy te się otworzyły.
- Jak się masz? - tata wyglądał na zatroskanego. Spróbowałem się uśmiechnąć.
- Wszystko w porządku. Czemu pytasz?
- Bo nie wyglądasz, jakby było wszystko w porządku, a poza tym widziałem, jak chciałeś do nas przyjść. Nie wiem, czemu tego nie zrobiłeś. - powiedział, na co ja zareagowałem płaczem.
- Nie chciałem wam przeszkadzać. Poza tym, będę mieć brata czy kolejną siostrę? - zapytałem, próbując zmienić temat. Nie wiedziałem, co miałbym powiedzieć. Byłem zagubiony w swoich odczuciach.
- Jeszcze nie wiem, a ty nie próbuj zmieniać tematu. Wiem, że musi być ci przykro - powiedział cicho, gdy się do niego przytuliłem. Jego delikatny dotyk na mojej głowie uspokajał choć trochę moje nerwy.
- Bo... ja nie rozumiem. Przecież... ja go nawet nie znam, on mnie też... więc dlaczego uciekł? Ja... - po moich policzkach znów popłynęły obficie słone krople.
- Skarbie, musisz zrozumieć, że Caleb - moje serce zabiło szybciej, gdy usłyszałem jego imię - od zawsze szukał partnerki. Przez dłuższy czas był zakochany w Olivii, ale gdy ona spotkała Nicka postanowił wyjechać i poszukać tej jedynej. Ale nie znalazł jej, a kiedy wrócił... okazało się, że co? Że przeznaczony jest dla niego partner, nie partnerka.- byłem zszokowany tym, co powiedział tata, a równocześnie smutny. Skoro to tak wygląda, to on nigdy mnie nie będzie chciał.
- To...to znaczy, że pisana jest mi samotność? Skoro od zawsze szukał partnerki znaczy, że nigdy mnie nie zaakceptuje.- tata spojrzał na mnie zaskoczony, po czym pokręcił głową i znów zaczął delikatnie mnie głaskać.
- Nie. Skarbie, nikt z nas nie będzie nigdy sam. Caleb, gdy cię pozna, zrozumie, że jesteś cudowny i że los nie mógł mu lepiej wybrać - powiedział, po czym odkrył kołdrę i kiwnął w stronę odkrytego posłania. Widząc to, położyłem się czym prędzej, by już w następnym momencie przytulać się do taty, który zajął miejsce obok mnie. Gdy zacząłem odpływać w krainę snów, przyszło mi na myśl, że jest prawie tak, jak gdy miałem sześć lat i w nocy budziły mnie koszmary. Tyle że tym razem ten jest o wiele boleśniejszy i dzieje się w rzeczywistości.
***
Caleb
Siedziałem w swojej sypialni nadal poddenerwowany. Nie wiedziałem, co mam myśleć o tej sytuacji. Przez tyle lat zakochany w niedostępnej dla mnie dziewczynie, tyle lat zmarnowanych na poszukiwania partnerki. I to tylko po to, by się okazało, że mój PARTNER czeka na mnie w rodzinnej sforze. Nie umiałem pozbierać myśli, przez cały czas zastanawiając się. jak mam się zachować, bo to jest syn Rafaela, a ja mu tyle zawdzięczam. Gdy moi rodzice zginęli, miałem zaledwie sześć lat. Mężczyzna przyjął mnie do siebie i razem z bratem wychowywali mnie. Później pomagałem im przy pilnowaniu Olivii, ale gdy ona zaczęła mi się zbyt bardzo podobać, poprosiłem o dom dla siebie. A teraz miałem spojrzeć mu w oczy? Przecież ja odrzuciłem jego syna... a właściwie, po prostu nie zaakceptowałem. No bo zawsze byłem pewny, że czeka na mnie gdzieś ta jedyna kobieta. Pokręciłem głową i wstałem z posłania. Wyjrzałem przez okno. Wszystkie światła w głównym domu były pogaszone, choć w jednej sypialni można było zauważyć delikatny blask światła. Nie trudno było się domyślić, czyja to musi być sypialnia. Po głębszym zastanowieniu, dochodziłem do wniosku, że naprawdę źle postąpiłem, wychodząc tak bez żadnego słowa. Mimo wszystko, ten chłopak to mój partner.
Stałem tak jeszcze przez chwilę, by w końcu wrócić na łóżko i spróbować choć na chwilę zasnąć.
~*~*~*~*~*~
Następnego dnia obudziły mnie ciepłe promienie słoneczne. Podniosłem się i poszedłem wziąć zimny prysznic. Przez pół nocy śnił mi się mój partner. Mimo że go nie znałem, nawet nie wiedziałem jak ma na imię, nie opuszczał on mojej głowy.
Gdy godzinę później wyszedłem na zewnątrz, ruszyłem prosto do głównego domu, by móc porozmawiać z Rafaelem. W środku panował jak zwykle gwar. Oprócz kilku wilków ze sfory, był też Kristian z Sarą i ich małym synkiem. Ze zdziwieniem rozpoznałem Alexa w młodym i dość przystojnym mężczyźnie, który rozmawiał najwyraźniej z kimś przez telefon. Przy stole siedział także Nathaniel z małą dziewczynką oraz TEN chłopak. Czym prędzej przeszedłem przez korytarz, prosto do gabinetu.
Brunet siedział przy biurku i przeglądał jakieś papiery.
- O, dobrze, że cię widzę. Możemy od razu pogadać o twoich starych, a zarazem nowych obowiązkach - powiedział z szerokim uśmiechem. - Widzisz, odkąd Olivia urodziła dziecko, Nick nie jest w stanie kontrolować wart oraz ustalać spotkań. Prosił mnie, bym znalazł kogoś nowego na jego miejsce, żeby on mógł znów tylko chodzić na warty. - kiwnąłem głową.
- W porządku. Z chęcią przejmę to zadanie, ale będę potrzebował kilku raportów z ostatnich lat.
- Oczywiście. Przydadzą ci się, bo wiele się działo przez okres, jaki cię nie było - powiedział, a przez jego wesoło błyszczące oczy przebił się żal.
- Czy... coś się stało, gdy odszedłem? - zapytałem, czując jakiś niepokój.
- Szesnaście lat temu, zaraz po tym jak wyjechałeś... przez Lucasa... on dostał się tutaj i z jego winy nasza córka umarła. - poczułem, jak moje serce zamiera w miejscu. ,,Czyżby to była moja wina?” - Lafayetta udało się na szczęście uratować, ale... - drzwi się nagle otworzyły, a w nich stanął właśnie Lafayette. ,,Piękne imię” , przemknęło mi przez myśl. Chłopak, gdy mnie ujrzał, skamieniał na chwilę, by w następnym momencie z wysoko uniesioną głową przejść obok mnie.
- Tato będę mógł dzisiaj iść na nocne opowieści do lasu? Felix i Alex zaproponowali mi, bym poszedł z nimi i ich znajomymi - powiedział.
- Jesteś pewny, że chcesz iść? - zapytał Rafael, jakby czytał szatynowi w myślach.
- Szczerze, to nie do końca byłem do tego przekonany. Nie chcę im przeszkadzać, ale powiedzieli, że nie chcą słyszeć odmowy.
- W takim razie, jeśli twój tata się zgodził, możesz iść, ale powiedz Alexowi jak go zobaczysz, by wpadł do mnie na chwilę. - Lafayette uśmiechnął się szeroko i skocznym krokiem wyszedł z gabinetu, nie zerkając w moją stronę. Nie przeszkadzało mi to jednak. Co innego zaprzątało mi teraz głowę.
- Wasze wczorajsze spotkanie bardzo przeżył. Caleb, ja wiem, że myślałeś zawsze o partnerce, ale nie odrzucaj go. Spróbuj najpierw go poznać.- spojrzałem na niego zaskoczony. Słysząc to, czułem jakieś ukucie w piersi. Ale wiedziałem, że nic nie mogę z tym zrobić, a nawet gdybym chciał się do niego zbliżyć, to po tym, co się dowiedziałem, wiedziałem już, że nie mogę. Kiwnąłem głową i wyszedłem czym prędzej z gabinetu.
W domu wziąłem się za przeglądanie raportów sprzed szesnastu lat.
,, Nie wiadomo, jak się przedostał do sfory ani jakim cudem udało mu się ukryć...” 
,,...Jedno z dzieci alfy nie przeżyło... jego mąż został pobity oraz poddany silnemu stresowi..” 
,,...celi więźnia pilnowali...” 
Moje dłonie drżały. On dostał się do wioski, bo mu pomogłem. Przez niego zginęła córka Nathaniela i Rafaela, a o mały włos mógł zginąć również mój partner. 
- Nawet, jeśli wtedy był mały i można uznać, że nie zdradziłem go, to jednak...- uderzyłem pięścią w stół. - CHOLERA!!! Jestem beznadziejny.
***
Lafayette 
Czułem się źle. Mój partner... dobre sobie. No, ale skoro on chce udawać, że nie wie, kim jestem, to ja też mogę. Z takim nastawieniem wziąłem się za zbieranie. Mimo że nie chciałem iść w towarzystwie Felixa i Alexa, bo czułem się przy nich jak piąte koło u wozu, to cieszyłem się na myśl o dzisiejszym wieczorze. Nocne opowieści zawsze były świetnym wydarzeniem. Wszyscy siedzieliśmy przy ognisku i opowiadaliśmy różne opowieści o naszej sforze albo o sforach, skąd pochodzili nasi krewni. Nieraz były to opowieści o walkach czasem opowieści pełne smutku, innym razem o miłości i partnerstwie. I właśnie takich historii potrzebowałem.
Gdy wieczorem spotkałem się razem z przyjacielem i kuzynem, czułem się o wiele lepiej i pewniej. Poszliśmy na polanę, gdzie większość osób już było. Przywitaliśmy się i rozsiedliśmy przed ogniskiem. Gdy wreszcie zjawili się wszyscy, mogliśmy zacząć.
- Kto chce zacząć? - odezwał się Filip, jako najstarszy z nas.
- Mogę ja?- odezwała się Meg. Wszyscy zgodnie pokiwali głową.
- To będzie historia o moich dziadkach. Mój tata pochodzi z innej watahy. Nie raz opowiadał mi historię moich dziadków. Co musieli przejść, by być razem. Wydaje mi się, że będzie to dobra historia na rozpoczęcie - mówiła. - Mój dziadek, Cornel, wpadł na dziadzię, gdy podczas jednej z pełni wracał do domu. Znalazł go pod drzewem przemarzniętego, pobitego i osłabionego. Gdy tylko zrozumiał, że to jego partner, postanowił mu pomóc. Nie było to dla niego łatwe, bo do tej pory spotykał się tylko z kobietami, ale wiedział jednak, że nie może go zostawić. Jak się później okazało, dziadzia został wyrzucony ze swojej dawnej watahy za to, że nie zgodził się zostać jednym z kochanków Alfy. Dziadek pomagał mu wrócić do zdrowia, z każdym dniem pomagając mu dojść do siebie. Równocześnie dochodził do wniosku, że nie mógł dostać od losu nikogo lepszego. Jednak los chciał im trochę namieszać. Gdy Alfa ze sfory dziadzi dowiedział się, że ten ma partnera, postanowił mu na złość odebrać szczęście. Przyszedł do sfory i zgłosił, że dziadziuś uciekł. No i musiał zostać oddany w ręce tego Alfy. Oczywiście dziadek się nie poddał. Mimo dużych problemów, uratował dziadziusia, a nie było to proste. Na szczęście wszystko się dobrze skończyło. Jakiś czas później urodziła się moja ciocia i teraz żyją nadal szczęśliwie. Uważam, że ich historia jest cudowna. Dziadek nie tylko umiał wyzbyć się uprzedzeń, co do płci, ale także walczyć o swoją miłość... - nie mogłem więcej słuchać. Opowieść była faktycznie piękna, ale przede wszystkim uświadamiała mi, jak bardzo moja historia, wydawało mi się z każdym momentem, że nie ma pisanego szczęśliwego zakończenia. Wstałem z miejsca i wszedłem między drzewa, by móc odetchnąć.
***
Caleb

Stałem w cieniu. Niedaleko ogniska. Postarałem się jednak stanąć tak, by słyszeć o czym jest mówione. Historia, którą opowiadała dziewczyna, była naprawdę piękna, ale nie dało się nie zauważyć, jak bardzo poruszyła Lafayetta. Widząc ból na jego twarzy, chciałem móc go zmyć, coś zmienić. Wiedziałem, że to jednak nie możliwe. Nawet gdybym spróbował go poznać i zaakceptować, to po tym, co się dzisiaj dowiedziałem, co zrozumiałem, nie pozwalało mi. Patrzyłem, jak chłopak odchodzi od swoich przyjaciół, kierując się gdzieś głębiej w las. Szedłem za nim w bezpiecznej odległości. Gdy chłopak po pewnym czasie przystanął przy jednym z większych drzew w tym lesie, ja również się zatrzymałem. Przez chwilę rozglądał się, po czym usiadł, opierając się o pień i rozpłakał.
- O rany, ale ze mnie sierota. Nie potrafię nawet pohamować łez. Dopiero minął jeden dzień od moich urodzin, a mnie wydaje się, jakby rok - mówił do siebie, starając się w tym samym momencie zatamować potok łez. - Pewno to wszystko byłoby prostsze, gdyby to moja siostra żyła. - aż otworzyłem oczy ze zdziwienia. Skąd mu przyszedł taki pomysł do głowy? - Skoro mój partner od zawsze lubi kobiety, to prościej by było, gdybym taką był - mruknął, po czym ułożył się wygodniej pod tym drzewem i po prostu zaczął patrzeć w gwiazdy. W tym momencie wyglądał po protu niesamowicie. Jego oczy świeciły się, niczym te gwiazdy na niebie. Jego delikatna postura zachęcała wręcz do przytulenia i zaopiekowania się nim. Przez dłuższy czas patrzyłem, jak Lafayette, coraz bardziej odprężony, wpatruje się w niebo. Gdy jednak zaczął się przechylać w lewą stronę z zamkniętymi oczami, podszedłem do niego cicho i ostrożnie wziąłem na ręce. Brunet, gdy tylko to wyczuł, wtulił się w moje ramiona z delikatnym pomrukiem. Widać było, że od razu rozpoznał, kto jest blisko niego. Drogę do miejsca, w którym jego znajomi rozpalili ognisko, przeszedłem dość szybko. Wszyscy imprezowicze gdzieś się zbierali. Po chwili doszedłem do wniosku, że pewnie szukać zguby, która ja przyniosłem.
- Alex? - chłopak od razu się odwrócił, a gdy tylko zobaczył, kogo trzymam w ramionach, odetchnął i podszedł do mnie. Przekazałem mu chłopaka, choć musiałem przed sobą przyznać, że robiłem to niechętnie.
- Gdzie go... - zaczął chłopak, ale ja tylko pokręciłem głową.
- Nie martw się. Nic mu nie jest. Przez dłuższy czas po prostu patrzył w niebo, ale w końcu zasnął - powiedziałem i odszedłem w swoją stronę.
~*~*~*~*~*~*~*~
Od kilku dni obserwowałem Lafayetta. I z każdym dniem docierało do mnie, że chłopak został mi wybrany wręcz idealnie. Jego uśmiech, to jak każdemu chciał pomagać, czy jak zajmował się swoją siostrą, imponowało mi. Chciałem o nim wiedzieć coraz więcej i żeby on o mnie wiedział wszystko. Ale gdy to przychodziło mi do głowy, czułem, jak przez plecy przebiegał mi dreszcz. Powiedzieć mu o sobie wszystkiego nie wchodziło w grę, więc zbliżenie do niego też nie, a to sprawiało mi coraz większy ból. Po dwóch tygodniach takiej męczarni, postanowiłem odejść. Miałem tylko nadzieję, że nie skrzywdzę aż tak bardzo Lafayetta, bo on nie zasługiwał na żadne krzywdy.
Wieczorem spakowałem potrzebne mi rzeczy i wyszedłem z domu. Szedłem już w stronę ścieżki prowadzącej na drogę do miasta, gdy nagle natchnęło mnie, by pójść w jeszcze jedno miejsce. Tam, gdzie nieświadomie zniszczyłem sobie możliwość szczęścia.

***
Lafayette
Od momentu, gdy usłyszałem od Felixa, że to Caleb przyniósł mnie z lasu, nie umiałem opanować rosnącej we mnie nadziei. Nadziei na to, że ten przystojny mężczyzna zaakceptuje mnie i pozwoli do siebie zbliżyć.
Przez kilka kolejnych dni, czułem wyraźnie czyjąś obecność na każdym kroku. A przez to, czułem się, jakby bardziej związany z nim.
Ale gdy któregoś wieczora poczułem ukłucie bólu, przestraszyłem się nie na żarty. W głowie kołatała mi się tylko jedna myśl... Chce mnie zostawić. Czym prędzej zerwałem się z miejsca i pognałem na dwór, nie zwracając uwagi na pytania zadawane przez rodziców. Czym prędzej przemieniłem się i pobiegłem, ile sił miałem w czterech łapach. Nie rozumiałem, skąd wiem, w którą stronę biec, ale nie przejmowałem się tym teraz. Gdy wreszcie znalazłem się u celu, przybrałem z powrotem ludzką postać i wyszedłem zza zarośli. Caleb stał przed Wilczą Jamą. Tata opowiadał mi o tym miejscu. Ponoć tu został porwany Alex i to tu stała się ta tragedia. Spojrzałem na mężczyznę. Wyglądał na... załamanego. Podszedłem do niego niepewnie i odezwałem się.
- Dlaczego... ty chcesz mnie zostawić? - zapytałem, pierwszy raz odzywając do niego bezpośrednio. Blondyn podniósł na mnie wzrok i pokręcił głową.
- Nie chcę. Już nie chcę, ale muszę... muszę, bo... ech, i tak nie zrozumiesz. - poczułem, jak zbiera mi się na płacz.
- Dlaczego nie zrozumiem?! Bo jestem za młody i głupi?! Bo nie chcesz takiego kogoś jak ja?! Chłopaka?! Wyjaśnij mi, dlaczego... DLACZEGO nie możemy być razem?! Czy ja nie mogę być szczęśliwy i zobaczyć, co to znaczy być kochanym?! Mój przyjaciel może być z moim kuzynem tak cholernie szczęśliwy, moi rodzice mogą?! Cholera, cała moja rodzina może, a ja nie?! Powiedz, co jest nie tak, czy to dlatego, że to ja... żyję? - ostatnie pytanie wyszeptałem, padając na kolana. Caleb wpatrywał się we mnie szeroko otwartymi oczami. Po chwili jednak przyklęknął obok mnie i ujął delikatnie moją głowę.
- Nie, to nie jest tak. Po prostu... Dobra. Widzisz, szesnaście lat temu, ja znalazłem tego Lucasa właśnie tutaj. On mówił, jak to bardzo zależy mu na Nathanielu i jak bardzo chciałby z nim porozmawiać. Przeprosić za to, co wcześniej zrobił, bo on go kocha. A że ja sam cierpiałem na jednostronną miłość, postanowiłem mu pomóc... - powiedział, patrząc mi w oczy. - To, co się tu stało, to moja wina, bo mu uwierzyłem, będąc po prostu zranionym. Ja po prostu nie wyobrażam sobie teraz, bym mógł być z tobą po tym, co zrobiłem. - słysząc to, nie mogłem się powstrzymać i rzuciłem w jego ramiona.
- Proszę, nie patrz na przeszłość. Wiem też, że moi rodzice będą w stanie ci wybaczyć. Więc proszę, zostań. Nie zostawiaj mnie. Chcę cię poznać i być przy... - jego ciepłe usta na moich szybko mnie uciszyły. Zadowolony przymknąłem oczy.
 ,,Nareszcie. Czyżby zaczynała się moja wymarzona bajka?”

*sześć lat później*
Szedłem razem z Calebem przez las. Niedawno przeszliśmy rytuał połączenia i czułem, że moje życie może się toczyć już tylko lepiej. Aktualnie pomagałem mojemu mężowi szukać wilka, który ukrył się gdzieś u nas w lesie. Był to samotny osobnik, który musiał mieć jakieś problemy psychiczne, ponieważ zaatakował już trzech zmiennych i cztery zmienne, spodziewające się dziecka. Nie podobało się to nikomu. Na szczęście, jak na razie, nie było ofiar śmiertelnych i zarówno zmiennym, jak i ich dzieciom, nic nie zagrażało, ale Adrian i tata nie wyobrażali sobie tego tak pozostawić.
- Nadal uważam, że nie powinieneś ze mną tu być - powiedział mężczyzna, rozglądając się uważnie. Nagły szmer spowodował,, że oboje napięliśmy wszystkie mięśnie. Zza drzew wyszedł wysoki mężczyzna, a raczej wilczy mężczyzna. Wyglądał dokładnie, jak ci z opowieści niektórych ludzi o wilkołakach. Patrzył na nas czerwonymi oczami, powarkując. Po chwili do mnie dotarło, że on coś mówi.
- Ona... była moja... moja! ... a znalazła tego... swojego... bękarta... zepsuł ją. To coś... żyjące, to zło! - zaczął powarkiwać coraz głośniej, przyglądając się nam. Jednak po tym, co on mówił, byłem prawie pewny, że nas nie zaatakuje. Przecież żaden z nas nie spodziewa się dziecka. Jakie więc moje było zdziwienie, gdy jego kły i pazury się wydłużyły, a on zaczął biec centralnie na mnie... O, Luno.
- Lafayette! Nie stój tak, biegnij! Zajmę go! - gdy tylko dotarły do mnie słowa Caleba, czym prędzej ruszyłem w stronę, z której słyszałem głosy innych osób tropiących. Gdy tylko do nich dobiegłem, zacząłem czym prędzej mówić.
- Znaleźliśmy go! Caleb go zajmuje, ale może dłużej nie dać rady! - wszyscy ruszyli za mną, a ja czułem, jak coraz większy strach wkrada się do mojego serca. Gdy dotarliśmy na miejsce, poczułem, jak bierze mnie na wymioty. Mój mąż, mimo że cały, to był jednak poraniony i ubrudzony krwią. Wszyscy wzięli się za unieruchamianie chorego zmiennego. Po chwili już było po problemie, a ja centralnie zwymiotowałem. Było to dla mnie za dużo. Gdy tylko tata się przy mnie pojawił, jęknąłem i powiedziałem:
- Tato, przypomnij mi, bym następnym razem nie wpadał na głupie pomysły i nie szedł z wami. - ojciec kiwnął głową, po czym jako alfa rozporządził zadaniami, a mnie pomógł pozbierać się do kupy.
W domu siedziałem jak na szpilkach, obawiając się o obrażenia Caleba. Tata tylko chichotał rozbawiony, zapominając, jak się zachowywał, gdy z ojcem coś było nie tak.
- Co się tam tak właściwie stało? - zapytał.
- Szliśmy i rozmawialiśmy. Znaczy, Caleb narzekał, że nie rozumie, dlaczego w ogóle zdecydowałem się z nimi iść. Nagle jednak usłyszeliśmy jakiś hałas i pojawił się ten wilk... potem próbował się na mnie rzucić, ale Cleb odwrócił jego uwagę, a ja poszedłem po pomoc. - tato, gdy to usłyszał, spojrzał na mnie szeroko otworzonymi oczami, by w następnej chwili wcisnąć mnie do lekarza. Nie trudno chyba się domyślić, co się dowiedziałem. Taaa... drugi miesiąc.
Gdy wreszcie mogłem wejść do Caleba, podszedłem do niego i mocno przytuliłem.
- A ty co? Widzisz, mówiłem, nie leź ze mną. Z tobą to same kłopoty. - ja rozbawiony tylko kiwnąłem głową, nie mówiąc mu nic, ciesząc się równocześnie, że nic mu nie jest. Bo co ja bym zrobił bez niego? Przecież został mi przeznaczony na wieki.

****No i to już definitywny koniec. Przypominam o nowym opku i zachęcam do komentowania :*

piątek, 5 września 2014

Rozdział dodatkowy Felix/Alex

No i jest pierwszy one-shot. Drugiego dodam dopiero wieczorem albo jutro rano. Dlaczego? Bo strasznie się ociągałam z napisaniem go i skończyłam go dopiero o godzinie 24 więc moja beta nie miała jak go sprawdzić *.* moja wina ;)
Tak więc musicie poczekać :*

Felix

Siedziałem znudzony w swojej sypialni. Rodzice od rana mieli pełne ręce roboty. Bliźniacy od wczoraj mieli dość wysoką gorączkę, przez co tata odchodził od zmysłów. Nie chcąc im robić problemów, siedziałem w pokoju. Nagle zadzwonił mój telefon.

,,- Hallo?”

,,- Felix, mam dla ciebie fantastyczną wiadomość” - w słuchawce usłyszałem głos Lafayetta. Chłopak był wyraźnie podekscytowany. - ,,Za pół godziny będziemy u ciebie z Alexem. Twoi rodzice zadzwonili do moich, bo stwierdzili, że się nudzisz i powinienem do ciebie wpaść” - powiedział, a mi aż oczy się zaświeciły.

,,- Alex z tobą przyjeżdża?” - uśmiechnąłem się szeroko na samą myśl.

,,- Tak, bo twoi rodzice idą za niedługo do lekarza, ale nie chcieli, byśmy zostali sami. Wiesz, jak to jest. Jesteś przecież ich oczkiem w głowie” - powiedział złośliwie.

,,- Jakbyś ty nie był. A jak tam Vanessa?” - zapytałem. Szatyn był zachwycony swoją młodszą siostrzyczką i jakby mógł, to spędzałby przy niej całe dnie.

,,- W porządku. No nic, za niedługo będziemy. Do zobaczenia” - powiedział i się rozłączył. Zadowolony szybko się przebrałem i zszedłem na dół. Tam tata, Mick, siedział na kanapie z bliźniakami na kolanach. Wyglądał na zmęczonego, ale zadowolonego. Pocałowałem go w policzek i usiadłem obok niego.

- I co z nimi?

- Już dobrze gorączka spadła, ale i tak jedziemy do lekarza. Obawiam się, że zbliża się ich pierwsza przemiana - powiedział cicho, patrząc na śpiących chłopców.

- Tak szybko? Przecież oni mają dopiero cztery latka. To nic złego? - zapytałem zmartwiony. Kochałem moich młodszych braci. Byli nieraz dokuczliwi, ale nie wyobrażałem sobie dnia bez nich. Tata pokręcił głową.

- Nie, zdarza się, że niektórzy przechodzą przemianę szybciej. A teraz idź bo twoi goście już przyjechali - powiedział, na co uśmiechnąłem się szeroko.

- A właśnie, dziękuję. - wyszedłem na zewnątrz. Tam stał już Lafayette, a obok niego... Alex

- Cześć - powiedziałem, zerkając na starszego chłopaka. Brunet akurat spojrzał na mnie i gdy dostrzegł, że na niego zerkam, uśmiechnął się do mnie. Spłonąłem rumieńcem, na co Laffayet wywrócił oczami.


- I jak tam bliźniacy? - zapytał mój przyjaciel.
- Na szczęście już lepiej. Gorączka spadła. Tata mówi, że prawdopodobnie zbliża się ich pierwsza przemiana. Zawsze myślałem, że ona się dzieje później - powiedziałem, idąc z nimi w stronę lasu.

- Nieraz się zdarza, że przemiana odbywa się szybciej albo później, z tego co kojarzę, to ty też nie miałeś pięciu lat, jak się przemieniłeś. Ja na przykład przemieniłem się, gdy miałem niecałe sześć lat - powiedział Alex, a ja znów nie mogłem powstrzymać myśli, że jest on po prostu cudowny. Podkochiwałem się w nim już od ponad roku. Pierwszy raz spojrzałem na niego w ten sposób, gdy pomagał mi w odrabianiu lekcji. Był taki opanowany. Zawsze uśmiechnięty. Taki mój. Potem jeszcze ta wycieczka nad jezioro i jego nagi tors... Zresztą, od zawsze był dla mnie przykładem ideału. Nigdy nie było tak, bym go nie podziwiał w tajemnicy. Lafayettowi też on imponował, tyle że on... nie był w nim zakochany.

- Hej, myszko, odpłynąłeś nam - powiedział chłopak rozbawiony. Jego oczy błyszczały się, a twarz rozjaśniał szeroki uśmiech. Spojrzałem na niego, nie wiedząc o co dokładnie chodzi.

- Zamyśliłem się. O co chodzi? - zapytałem, starając się po raz kolejny nie zaczerwienić.

- Zastanawiamy się, co by tu porobić. Masz jakieś propozycje? - słysząc to, wyszczerzyłem się do niego, po czym ze złośliwym błyskiem w oku spojrzałem na Lafayetta.

- Nooo, mam - powiedziałem i złapałem Alexa za rękę, dodając: - Bawimy się w wilcze podchody, Lafayette zaczyna. - widząc morderczą minę przyjaciela, nie mogłem się powstrzymać, by nie roześmiać. Brunet pozwolił mi się pociągnąć i pobiegł ze mną w głąb lasu, by po chwili już biec na czterech łapach.

***
Alex

Biegłem zaraz za Felixem. Uwielbiałem go takiego widzieć. Wyglądał cudownie jako wilk. A w takich momentach jak ten, wydawał się taki wolny i ulotny... Chłopak biegł, wąchając cały czas powietrze, aby upewnić się, że zgubiliśmy Lafayetta. Po jakiś dwudziestu minutach zatrzymaliśmy się i przybraliśmy na powrót ludzkie formy. Felix chichotał wesoło, marszcząc przy tym lekko nos. Wyglądał jak zawsze, uroczo. Moja myszka. Od zawsze trzymaliśmy się we trójkę, razem. Ja, Lafayette i Felix. Ale do niego czułem specjalne uczucia. Odkąd pamiętam, byłem nim zauroczony. W moje szesnaste urodziny, mimo że on nie był jeszcze dojrzałym wilkiem, ja już wiedziałem, że jest mi przeznaczony. Z każdym dniem byłem w nim coraz bardziej zakochany, więc chyba nie trudno się domyślić, jak nie raz ciężko mi było z nim przebywać. Uwielbiałem jednak chwile, kiedy mogłem patrzeć na jego szeroki, pogodny uśmiech.

- Jak myślisz, ile mu zajmie znalezienie nas? - zapytał, nasłuchując w dalszym ciągu.

- Nie wiem. Lafayette jak czegoś chce, to potrafi być naprawdę szybki - powiedziałem i podszedłem do niego. Chłopak podniósł na mnie wzrok i zarumienił się lekko. ,,Uwielbiam te jego rumieńce”, przeszło mi przez myśl. - Chodź, nie ma co tak stać, równie dobrze możemy sobie pochodzić - mruknąłem, łapiąc go za rękę. Felix wyraźnie się rozpromienił na ten gest. Ruszyliśmy ścieżką w głąb lasu. Chłopak wesoło opowiadał, co się ostatnio działo u niego w szkole. Wzmianka o chłopaku, który chciał się z nim umówić nie spodobała mi się wcale.

- ...ale się nie zgodziłem - powiedział. Popatrzyłem na niego zaskoczony.

- Dlaczego nie? - zapytałem. Brunet opuścił wzrok i odpowiedział.

- Bo ja już spotkałem kogoś, kto mi się podoba. - przyglądałem mu się intensywnie, marząc, by móc mu czytać w myślach. - Ty... mi się podobasz. - nie wiedziałem, jak mam zareagować.

- Felix... my nie możemy się spotykać. Nie możesz tego do mnie czuć. Nikomu by się to nie spodobało. Nie jesteś jeszcze dojrzałym wilkiem. Co jeśli... gdzieś tam czeka na ciebie twój partner? - zapytałem, ale brązowooki pokręcił gwałtownie głową.

- Nie... ja wiem, że to ty. Nie wiem jak, ale... wiem. I ty też wiesz. Alex, nie mów, że ci na mnie nie zależy. - widząc w jego oczach obawę i desperację, nie potrafiłem się powstrzymać. Objąłem go w tali i pocałowałem mocno w usta. Chłopak otworzył szerzej oczy, by w następnym momencie oddać pocałunek. Gdy się od niego odsunąłem, jęknął niezadowolony.

- Masz rację. Wiem, że jesteś mi pisany, ale dopóki nie skończysz szesnastu lat, nie powinniśmy się spotykać jako... para - powiedziałem, mając świadomość, ile te słowa mnie kosztowały.

- Ale dalej będziemy się spotykać i spędzać czas razem? - zapytał. - Tyle mi na razie wystarczy. Najważniejsze, że będziesz przy mnie. - kiwnąłem głową i przytuliłem go do siebie. - Alex... możesz mnie pocałować? - zapytał z nadzieją. Słysząc to pytanie, nie mogłem się powstrzymać, by tego nie zrobić. Pochyliłem się nad nim i po raz kolejny pocałowałem. Tym razem trochę delikatniej, głaszcząc go w tym samym czasie dłonią po policzku. Felix mruknął, niczym kociak, przysuwając się do mnie bliżej. Ta chwila była cudowna, pełna delikatnej, elektrycznej atmosfery i...

- Co to ma znaczyć?! - przed nami, niczym z podziemi, pojawił się Adrian. Patrzył na mnie, niczym na przestępcę. Felix chciał się przytulić do mnie jeszcze bardziej, ale mężczyzna mu na to nie pozwolił. - Felix, do domu, ale już! Twój tata na pewno już tam jest.

- Ale... - brązowooki chciał zaprotestować, ale ostry ton ojca mu na to nie pozwolił.

- Do domu. Lafayette pewnie już tam jest. - chłopak spojrzał na ojca zranionym wzrokiem, po czym nie zwracając na niego uwagi, podszedł i mnie pocałował lekko w usta. Adrian, jeśli to w ogóle możliwe, wciekł się jeszcze bardziej. Gdy Felix zniknął nam z oczu, mężczyzna podszedł do mnie i z głośnym warknięciem złapał za przód koszuli.

- Posłuchaj mnie uważnie, Alex. Felix to mój syn i nie pozwolę go skrzywdzić. Nie zbliżaj się do niego!

- Ale ja... - gdy moje plecy uderzyły w pień drzewa, poczułem jak mój wilk warczy ze złości. Miałem dość silny instynkt terytorialny, a także silne odczucia zaborczości oraz dominacji. Nie podobało mi się, jak jestem w tym momencie traktowany. Obnażyłem lekko kły, by pokazać, że się nie boję. Wiedziałem, że Adrian nic mi nie zrobi, a nie chciałem okazywać słabości.

- Nie denerwuj mnie bardziej - powiedział, puszczając mnie wolno.- Nie chcę cię tu widzieć. Masz się nie kręcić koło Felixa. Nie chcę, by cierpiał, kiedy znajdziesz swojego partnera. Możesz tu przebywać tylko i wyłącznie, jeśli Kris albo Rafael przyjeżdżając tu będą cię potrzebować. Zastosuj się do tego, dopóki mówię to jako zatroskany ojciec, a nie jako Alfa. Przekaż Rafaelowi, że ja odprowadzę Lafayetta. A ciebie nie chcę już widzieć. - zawarczałem wściekle i czym prędzej pognałem w stronę domu.

Gdy przekroczyłem próg domu, trzasnąłem głośno drzwiami, klnąc na czym świat stoi.

- Pieprzony bubek. Myśli, że pozjadał wszystkie rozumy. A tak naprawdę nic nie wie - warknąłem wściekle i jednym uderzeniem rozwaliłem wazon stojący na stoliku w przedpokoju. - Kurwa! Ja wiem co czuję. Co on sobie myśli?! Wielki Pan Alfa! Żeby to wszystko szlag trafił!

- Alex, jak ty się wyrażasz?! Co się stało? - mama wyszła z kuchni. Obok niej pojawił się wujek Nath z Vannessą na rękach.

- Nic! Pan i Władca Adrian powiedział, że sam odprowadzi Lafayetta. - powiedziałem i poszedłem do swojej sypialni. Tam rzuciłem się na łóżko i nakładając słuchawki włączyłem muzykę. Santana - Just feel better... Taa.


***

Felix


Wbiegłem zapłakany do pokoju. Za mną szedł mój przyjaciel. Chłopak zamknął za nami drzwi i usiadł obok mnie na łóżku. Po moich policzkach ciekły nieprzerwanie łzy.

- Felix, powiesz mi co się stało? - zapytał szatyn z wyraźną troska w głosie.

- Bo... bo ja i Alex... rozmawialiśmy. I... i pocałowaliśmy się. On powiedział, że mu na mnie zależy... było tak cudownie, ale nagle pojawił się tata Adrian i wszczął dziką awanturę. A... ja nie umiałem go powstrzymać. On zachowuje się, jakbym miał nadal tylko pięć lat. - powiedziałem, kładąc głowę na kolanach przyjaciela. Zresztą, nie pierwszy raz. Czułem, jak moje serce jest rozrywane i krwawi. Mimo że niby moje uczucia mogły być tylko złudzeniem, mi na nim naprawdę zależało. - Przerwałem, starając się odetchnąć.

- Nie martw się, jakoś się to ułoży. - chciałem w to wierzyć...

~*~*~*~*~

Był już późny wieczór. Specjalnie nie zszedłem na dół na kolację. Chciałem wyraźnie dać ojcu do zrozumienia, że jestem na niego obrażony. Nie dał mi nic wyjaśnić. Nie chciał mnie słuchać. Wolał tylko oceniać i rozkazywać.

Leżałem odwrócony w stronę okna i wpatrywałem się w ciemne gwieździste niebo. Przypominało mi granatowe oczy Alexa w jego wilczej formie. Miałem nadzieję, że on teraz tak jak ja patrzy na to niebo i myśli... o mnie.

Zacząłem już przysypiać, gdy nagle usłyszałem ciche stukanie w szybę. Podszedłem zdziwiony do okna. Tam zobaczyłem Alexa. Czym prędzej otworzyłem okno. Zostawiłem je jednak otwarte, by ojciec nic nie wyczuł.

- Co ty tu robisz? - wyszeptałem cicho, przytulając się do niego.

- Przyszedłem z tobą porozmawiać. Adrian zabronił mi się z tobą spotykać. Mam tu nie przychodzić, chyba że w sprawach związanych z moją watahą, ale wtedy mam być tu albo z ojcem albo wujkiem - powiedział poddenerwowanym głosem. Spojrzałem w jego oczy. Bił od nich żal.

- Nie martw się, może uda mi się go... - przerwał mi całując delikatnie w usta.

- Nie próbuj nawet. To i tak nic nie da. Będziemy się widywać. Będę przychodzić do ciebie pod szkołę. Będziemy choć trochę spędzać czasu razem. Poczekam. A po twoich szesnastych urodzinach, będziemy już bez przerwy razem. - przytulił mnie do siebie, po czym podszedł do okna. - Muszę już iść, jutro będę na ciebie czekać pod bramą szkoły. - po tych słowach już go nie było. Zamknąłem okno i westchnąłem.

***
Alex


Od dobrych trzech miesięcy spotykałem się z Felixem tylko po jego zajęciach. Było ciężko, ale starałem się nie narzekać. Zależało mi, by móc go zobaczyć, choćby i przez pięć minut. Gdy dzwonek zadzwonił stanąłem bliżej wejścia, by jak najszybciej się z nim zobaczyć. Widok, jaki jednak zobaczyłem spowodował, że miałem ochotę warknąć. Obok Felixa szedł jakiś chłopak, który usilnie próbował się z nim umówić.

- Jesteś naprawdę śliczny. Podobasz mi się, dlaczego nie chcesz się zgodzić na randkę? Przecież... - podszedłem do nich i czym prędzej się odezwałem:

- Wara ci od niego albo zamienię cię w dywanik. - chłopak, gdy tylko to usłyszał, spojrzał na mnie wilczym wzrokiem.

- Ktoś cię pytał o zdanie? - spojrzałem na niego wściekle, obnażając kły.

- A żebyś wiedział. Spadaj, chyba że chcesz sobie pogadać inaczej. - przez chwilę patrzyliśmy na siebie wściekle, ale gdy poczułem ciepłe ramiona przytulające się do mnie, odetchnąłem głęboko i spojrzałem w dół. Brązowooki patrzył na mnie błagalnie i jakby z obawą. Objąłem go w tali zaborczym gestem i ruszyłem w stronę lasu. Gdy doszliśmy do niewielkiej polanki, chłopak odezwał się niepewnie.

- Wiesz, już koniec czerwca. Potem mam dwa miesiące wakacji. Masz pomysł w jaki sposób będziemy się spotykać przez ten czas? - zamyśliłem się na chwilę. To była kwestia dość trudna do przemyślenia. Zerknąłem na Felixa i już wiedziałem, że choćby nie wiem co, znajdę sposób na widywanie się z nim. Usiadłem pod jednym z drzew i pociągnąłem go za sobą tak, że brunet siedział mi na kolanach. Pocałowałem delikatnie jego pełne usta.

- Hmmm, gdy skończysz szesnaście lat, będę cię już zawsze trzymał blisko siebie. Będę cię kochał, okazując to codziennie. Taaak, doczekamy się swojego happy endu - mruknąłem, głaszcząc chłopaka delikatnie po plecach.

,,Jeszcze tylko trochę...”

***
Felix


Nareszcie się doczekałem. Moje szesnaste urodziny. Od rana czułem rosnące podniecenie na myśl o nadchodzącym przyjęciu. Tata Adrian po moich męczących błaganiach oraz przekonywaniach taty, zgodził się, bym zaprosił Alexa. Niczym na skrzydłach szykowałem się do przyjęcia. Gdy nareszcie przyszedł czas na imprezę, czym prędzej zszedłem na dół. Od razu zacząłem się rozglądać. W momencie, gdy nigdzie nie zobaczyłem mojego ukochanego, zląkłem się nie na żarty. Czym prędzej podszedłem do Lafayetta.

- Hej - powiedziałem, nadal się rozglądając.

- Hej, wszystkiego najlepszego. - kiwnąłem głową.

- Dziękuję. Widziałeś Alexa? Dlaczego go tu jeszcze nie ma? - zapytałem.

- Ponieważ - ojciec na mnie spojrzał z troską - od wczoraj spędza czas ze swoim partnerem. - otworzyłem szeroko oczy, nie mogąc w to uwierzyć. ,,Partnera”. Poczułem, jak mój żołądek podchodzi mi do gardła. Mój przyjaciel złapał mnie za ramię, bym nie padł na podłogę.

- Lafayette, pójdziesz się ze mną przejść? Potrzebuję świeżego powietrza - zapytałem szybko. Chłopak kiwnął głową i pomógł mi wyjść z domu. Tam opadłem na trawę. Po moich policzkach ciekły łzy. Jakim cudem może on mieć jakiegoś partnera?

- Posłuchaj mnie uważnie. To nieprawda. Słyszałem rozmowę twojego ojca i Alexa. On mu wydał rozkaz. Miał się tu nie pokazywać. - poczułem się zdradzony. Miałem świadomość, że tato chciał to zrobić dla mnie, ale... Już chciałem coś dodać, gdy usłyszałem:

- Jaki rozkaz? Do mojej myszki miałbym nie przyjść? - Alex wyszedł za drzew. Spojrzałem na niego załzawionymi oczami, by zerwać się w następnym momencie z miejsca i przytulic do niego. Po moich policzkach nie przestawały spływać łzy. Gdy tylko poczułem jego ciepło, bliskość, zapach, wiedziałem...

- Alex! Jesteś... znaczy jesteśmy... - sam nie wiedziałem, co chcę powiedzieć, czując się nadal zdenerwowany.

- Tak, skarbie, nie masz co się przejmować - wyszeptał do mojego ucha. Czułem się szczęśliwy. Mogłem się do niego przytulić i wiedziałem, że ojciec już nic nie będzie mógł powiedzieć. Przecież zawsze zależało mu na moim szczęściu, więc nigdy by mnie nie rozdzielił z partnerem. Gdy jednak pomyślałem o tym, co Alex zrobił, zadrżałem.

- O, Luno. Nie powinieneś tu przychodzić. Tata się wścieknie. - przytuliłem go bliżej siebie, chcąc jakby go ochronić.

- Co to ma znaczyć?! Coś ci już powiedziałem. Zresztą, nie! Ja ci rozkazałem! Miałeś się tu nie pokazywać! - przerażony, słysząc tę wściekłość w ojca głosie, znów zadrżałem. Stanąłem na palcach i cicho wyszeptałem do ucha mojego ukochanego:

- Nie martw się. Nic ci nie może zrobić. Jesteś moim partnerem i przyszedłeś tu, by im to udowodnić, a przede wszystkim dla mnie.- Alex uścisnął mnie bardziej i spojrzał hardo w oczy mojego oczy. Sam odwróciłem się w jego stronę i spojrzałem błagalnie.

- Tato, proszę, ty nic nie rozumiesz. Alex jest... - zacząłem, ale zostałem uciszony.

- Nie wykonał mojego rozkazu. Nawet jeśli nie jetem jego alfą, tego rozkazu powinien posłuchać. - nie chciałem tego wysłuchiwać wiedząc, że tata i tak nie zwraca uwagi na to, co się dzieje. Odwróciłem się z powrotem w stronę Alexa i pocałowałem go delikatnie w usta. W tym właśnie momencie dotarła do wszystkich prawda.

- Oni mieli przez ten cały czas rację - powiedział Lafayette z uśmiechem na ustach. Alex kiwnął głową, po czym wyciągnął w moja stronę pudełeczko z małym pierścionkiem.

- Jak skończysz szkołę, to wprowadzisz się do mnie i będziemy już razem na wieki. W porządku, myszko? - kiwnąłem głową i pozwoliłem sobie nałożyć małą, srebrną obrączkę na palec.

- No, ja myślę, że po szkole - powiedział tata z nadal lekko zdenerwowaną miną, po czym ruszył z powrotem do środka do domu. Wszyscy spoglądali na nas z łagodnymi uśmiechami, ale także wyrzutami sumienia odbijającymi się w oczach. Przecież nikt nam nie wierzył, a jednak... a jednak.


***
* pięć lat później*

Alex
Szczęśliwy wbiegłem do domu na piętro, po drodze witając się z mamą, Lafayettem oraz wujkiem Nathem, idącym z małym Colinem na spacer. Gdy wszedłem do sypialni, otoczył mnie półmrok. Felix leżał na łóżku i z błogim uśmiechem głaskał się po brzuchu. Przyglądałem mu się uważnie. Nie widziałem go przez prawie miesiąc, więc byłem prawie pewny, że wcześniej był szczuplejszy. Gdy to do mnie dotarło podszedłem czym prędzej do niego i z nadzieją zapytałem:

- Czy mi się dobrze wydaje, myszko, że...? - nie potrafiłem powiedzieć tego głośno, bojąc się, że tylko mi się wydaje. Chłopak pokiwał jednak głową.

- Dobrze ci się wydaje. Wiesz, tak myślałem teraz o tym, ile musieliśmy przeczekać, by być razem... by móc dawać sobie wzajemne szczęście i miłość... - powiedział, po czym jednak dodał. - Nie było jednak tak źle. Pokonanie mojego taty nie było wcale dla ciebie aż takim trudnym wyczynem. - uśmiechnąłem się tylko i przytuliłem go mocno.

- Chyba masz rację. Ale wiesz, jak już nasze dziecko będzie w wieku już zwariowanego nastolatka pamiętaj, aby mi przypomnieć o niezdrowej nadopiekuńczości. - Felix wtulił się tylko we mnie z lekkim chichotem. 

,,Tak, teraz czas, bym i ja stał się nadopiekuńczym ojcem, a równocześnie został tym mężem, którego mój Felix kocha.”


środa, 3 września 2014

Rozdział XX *Epilog*

***No i przyszedł czas na epilog. Mam nadzieję, że mimo moich kiepskich początków będziecie dobrze wspominać to opowiadanie. liczę również, że zajrzycie na mojego nowego bloga Kwiat Przyjaźni. Już dzisiaj pojawi się na nim prolog. Tak więc zapraszam.                                          P.S. W sobotę bądź poniedziałek/wtorek możecie się spodziewać one-shota na Szalone Fantazje Dwóch Yaoistek.
Rafael 
Siedziałem w gabinecie razem z Nathanielem. Do narodzin naszego dziecka zostało około tygodnia, więc nie spuszczałem go, nawet na chwilę, z oczu chcąc byc przy nim. Właśnie wypełniał kolejne raporty, a mój ukochany spokojnie siedział na krześle.
-Wiesz, ja chyba się położę.- powiedział, chcąc się przenieść na kanapę. Wstał ze swojego siedzenia i pisnął nagle. Jego twarz wykrzywił grymas bólu. Podszedłem przestraszony do niego, obejmując ramieniem.
-Wszystko dobrze? Co cię boli? - zapytałem podenerwowanym głosem.
-Chyba mam skur…och, cholera! Tak, mam skurcze i…- zobaczyłem, jak po jego nogach zaczyna coś spływać.- O, Luno, wody mi odeszły!
Słysząc to, wziąłem ostrożnie go na ręce i zaniosłem do naszej sypialni. Położyłem Nathaniela delikatnie na łóżku w naszej sypialni. Jego twarz była napięta i wykrzywiona w grymasie bólu. Oczy miał zamknięte, a po jego czole zaczęły spływać pierwsze krople potu. Wyciągnąłem czym prędzej telefon z kieszeni. Po dwóch sygnałach w słuchawce usłyszałem głos Josha.
-Halo?
-Josh, zaczęło się. Nathanielowi przed chwilą wody odeszły.- powiedziałem przejętym głosem.
-W porządku, za dziesięć minut będę. Bądź przy nim cały czas.- powiedział i się rozłączył.
Podszedłem do męża, który właśnie gładził się po brzuchu, oddychając głęboko. Usiadłem na brzegu łóżka, patrząc na niego niepewnie.
-Jak się czujesz?- zapytałem, nie wiedząc, co mogę dla niego zrobić.
-W porządku, choć boli...ach, jak nie wiem co, to gdy gładzę delikatnie brzuch, odczuwam to mniej.- powiedział blady.- Za ile będzie Josh? Wolałbym nie rodzić sam i tak mam ochotę panikować.- powiedział. Pogłaskałem go delikatnie po głowie.
-Za niecałe dziesięć minut powinien tu być, nie masz o co się martwic.- położyłem swoja dłoń obok jego. Czułem, jak nasz syn kotłuje się w środku. Byłem zaskoczony siłą jego ruchów. Gdy lekarz nareszcie się pojawił, wszystko poszło w tempie ekspresowym. Nathaniel został rozebrany od pasa w dół i ułożony w odpowiedniej pozycji, a ja zostałem wyproszony. Gdy zostałem sam, na korytarzu zacząłem dzwonnic do całej rodzinki. Niedługo później byli ze mną już Kris, Sara, Olivia, Nick, Elizabeth oraz Adrian z Mickiem i ich małym synkiem.
Krążyłem niespokojnie po korytarzu, rozumiejąc zachowanie Adriana sprzed paru miesięcy. Słyszałem okrzyki bólu dochodzące z pokoju, które nie dawały mi spokoju. Gdy tylko usłyszałem płacz dziecka, zatrzymałem się w miejscu, lecz drzwi się nie otworzyły strach chwycił mnie za serce. W domu panowała przytłaczająca cisza. Chciałem wbiec do pokoju, lecz powstrzymały mnie ramiona Krisa i Adriana, przytrzymujące mnie w miejscu.
-Spokojnie. Na pewno zaraz ktoś po ciebie wyjdzie. Nie wchodź tam i nie przeszkadzaj.- słysząc naganę w glosie mojego brata, poczułem się, jakbym znów był paroletnim chłopcem. Zaprowadzony usiadłem na krześle, nerwowo postukując nogą. Gdy pół godziny później drzwi nareszcie się otworzyły, zerwałem się z miejsca, jak oparzony.
-I co z nimi? - zapytałem.
-Wszystko w porządku. Chłopiec jest cały i zdrowy…-odetchnąłem słysząc jego słowa.-…a z Nathanielem też jest już wszystko dobrze. Wystąpił lekki krwotok. Ale sytuacja jest opanowana. Możesz wejść i ich zobaczyć, alfo.- na drżących nogach wszedłem do pokoju. Na środku łóżka leżał mój mąż. Był blady, a jego oczy błyszczały niezdrowym blaskiem. Uśmiechał się jednak łagodnie, wpatrując się w zawiniątko leżące obok niego.
-Spójrz, to nasz synek.- odezwał się cicho głosem pełnym emocji. Usiadłem ostrożnie za jego plecami, by po chwili objąć go ramieniem i spojrzeć na nasze dziecko.
-Jest prześliczny - powiedziałem szczęśliwy. Chłopiec miał mnóstwo jasnych włosków na głowie. Gdy poczułem, jak ciało chłopaka się spina, spojrzałem na niego zaskoczony.
-Myślisz, że…ona też by… taka była?- zapytał, po czym zaniósł się cicho szlochem. Przytuliłem go mocniej do siebie.
-Nie wiem tego, aniołku. Ale jest jedna rzecz, która wiem na pewno. Teraz mamy naszego synka i musimy się tym cieszyć. W końcu nadejdzie także czas, kiedy będziemy mieć i naszą córeczkę przy sobie. Przeuroczą, słodką dziewczynkę, za którą kawalerowie latali będą, skłonni zrobić wszystko, aby pozyskać choć trochę jej uwagi. Jak za naszą Olivią. Nadejdzie jeszcze tan czas. Obiecuję ci to. - Nath pokiwał głową i otarł łzy, spoglądając na chłopca w jego ramionach.
-Laffayet Angelo.- spojrzałem na niego zaskoczony.- Chcę, by się tak nazywał. - Kiwnąłem głowa.
-W porządku. Pasuje do niego idealnie.- powiedziałem i pocałowałem go delikatnie w usta.- Dziękuję, aniele. Nawet nie wiesz, ile wniosłeś szczęścia do mojego życia.- w jego oczach znów zalśniły łzy. Przysunął się bliżej mnie, opierając głowę o mój tors.
-Właśnie, że wiem, bo ty mi dałeś dokładnie to samo.
,,Tak, nawzajem daliśmy sobie dom, rodzinę, miłość i szczęście. Oby to trwało już wiecznie." Pomyślałem, patrząc na usypiającego Nathaniela i naszego synka.
Epilog

Nathaniel
*16 lat później*
Był wczesny sobotni poranek, a mnie obudziło pukanie do drzwi. Po chwili ujrzałem w progu małą postać o długich, kręconych, brązowych włosach i zielonych oczach. Uśmiechnąłem się do mojej córki zachęcająco. Vannesa, widząc to, czym prędzej podeszła do łóżka i wdrapała się na nie, by położyć miedzy nami. Rafael, gdy tylko ją wyczuł, otworzył oczy i pocałował w czółko.
-Co się stało, księżniczko? Dlaczego nie śpisz?- zapytał mężczyzna, przeczesując delikatnie jej włosy. Ja, zadowolony, ułożyłem się z powrotem wygodnie na poduszkach i przytuliłem córeczkę do siebie, posyłając mojemu mężowi szeroki uśmiech.
-Ja nie wiem.- mruknęła sennie trzylatka.- Bo ja się obudziłam. Nie chciałam was budzić, więc poszłam do blaciska, ale on się stroi przed lustrem i lobi śmieszne miny. Nie dałabym lady u niego zasnąć.- powiedziała, chichocząc. Słysząc to, przykryłem ja kołdrą i pocałowałem w policzek.
-Wiesz, twój braciszek ma dzisiaj urodziny. Zależy mu, żeby dobrze wyglądać.- powiedziałem cicho, widząc, jak oczka zaczynają się jej zamykać.- Ale my mamy czas i możemy jeszcze trochę pospać. Zgadzasz się na krótką drzemkę?- zapytałem szeptem, widząc, że Vanessa już śpi.
-Ta…- rozbawiony spojrzałem na Rafaela.
Przez ostatnie 16 lat moja miłość do niego stała się jeszcze głębsza. Mimo sporadycznych kłótni, nie wyobrażałem sobie życia bez niego. Trzy lata temu na świat przyszła nasza kochana Vanessa. Teraz znów się spodziewałem dziecka, o czym jednak w domu nikt jeszcze nie wiedział.
Rafael w ciągu tych minionych lat otworzył jeszcze jeden wspólnie klub z Krisem. Sam Kristian cieszył się swoim drugim dzieckiem. Mały Tom był w wieku Vanessy. Był jednak o wiele bardziej rozbrykany, niż jego starszy brat. Wszędzie go pełno i mimo że ma dopiero trzy lata, to potrafi wpadać w OGROMNE kłopoty.
Olivia i Nick rytuał połączenia przeszli stosunkowo niedawno. Po burzliwych i dość ostrych kłótniach oraz rozstaniu na pewien czas nareszcie się połączyli. Dużo do ich rozstania przyczynili się rodzice mężczyzny, ale jak to dziewczyna najczęściej mówiła, to już przeszłość i trzeba się pogodzić z jej wszystkimi aspektami. Nick jednak, mimo że utrzymuje kontakt z rodziną, nie jest on tak bliski, jak kiedyś. Nie potrafi im zapomnieć tego, co musieli przejść z Olivią, by być razem. Teraz jest jednak dobrze i mogą się cieszyć wspólnie dwumiesięczną, śliczną córeczką.
Zmiany dosięgły również moją mamę. Gdy Rafael któregoś lata uległ wypadkowi była konieczna operacja nogi. Pomagał mu wtedy lekarz z watahy północnej - Steve. Był on wdowcem, jak moja mama i zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia. Za miesiąc miał się urodzić mój braciszek. Do tej pory cieszę się, jak głupi. Od śmierci mojego taty marzyłem, by mama znalazła jeszcze szczęście przy boku jakiegoś mężczyzny. Dlatego jestem naprawdę szczęśliwy, że Steven otoczył ją opieką i miłością. Zamieszkała razem z nim, w jego domu na terenie północnym. Ciężko było mi ją przekonać do tego, ale udało się.
Co do sfory północnej, to cieszy się ona dobrobytem i spokojem. Mick i Adrian wychowali spokojnie Felixa na wspaniałego chłopaka. Już niedługo ma on zamieszkać u nas z... Alexem, który się okazał jego partnerem. Teraz męczą się oni z podwójnym utrapieniem - bliźniakami Mattem i Olivierem. Chłopcy mają już po sześć lat i dokazują ile wlezie, często wciągając w to Toma, przez co nie raz zarówno Mick, jak i Sara wyrywają sobie włosy z głowy. Ale mimo to, żyją szczęśliwie.
Przez te lata wszystko się unormowało i teraz wszyscy korzystamy ze szczęśliwych chwil, jakie daje nam codzienność. Wydawało mi się jednak, że dzisiaj coś się zmieni wstrząsając naszym poukładanym życiem.
Pogrążony w myślach, nawet nie zauważyłem, kiedy zasnąłem. Obudził mnie ciepły dotyk na policzku. Otworzyłem oczy i ujrzałem uśmiechniętą twarz Rafaela nad sobą.
-No, aniołku, trzeba wstawać. Za dwie godziny zaczną pojawiać się goście, a was trzeba jeszcze nakarmić. – powiedział, kładąc dłoń na moim jeszcze płaskim brzuchu. Spojrzałem na niego zaskoczony.
-Skąd ty...?-zapytałem.
-Nath, zbyt dobrze cię znam, a ostatni raz głaskałeś się tak po brzuchu podczas ciąży z Vanessą.- powiedział, na co spłonąłem rumieńcem. Ten pocałował mnie tylko w policzek, pomagając wstać z posieli.
***
Około godziny później szedłem po schodach z moją córeczką na rękach do sypialni solenizanta. Zapukałem niepewnie. Vannesa zadowolona, że stoimy pod drzwiami jej brata zapukała mocno swoją malutką rączką, uśmiechając się rozkosznie. Lafayette otworzył drzwi, patrząc na nas zaskoczony.
-Coś się stało? - zapytał. Pokręciłem głową i opuściłem małą na podłogę, z czego ona skorzystała chętnie i przytuliła się do nóg chłopaka.
-Laffayet, wszystkiego najlepszego! - wykrzyknęła radośnie, za co została nagrodzona buziakiem. Uśmiechnąłem się rozbawiony wiedząc, że dziewczynka od tygodnia składa mu życzenia urodzinowe.
-Dziękuję.
-Jesteś gotowy na przyjęcie? Goście się już schodzą, a ty nie pokazałeś się dzisiaj na dole ani razu. - powiedziałem.
-Tak, wszystko jest dobrze, po prostu musiałem się wyszykować, a nie chciałem, by ciocia Olivia mi pomagała. Zejdę na czas, spokojnie.- powiedział i cmoknął mnie w policzek.
O piętnastej wszyscy goście byli już u nas. Członkowie sfory, rodzina oraz Mick i Adrian z dzieciakami. Wszyscy czekaliśmy, aż Lafayette zejdzie do nas. Nagle drzwi do domu się otworzyły, a przez nie wszedł... Caleb? Mężczyzna nie pojawił się tu od szesnastu lat. Wszyscy spojrzeliśmy na niego zaskoczeni. Rafael przypatrywał się mu chwilę, po czym uśmiechnął łagodnie.
-Witajcie - Powiedział uprzejmie, kłaniając się lekko.
- Daj spokój, Caleb. Nie musisz tak oficjalnie.- powiedziałem z uśmiechem, przytulając się do boku mojego męża.
-Miło cię znów widzieć, Calebie. Cieszę się, że wróciłeś nareszcie do domu. – powiedział. Chciał coś jeszcze dodać, ale słysząc kroki dobiegające od schodów, wszyscy się odwróciliśmy. U szczytu schodów pojawił się Laffayet. Wyglądał naprawdę dobrze, w błękitnej koszuli i pokręconych lekko włosach. Wszyscy goście patrzyli na niego, przez co jego policzki zarumieniły się uroczo. Spojrzał na nas zawstydzonym wzrokiem. Mimo to, zaczął schodzić w dół z wysoko uniesioną głową i z uśmiechem na ustach. Gdy był już na dole, potknął się, przydeptując sznurówkę swoich tenisówek co dość często mu się zdarzało. Upadłby, gdyby nie wpadł wprost w ramiona Caleba. Mężczyzna spojrzał na niego z szokiem wypisanym na twarzy.
Nagle słodki zapach, który rozniósł się wokoło oraz gamy emocji na twarzach stojącej na środku pary uświadomiły mi jedno: Laffayet odnalazł swojego partnera. Widząc jednak niedowierzaniem, a także, przerażenie na twarzy mężczyzny zrozumiałem, że może ich czekać długa droga do połączenia. Ale to otwiera już całkiem inną historie.


***Koniec***
Mam dla was małą niespodziankę :*
Aby nie było pytań a co się działo dalej :D jutro dostaniecie dwa one-shoty 
Felix/Alex
Laffayet/Caleb 
Ale liczę, że dzisiaj zobaczę zarówno tutaj dużo komentarzy jak i pod prologiem nowego opka.
*.*




czwartek, 28 sierpnia 2014

Rozdział XIX

Bardzo dziękuję za komentarze. Dzisiaj już trochę lżejszy rozdział :) 

Nathaniel
Od ostatnich wydarzeń minęły prawie trzy miesiące. Siedzieliśmy właśnie z Rafaelem w głównym domu watahy północnej. Adrian kręcił się niespokojnie pod drzwiami swojej sypialni.
-Ile to może jeszcze trwać?- zapytał zdenerwowany mężczyzna. Mick zaczął rodzić dwie godziny temu. Gdy tylko Adrian do nas zadzwonił przyjechaliśmy od razu, by dotrzymać mu towarzystwa.
-Spokojnie. Może być tak, że jeszcze długo będziemy musieli sobie poczekać.- powiedziałem, starając się uspokoić go choć trochę. Szatyn odetchnął głęboko, nie przestając jednak krążyć w miejscu. Siedziałem na krześle, choć z każdą mijającą minutą, czułem się coraz bardziej przerażony. Na okrzyki bólu, jakie wydobywały się zza zamkniętych drzwi, jeżyły mi się włosy na głowie. Gdy po trzydziestu minutach usłyszeliśmy płacz dziecka, drzwi się otworzyły, a w progu pojawił się lekarz.
-Gratuluję, Alfo. Masz ślicznego, zdrowego synka.- powiedział i otworzył szerzej drzwi. Adrian na chwiejnych nogach wszedł do środka, by po chwili nas zawołać. Gdy wszedłem do środka, pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to zawiniątko leżące pomiędzy Mickiem, a jego mężem. Chłopak, choć było widać, że jest zmęczony, to uśmiechał się radośnie.
-Ale śliczny - powiedziałem cicho, wpatrując się, jak urzeczony w niemowlę.
-Dziękuję - powiedział Mick, po czym zerknął na mnie złośliwie.- Jeśli jednak chodzi o poród, to ja ci współczuję. Wydaje mi się, że nie usiądę na tyłku przez najbliższy tydzień.- pobladłem momentalnie, kładąc rękę na wypukłym już brzuchu.
-Żartujesz, prawda?- zapytałem przerażony nie na żarty.
-Nie no, da się przeżyć.- powiedział przysuwając się do swojego synka i przytulając twarz do jego główki. Poczułem, jak ciepłe ramię Rafaela obejmuje mnie w tali.
-Gratuluję - powiedział z uśmiechem. Adrian podniósł na chwilę wzrok, by znów skierować go na swoją pociechę.- Dziś już nie będziemy przeszkadzać. Musicie ochłonąć. Wpadniemy jutro.- pożegnaliśmy się i wyszliśmy na zewnątrz. Gdy wsiedliśmy do samochodu, spojrzałem niepewnie w oczy mojego męża.
-My też będziemy tacy szczęśliwi, prawda?- zapytałem, czując, jak pod moimi powiekami zbierają się słone łzy. Pomyślałem o mojej zmarłej córce i objąłem mocniej mój brzuch.
-Oczywiście, że będziemy.- powiedział Rafael z mocą, biorąc moje dłonie w objęcia.- A nawet jeszcze bardziej, obiecuję ci to.
***
.Siedziałem razem z Rafaelem w parku w mieście. Postanowiliśmy wykorzystać ostatnie ciepłe dni, jakie nas odwiedziły w październiku i zrobić sobie piknik. Wtulony w jego pierś jadłem winogron, wystawiając twarz w stronę ciepłych promieni słonecznych.
-Rafaelu? Ile wam jeszcze zajmie remontowanie dziecięcego pokoju?- zapytałem zaciekawiony. Chciałem już wreszcie zobaczyć pokój mojego maluszka.
-Tak właściwie, aniołku, to skończyliśmy go wczoraj. Chłopaki właśnie teraz prawdopodobnie dodają ostanie detale. Jak wrócimy do domu, będziesz mógł go zobaczyć.- szczęśliwy odwróciłem się w jego stronę i pocałowałem lekko w usta.
-To cudownie, nawet nie wiesz…- urwałem w połowie zdania. Położyłem dłoń na brzuchu i znów to poczułem. Moj synek się poruszył.
-Co się stało, aniołku? - Rafael zaalarmowany spojrzał na mnie.
-Nic, po prostu on się poruszył.- mężczyzna otworzył szerzej oczy.
-Naprawdę?- uśmiechnąłem się do niego i kiwnąłem głową. Rafael pomógł mi się oprzeć o drzewo. Następnie pochylił się nade mną, położył dłonie i ucho do mojego brzucha. Nie trzeba było długo czekać, by maluch po raz kolejny się poruszył. Po moich policzkach spłynęły łzy szczęścia.
-Bolało?- pokręciłem głową.
-Nie, po prostu jestem szczęśliwy. Tak długo czekałem na to uczucie. Przez cały ten czas bałem się, że coś jest nie w porządku. Tak długo nic nie czułem, w końcu to jest już piąty miesiąc, że balem się, że…- mój głos się załamał.
-Czemu mi nie powiedziałeś o swoich obawach?- zapytał zdziwiony mężczyzna.- Jeśli coś jest nie tak albo czegoś się boisz zawsze mi mów.- powiedział i przytulił mnie do swojej piersi.- Chodź, pora się już zbierać. Nie jest już tak ciepło, jak latem, a nie chcę, byś się przeziębił.
Z lekkim uśmiechem na ustach ruszyłem razem z moim mężem w stronę drogi do domu.
***
*Miesiąc później*
Było wczesne popołudnie. Leżałem spokojnie w sypialni, odpoczywając po obiedzie. Rafaela nie było od rana w domu, a ja czułem się przez to naprawdę źle. Moj ukochany znikał tak już od paru dni. Wychodził wcześnie rano, by wrócić późnym wieczorem. Mimo, że mówił mi, że teraz w klubie będą mieć inspekcję i jakąś grubszą imprezę, nie mogłem się pozbyć myśli, że on mnie już nie chce. Był to już koniec szóstego miesiąca i wyglądałem, jak beczka. Nie podobałem się sobie i zaczynało do mnie docierać, że Rafaelowi również mogę się nie podobać. Pod moimi powiekami zebrały się słone łzy. Nagle drzwi do pokoju się otworzyły, a w nich stanął Rafael, który gdy tylko na mnie spojrzał, zamarł w bezruchu, by podejść po chwili do mnie.
-Czy cos się stało, aniołku? Dlaczego płaczesz?- zapytał zmartwionym głosem.- Coś nie tak z dzieckiem?- gdy tylko to usłyszałem rozpłakałem się jeszcze głośniej.
-Bo ty mnie już nie chcesz. Jestem teraz brzydki i chcesz mnie zostawić. Zależy ci tylko na dziecku, a gdy tylko urodzę, to mnie na pewno zostawisz… - powiedziałem i znów się rozpłakałem. Rafael przyglądał mi się przez chwilę, po czym usiadł na łóżku i wziął mnie w ramiona.
-Coś ty sobie ubzdurał, aniołku?- zapytał, uśmiechając się łagodnie. Słysząc to pytanie, poczułem, jak w moich żyłach zawrzała krew.
-Nie udawaj teraz takiego zatroskanego. Możesz się przyznać, że kogoś masz. Ja i tak to wiem.- powiedziałem pewnie, choć czułem się tak naprawdę źle. Nogi mi się trzęsły, a w oczach cały czas kręciły mi się łzy. Rafael podniósł się z łóżka i popatrzył na mnie podirytowanym spojrzeniem.
-Nie wiem, o co ci chodzi. Ja nikogo nie mam. Kocham ciebie i powinieneś to wiedzieć. Chyba oboje musimy ochłonąć, by nie powiedzieć sobie zbyt wiele.- powiedział i wyszedł, trzaskając drzwiami. Zostawiając mnie samego z moimi myślami prowadzącymi do zwątpienia, a ja ich torowi nie ufałem. I wolałem, żeby tak zostało. Nogi się pode mną ugięły. Zakryłem twarz dłońmi, nie hamując dłużej łez.
,,Czyżby to był nasz koniec...? Przecież to nie tak miało być. Nie tak..."
***
Rafael
Siedziałem na polanie w lesie. Przez ostatnią godzinę biegałem, starając się wyciszyć. Złość nadal krążyła w mych żyłach, nie pozwalając mi na to. Nie mogłem zrozumieć, co Nathanielowi w ogóle przyszło do głowy. Gdy usłyszałem za sobą kroki, odwróciłem się zaskoczony. Kristian stał niedaleko mnie z nietęgą miną.
-Ty jesteś głupszy, niż myślałem.- powiedział bez ogródek. Podniosłem się zdenerwowany i spojrzałem na niego.
-Słucham? Co to ma niby znaczyć?- zapytałem coraz bardziej wkurzony.
-Chodzi mi o twoje zachowanie wobec Natha.- powiedział. Otworzyłem szerzej oczy.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi. Pokłóciliśmy się trochę, ale to przez to, że on zachowuje się okropnie. - powiedziałem.
-Okropnie?! Zastanów się, od tygodni przesiadujesz całe dnie w klubie, szykując wszystko na inspekcję. Mówiłem ci, byś trochę przystopował i spędził z nim więcej czasu! On jest w ciąży i może się teraz czuć niepewnie! Czyżbyś zapomniał, co mu obiecywałeś w dniu rytuału?!- krzyczał rozłoszczony, po czym po prostu... przyłożył mi w twarz. Spojrzałem na niego zaskoczony.- A to po to, byś trochę przemyślał, co zrobiłeś. Nathaniel wpadł w taką histerię, że musieliśmy wzywać Josha, żeby mu cos zaaplikował na uspokojenie.- pobladłem raptownie. - Mówił przez cały czas, że go na pewno teraz zostawisz, że jest głupi i nie potrzebnie się odzywał, że to przez to, że nie umiał obronić waszej córki. On się trząsł i płakał niczym małe dziecko, Rafael. Zastanów się, jak mocno ci na nim zależy, że zamiast go uspokoić i zapewnić o swojej miłości, wolałeś nawrzeszczeć na niego i wyjść.- powiedział i odszedł w drogę powrotną.
Stałem jeszcze przez chwilę w miejscu, trzymając się za obolały policzek. Gdy mój mózg zaczął wreszcie pracować, ruszyłem czym prędzej do domu. Po chwili byłem już na miejscu. Szybko wbiegłem po schodach na górę, kierując się prosto do sypialni. W łóżku spał spokojnie mój aniołek. Rękoma obejmował swój brzuszek w geście obronnym. Na jego policzkach widniały ślady łez. Zaczerwieniona twarz zmartwiła mnie nieco. Podszedłem ostrożnie do niego i przyłożyłem dłoń do jego czoła. Było niepokojąco ciepłe. W tym momencie zaczęło do mnie docierać, jak głupio się zachowałem. Z poczuciem winy położyłem się ostrożnie obok niego, przytulając go ramieniem.
Gdy jakiś czas później Nathaniel otworzył oczy, pocałowałem go delikatnie w usta.
-Przepraszam cię, aniołku. Przez swoją głupotę zdenerwowałeś się, niepotrzebnie. Nie powinienem tyle spędzać czasu w klubie.- powiedziałem, głaszcząc go delikatnie po policzku.- Ja cię kocham i to tak naprawdę, szczerze. Nigdy w życiu nie mógłbym być z kimś innym, niż z tobą. Powinienem ci to bardziej okazywać, a nie brać to za coś oczywistego. Mimo że byłem teraz zajęty, nawet przez chwilę nie przestawałem o tobie myśleć. I nie dlatego, że nosisz w sobie nasze dziecko, ale dlatego, że jesteś moim największym skarbem, moją miłością.- mówiąc to, po raz kolejny pocałowałem go w usta. Tym razem odwzajemnił on pocałunek. Gdy poczułem na wargach słony smak, oderwałem się od niego. Z jego oczu ciekły łzy, tworząc mokrą ścieżkę na jego policzkach.- Czy coś...
-Nie, to ze szczęścia, nawet nie wiesz, jak się bałem, że… - przyłożyłem delikatnie palec do jego ust. Chłopak zamilkł, uśmiechając się do mnie promiennie. Przytuliłem go do siebie, kładąc jedną dłoń na jego plecach, a drugą na wypukłym brzuszku. Po chwili, gdy poczułem ruch pod dłonią, wiedziałem, że nasz synek też jest szczęśliwy. Nathaniel przysunął się bliżej mnie, by po chwili zasnąć z błogim wyrazem na twarzy. Ja, ciesząc sie, że już wszystko jest w porządku, również zasnąłem.
***
Nathaniel
Od rana miąłem zły humor. Do porodu został już tylko miesiąc. Wyglądałem, jak napompowana dynia, a plecy bolały mnie niemiłosiernie, co nie sprzyjało mojemu samopoczuciu.
Zszedłem do kuchni. Przy stole siedział Rafael.
-Wstałeś już, aniołku?- zapytał głupio.
-Jak widać – odpowiedziałem chłodno, odwracając się do niego plecami. Sięgnąłem po talerz, na który nałożyłem sobie świeże rogaliki z nadzieniem.
-Coś się stało?- zapytał zdziwiony. Zerknąłem na niego przelotnie i wzruszyłem ramionami.
-Nie - odpowiedziałem i już więcej się nie odezwałem, zajmując się śniadaniem. Po skończonym posiłku podniosłem się niezgrabnie z krzesła i odezwałem.- Wychodzę pochodzić trochę po osadzie. Później podejdę do Micka.- powiedziałem obojętnym głosem.
-Co?! Przecież dobrze wiesz, że Josh zabronił ci w trakcie ostatnich czterech tygodni oddalać się od domu! Czy ty w ogóle myślisz?!- na te słowa krew we mnie zawrzała.
-Słucham?! Właśnie myślę i uważam, że przyda mi się trochę świerzego powietrza! Do cholery, ile można siedzieć w czterech ścianach?!- wściekły chwyciłem talerz ze stołu i roztrzaskałem go o podłogę. Następnie, nie przejmując się moim mężem, wyszedłem z domu.
Gdy byłem już na zewnątrz, w moich oczach zebrały się łzy. Nie oglądając się za siebie, wszedłem miedzy drzewami w las. Idąc ścieżką, po pewnym czasie dotarłem do mojego ulubionego miejsca w lesie. Na niewielkiej polance stał wysoki dąb. Usiadłem na trawie, opierając się o drzewo. Długo myślałem o całej tej porannej kłótni i coraz bardziej zaczęło do mnie docierać, że zachowałem się głupio. Rafael zawsze chce dla mnie jak najlepiej, a ja z powodu złego humoru wrzeszczałem na niego zamiast powiedzieć, o co chodzi.
Posiedziałem jeszcze przez pewien czas tam. Gdy byłem pewny, że jestem już spokojny, skierowałem się w drogę powrotną.
Kiedy dotarłem do domu, okazało się, że nikogo w środku nie ma. Nie zastanawiając się nad tym za wiele, poszedłem do kuchni. Byłem potwornie głodny, wiec przygotowałem sobie kanapki i zrobiłem herbatę. Zadowolony usiadłem sobie przy stole i zacząłem jeść.
Usłyszałem trzaśniecie drzwi, więc spojrzałem w stronę wejścia do kuchni. Po chwili pojawił się tam Rafael. Ten, gdy tylko mnie dostrzegł, rzucił się w moją stronę i przytulił mocno.
-O, Luno, nic ci nie jest. Jak się cieszę. Tak bardzo cię przepraszam, aniołku.- powiedział, całując mnie delikatnie po twarzy.
-Nie masz za co mnie przepraszać. To ja zachowałem się głupio. Ale zrozum potrzebuję trochę więcej wolności. Wiem, że się o nas martwisz. Nie czuję się jednak dobrze, gdy tak mnie tłamsisz – powiedziałem, czując, jak moje oczy znów napełniają się łzami. Odwróciłem głowę w bok.
-Ja rozumiem i strasznie cię przepraszam. – powtarzał uparcie, mimo moich słów. - Czasami zbyt bardzo panikuję, nie pozwalając zdrowemu rozsądkowi dojść do słowa. Najważniejsze, byś nigdy więcej tak nie znikał. Szukaliśmy cię wszędzie. Bałem się, że może się źle poczułeś albo… - przyłożyłem do jego ust palec, zatrzymując jego słowotok i uśmiechnąłem się łagodnie.
-Mogę ci obiecać, że nigdy więcej tak nie zrobię, - powiedziałem. - ale ty musisz mi obiecać, że będziesz mi dawał więcej swobody i obdarzał większym zaufaniem, nieważne w jakiej sytuacji.- powiedziałem, nadal czując gdzieś w głębi żal do niego. Rafael pocałował mnie łagodnie w usta, kładąc dłoń na moim wielkim brzuchu.
-Oczywiście, aniołku.- powiedział i pomógł mi wstać. – Chodź, położysz się trochę odpocząć...- popatrzyłem na niego z krzywą miną. Ten, widząc to, uśmiechnął się przepraszająco. - Albo możemy pójść się przejść trochę po ogrodzie.
***
Siedziałem na krześle w gabinecie Rafaela. Do rozwiązania zostało około tygodnia, więc mój kochanek nie spuszczał mnie, nawet na chwilę, z oczu. Właśnie wypełniał jakieś raporty, a ja znudzony prawie zasypiałem na siedząco.
-Wiesz, ja chyba się położę.- powiedziałem, chcąc się przenieść na kanapę. Wstałem ze swojego siedzenia i pisnąłem zaskoczony, czując przeszywający ból. Rafael przestraszony podszedł do mnie, obejmując ramieniem.
-Wszystko dobrze? Co cię boli? - zapytał podenerwowanym głosem.
-Chyba mam skur…och, cholera! Tak, mam skurcze i…-poczułem, jak po moich nogach zaczyna spływać cos zimnego.- O, Luno, wody mi odeszły!