czwartek, 28 sierpnia 2014

Rozdział XIX

Bardzo dziękuję za komentarze. Dzisiaj już trochę lżejszy rozdział :) 

Nathaniel
Od ostatnich wydarzeń minęły prawie trzy miesiące. Siedzieliśmy właśnie z Rafaelem w głównym domu watahy północnej. Adrian kręcił się niespokojnie pod drzwiami swojej sypialni.
-Ile to może jeszcze trwać?- zapytał zdenerwowany mężczyzna. Mick zaczął rodzić dwie godziny temu. Gdy tylko Adrian do nas zadzwonił przyjechaliśmy od razu, by dotrzymać mu towarzystwa.
-Spokojnie. Może być tak, że jeszcze długo będziemy musieli sobie poczekać.- powiedziałem, starając się uspokoić go choć trochę. Szatyn odetchnął głęboko, nie przestając jednak krążyć w miejscu. Siedziałem na krześle, choć z każdą mijającą minutą, czułem się coraz bardziej przerażony. Na okrzyki bólu, jakie wydobywały się zza zamkniętych drzwi, jeżyły mi się włosy na głowie. Gdy po trzydziestu minutach usłyszeliśmy płacz dziecka, drzwi się otworzyły, a w progu pojawił się lekarz.
-Gratuluję, Alfo. Masz ślicznego, zdrowego synka.- powiedział i otworzył szerzej drzwi. Adrian na chwiejnych nogach wszedł do środka, by po chwili nas zawołać. Gdy wszedłem do środka, pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to zawiniątko leżące pomiędzy Mickiem, a jego mężem. Chłopak, choć było widać, że jest zmęczony, to uśmiechał się radośnie.
-Ale śliczny - powiedziałem cicho, wpatrując się, jak urzeczony w niemowlę.
-Dziękuję - powiedział Mick, po czym zerknął na mnie złośliwie.- Jeśli jednak chodzi o poród, to ja ci współczuję. Wydaje mi się, że nie usiądę na tyłku przez najbliższy tydzień.- pobladłem momentalnie, kładąc rękę na wypukłym już brzuchu.
-Żartujesz, prawda?- zapytałem przerażony nie na żarty.
-Nie no, da się przeżyć.- powiedział przysuwając się do swojego synka i przytulając twarz do jego główki. Poczułem, jak ciepłe ramię Rafaela obejmuje mnie w tali.
-Gratuluję - powiedział z uśmiechem. Adrian podniósł na chwilę wzrok, by znów skierować go na swoją pociechę.- Dziś już nie będziemy przeszkadzać. Musicie ochłonąć. Wpadniemy jutro.- pożegnaliśmy się i wyszliśmy na zewnątrz. Gdy wsiedliśmy do samochodu, spojrzałem niepewnie w oczy mojego męża.
-My też będziemy tacy szczęśliwi, prawda?- zapytałem, czując, jak pod moimi powiekami zbierają się słone łzy. Pomyślałem o mojej zmarłej córce i objąłem mocniej mój brzuch.
-Oczywiście, że będziemy.- powiedział Rafael z mocą, biorąc moje dłonie w objęcia.- A nawet jeszcze bardziej, obiecuję ci to.
***
.Siedziałem razem z Rafaelem w parku w mieście. Postanowiliśmy wykorzystać ostatnie ciepłe dni, jakie nas odwiedziły w październiku i zrobić sobie piknik. Wtulony w jego pierś jadłem winogron, wystawiając twarz w stronę ciepłych promieni słonecznych.
-Rafaelu? Ile wam jeszcze zajmie remontowanie dziecięcego pokoju?- zapytałem zaciekawiony. Chciałem już wreszcie zobaczyć pokój mojego maluszka.
-Tak właściwie, aniołku, to skończyliśmy go wczoraj. Chłopaki właśnie teraz prawdopodobnie dodają ostanie detale. Jak wrócimy do domu, będziesz mógł go zobaczyć.- szczęśliwy odwróciłem się w jego stronę i pocałowałem lekko w usta.
-To cudownie, nawet nie wiesz…- urwałem w połowie zdania. Położyłem dłoń na brzuchu i znów to poczułem. Moj synek się poruszył.
-Co się stało, aniołku? - Rafael zaalarmowany spojrzał na mnie.
-Nic, po prostu on się poruszył.- mężczyzna otworzył szerzej oczy.
-Naprawdę?- uśmiechnąłem się do niego i kiwnąłem głową. Rafael pomógł mi się oprzeć o drzewo. Następnie pochylił się nade mną, położył dłonie i ucho do mojego brzucha. Nie trzeba było długo czekać, by maluch po raz kolejny się poruszył. Po moich policzkach spłynęły łzy szczęścia.
-Bolało?- pokręciłem głową.
-Nie, po prostu jestem szczęśliwy. Tak długo czekałem na to uczucie. Przez cały ten czas bałem się, że coś jest nie w porządku. Tak długo nic nie czułem, w końcu to jest już piąty miesiąc, że balem się, że…- mój głos się załamał.
-Czemu mi nie powiedziałeś o swoich obawach?- zapytał zdziwiony mężczyzna.- Jeśli coś jest nie tak albo czegoś się boisz zawsze mi mów.- powiedział i przytulił mnie do swojej piersi.- Chodź, pora się już zbierać. Nie jest już tak ciepło, jak latem, a nie chcę, byś się przeziębił.
Z lekkim uśmiechem na ustach ruszyłem razem z moim mężem w stronę drogi do domu.
***
*Miesiąc później*
Było wczesne popołudnie. Leżałem spokojnie w sypialni, odpoczywając po obiedzie. Rafaela nie było od rana w domu, a ja czułem się przez to naprawdę źle. Moj ukochany znikał tak już od paru dni. Wychodził wcześnie rano, by wrócić późnym wieczorem. Mimo, że mówił mi, że teraz w klubie będą mieć inspekcję i jakąś grubszą imprezę, nie mogłem się pozbyć myśli, że on mnie już nie chce. Był to już koniec szóstego miesiąca i wyglądałem, jak beczka. Nie podobałem się sobie i zaczynało do mnie docierać, że Rafaelowi również mogę się nie podobać. Pod moimi powiekami zebrały się słone łzy. Nagle drzwi do pokoju się otworzyły, a w nich stanął Rafael, który gdy tylko na mnie spojrzał, zamarł w bezruchu, by podejść po chwili do mnie.
-Czy cos się stało, aniołku? Dlaczego płaczesz?- zapytał zmartwionym głosem.- Coś nie tak z dzieckiem?- gdy tylko to usłyszałem rozpłakałem się jeszcze głośniej.
-Bo ty mnie już nie chcesz. Jestem teraz brzydki i chcesz mnie zostawić. Zależy ci tylko na dziecku, a gdy tylko urodzę, to mnie na pewno zostawisz… - powiedziałem i znów się rozpłakałem. Rafael przyglądał mi się przez chwilę, po czym usiadł na łóżku i wziął mnie w ramiona.
-Coś ty sobie ubzdurał, aniołku?- zapytał, uśmiechając się łagodnie. Słysząc to pytanie, poczułem, jak w moich żyłach zawrzała krew.
-Nie udawaj teraz takiego zatroskanego. Możesz się przyznać, że kogoś masz. Ja i tak to wiem.- powiedziałem pewnie, choć czułem się tak naprawdę źle. Nogi mi się trzęsły, a w oczach cały czas kręciły mi się łzy. Rafael podniósł się z łóżka i popatrzył na mnie podirytowanym spojrzeniem.
-Nie wiem, o co ci chodzi. Ja nikogo nie mam. Kocham ciebie i powinieneś to wiedzieć. Chyba oboje musimy ochłonąć, by nie powiedzieć sobie zbyt wiele.- powiedział i wyszedł, trzaskając drzwiami. Zostawiając mnie samego z moimi myślami prowadzącymi do zwątpienia, a ja ich torowi nie ufałem. I wolałem, żeby tak zostało. Nogi się pode mną ugięły. Zakryłem twarz dłońmi, nie hamując dłużej łez.
,,Czyżby to był nasz koniec...? Przecież to nie tak miało być. Nie tak..."
***
Rafael
Siedziałem na polanie w lesie. Przez ostatnią godzinę biegałem, starając się wyciszyć. Złość nadal krążyła w mych żyłach, nie pozwalając mi na to. Nie mogłem zrozumieć, co Nathanielowi w ogóle przyszło do głowy. Gdy usłyszałem za sobą kroki, odwróciłem się zaskoczony. Kristian stał niedaleko mnie z nietęgą miną.
-Ty jesteś głupszy, niż myślałem.- powiedział bez ogródek. Podniosłem się zdenerwowany i spojrzałem na niego.
-Słucham? Co to ma niby znaczyć?- zapytałem coraz bardziej wkurzony.
-Chodzi mi o twoje zachowanie wobec Natha.- powiedział. Otworzyłem szerzej oczy.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi. Pokłóciliśmy się trochę, ale to przez to, że on zachowuje się okropnie. - powiedziałem.
-Okropnie?! Zastanów się, od tygodni przesiadujesz całe dnie w klubie, szykując wszystko na inspekcję. Mówiłem ci, byś trochę przystopował i spędził z nim więcej czasu! On jest w ciąży i może się teraz czuć niepewnie! Czyżbyś zapomniał, co mu obiecywałeś w dniu rytuału?!- krzyczał rozłoszczony, po czym po prostu... przyłożył mi w twarz. Spojrzałem na niego zaskoczony.- A to po to, byś trochę przemyślał, co zrobiłeś. Nathaniel wpadł w taką histerię, że musieliśmy wzywać Josha, żeby mu cos zaaplikował na uspokojenie.- pobladłem raptownie. - Mówił przez cały czas, że go na pewno teraz zostawisz, że jest głupi i nie potrzebnie się odzywał, że to przez to, że nie umiał obronić waszej córki. On się trząsł i płakał niczym małe dziecko, Rafael. Zastanów się, jak mocno ci na nim zależy, że zamiast go uspokoić i zapewnić o swojej miłości, wolałeś nawrzeszczeć na niego i wyjść.- powiedział i odszedł w drogę powrotną.
Stałem jeszcze przez chwilę w miejscu, trzymając się za obolały policzek. Gdy mój mózg zaczął wreszcie pracować, ruszyłem czym prędzej do domu. Po chwili byłem już na miejscu. Szybko wbiegłem po schodach na górę, kierując się prosto do sypialni. W łóżku spał spokojnie mój aniołek. Rękoma obejmował swój brzuszek w geście obronnym. Na jego policzkach widniały ślady łez. Zaczerwieniona twarz zmartwiła mnie nieco. Podszedłem ostrożnie do niego i przyłożyłem dłoń do jego czoła. Było niepokojąco ciepłe. W tym momencie zaczęło do mnie docierać, jak głupio się zachowałem. Z poczuciem winy położyłem się ostrożnie obok niego, przytulając go ramieniem.
Gdy jakiś czas później Nathaniel otworzył oczy, pocałowałem go delikatnie w usta.
-Przepraszam cię, aniołku. Przez swoją głupotę zdenerwowałeś się, niepotrzebnie. Nie powinienem tyle spędzać czasu w klubie.- powiedziałem, głaszcząc go delikatnie po policzku.- Ja cię kocham i to tak naprawdę, szczerze. Nigdy w życiu nie mógłbym być z kimś innym, niż z tobą. Powinienem ci to bardziej okazywać, a nie brać to za coś oczywistego. Mimo że byłem teraz zajęty, nawet przez chwilę nie przestawałem o tobie myśleć. I nie dlatego, że nosisz w sobie nasze dziecko, ale dlatego, że jesteś moim największym skarbem, moją miłością.- mówiąc to, po raz kolejny pocałowałem go w usta. Tym razem odwzajemnił on pocałunek. Gdy poczułem na wargach słony smak, oderwałem się od niego. Z jego oczu ciekły łzy, tworząc mokrą ścieżkę na jego policzkach.- Czy coś...
-Nie, to ze szczęścia, nawet nie wiesz, jak się bałem, że… - przyłożyłem delikatnie palec do jego ust. Chłopak zamilkł, uśmiechając się do mnie promiennie. Przytuliłem go do siebie, kładąc jedną dłoń na jego plecach, a drugą na wypukłym brzuszku. Po chwili, gdy poczułem ruch pod dłonią, wiedziałem, że nasz synek też jest szczęśliwy. Nathaniel przysunął się bliżej mnie, by po chwili zasnąć z błogim wyrazem na twarzy. Ja, ciesząc sie, że już wszystko jest w porządku, również zasnąłem.
***
Nathaniel
Od rana miąłem zły humor. Do porodu został już tylko miesiąc. Wyglądałem, jak napompowana dynia, a plecy bolały mnie niemiłosiernie, co nie sprzyjało mojemu samopoczuciu.
Zszedłem do kuchni. Przy stole siedział Rafael.
-Wstałeś już, aniołku?- zapytał głupio.
-Jak widać – odpowiedziałem chłodno, odwracając się do niego plecami. Sięgnąłem po talerz, na który nałożyłem sobie świeże rogaliki z nadzieniem.
-Coś się stało?- zapytał zdziwiony. Zerknąłem na niego przelotnie i wzruszyłem ramionami.
-Nie - odpowiedziałem i już więcej się nie odezwałem, zajmując się śniadaniem. Po skończonym posiłku podniosłem się niezgrabnie z krzesła i odezwałem.- Wychodzę pochodzić trochę po osadzie. Później podejdę do Micka.- powiedziałem obojętnym głosem.
-Co?! Przecież dobrze wiesz, że Josh zabronił ci w trakcie ostatnich czterech tygodni oddalać się od domu! Czy ty w ogóle myślisz?!- na te słowa krew we mnie zawrzała.
-Słucham?! Właśnie myślę i uważam, że przyda mi się trochę świerzego powietrza! Do cholery, ile można siedzieć w czterech ścianach?!- wściekły chwyciłem talerz ze stołu i roztrzaskałem go o podłogę. Następnie, nie przejmując się moim mężem, wyszedłem z domu.
Gdy byłem już na zewnątrz, w moich oczach zebrały się łzy. Nie oglądając się za siebie, wszedłem miedzy drzewami w las. Idąc ścieżką, po pewnym czasie dotarłem do mojego ulubionego miejsca w lesie. Na niewielkiej polance stał wysoki dąb. Usiadłem na trawie, opierając się o drzewo. Długo myślałem o całej tej porannej kłótni i coraz bardziej zaczęło do mnie docierać, że zachowałem się głupio. Rafael zawsze chce dla mnie jak najlepiej, a ja z powodu złego humoru wrzeszczałem na niego zamiast powiedzieć, o co chodzi.
Posiedziałem jeszcze przez pewien czas tam. Gdy byłem pewny, że jestem już spokojny, skierowałem się w drogę powrotną.
Kiedy dotarłem do domu, okazało się, że nikogo w środku nie ma. Nie zastanawiając się nad tym za wiele, poszedłem do kuchni. Byłem potwornie głodny, wiec przygotowałem sobie kanapki i zrobiłem herbatę. Zadowolony usiadłem sobie przy stole i zacząłem jeść.
Usłyszałem trzaśniecie drzwi, więc spojrzałem w stronę wejścia do kuchni. Po chwili pojawił się tam Rafael. Ten, gdy tylko mnie dostrzegł, rzucił się w moją stronę i przytulił mocno.
-O, Luno, nic ci nie jest. Jak się cieszę. Tak bardzo cię przepraszam, aniołku.- powiedział, całując mnie delikatnie po twarzy.
-Nie masz za co mnie przepraszać. To ja zachowałem się głupio. Ale zrozum potrzebuję trochę więcej wolności. Wiem, że się o nas martwisz. Nie czuję się jednak dobrze, gdy tak mnie tłamsisz – powiedziałem, czując, jak moje oczy znów napełniają się łzami. Odwróciłem głowę w bok.
-Ja rozumiem i strasznie cię przepraszam. – powtarzał uparcie, mimo moich słów. - Czasami zbyt bardzo panikuję, nie pozwalając zdrowemu rozsądkowi dojść do słowa. Najważniejsze, byś nigdy więcej tak nie znikał. Szukaliśmy cię wszędzie. Bałem się, że może się źle poczułeś albo… - przyłożyłem do jego ust palec, zatrzymując jego słowotok i uśmiechnąłem się łagodnie.
-Mogę ci obiecać, że nigdy więcej tak nie zrobię, - powiedziałem. - ale ty musisz mi obiecać, że będziesz mi dawał więcej swobody i obdarzał większym zaufaniem, nieważne w jakiej sytuacji.- powiedziałem, nadal czując gdzieś w głębi żal do niego. Rafael pocałował mnie łagodnie w usta, kładąc dłoń na moim wielkim brzuchu.
-Oczywiście, aniołku.- powiedział i pomógł mi wstać. – Chodź, położysz się trochę odpocząć...- popatrzyłem na niego z krzywą miną. Ten, widząc to, uśmiechnął się przepraszająco. - Albo możemy pójść się przejść trochę po ogrodzie.
***
Siedziałem na krześle w gabinecie Rafaela. Do rozwiązania zostało około tygodnia, więc mój kochanek nie spuszczał mnie, nawet na chwilę, z oczu. Właśnie wypełniał jakieś raporty, a ja znudzony prawie zasypiałem na siedząco.
-Wiesz, ja chyba się położę.- powiedziałem, chcąc się przenieść na kanapę. Wstałem ze swojego siedzenia i pisnąłem zaskoczony, czując przeszywający ból. Rafael przestraszony podszedł do mnie, obejmując ramieniem.
-Wszystko dobrze? Co cię boli? - zapytał podenerwowanym głosem.
-Chyba mam skur…och, cholera! Tak, mam skurcze i…-poczułem, jak po moich nogach zaczyna spływać cos zimnego.- O, Luno, wody mi odeszły!





czwartek, 21 sierpnia 2014

Rozdział XVIII

Bardzo dziękuję wszystkim za komentarze :*
Do końca opowiadania zostały już tylko dwa rozdziały. Za dwa tygodnie oprócz rozdziału 20/Epilogu dostaniecie link do mojego nowego bloga na którym pojawi się Prolog :)
Rafael
Gdy rano się obudziłem, Nathaniel nadal spał. Był blady i wyglądał bardzo krucho. Wciąż nie docierały do mnie do końca wydarzenia z dnia poprzedniego. Ubrałem się niespiesznie i zszedłem na dół. Elizabeth kręciła się po kuchni z niemrawą miną. Kris siedział razem z Alexem przy stole, rozmawiając.
-...i wtedy powiedział, że pewno niedługo przyjdzie i tak było. Wujek Nath przyszedł, uśmiechnął się do mnie i wyprowadził na zewnątrz. Wiesz, jak mnie przytulił to tak ładnie pachniał, jak... hmm... niezapominajki. Ślicznie, ale wiesz, bo… balem się, że naprawdę nie będzie mógł do nas wrócić.- opowiadał przejęty chłopiec. Uśmiechnąłem się do niego i usiadłem. Przede mną pojawił się kubek kawy i kanapki. Spojrzałem z wdzięcznością na kobietę.
-Myślisz, że za ile Nathaniel się...-pokręciłem głową.
-Nie wiem, ale zaraz do niego wracam. Nie mogę przegapić momentu, w którym się obudzi.- powiedziałem i wziąłem się za posiłek.

Dziesięć minut później siedziałem już z powrotem w sypialni. Usiadłem na brzegu łóżka. Patrzyłem na spokojna twarz Nathaniela. Uśmiechał się lekko przez sen. Przeczesałem delikatnie jego brązowe włosy i wtedy chłopak poruszył się lekko. Jego powieki zadrgały, by ukazać po chwili zielone tęczówki.
-Co się... - zbliżyłem się ostrożnie do niego.
-Spokojnie, aniołku. Poczekaj chwilę, zaraz do ciebie wrócę i wszystko ci opowiem - powiedziałem i czym prędzej wyszedłem z pokoju. –Wiecie może, gdzie Josh położył te tabletki dla Nathaniela?- zapytałem od progu, gdy tylko dotarłem do kuchni.
-Tak, są tutaj.- Sara podała mi opakowanie.- Obudził się?- zapytała. Kiwnąłem tylko głową i pobiegłem na górę. Nath siedział niepewnie na łóżku, trzymając dłonie na brzuchu.
-Rafael, co się wczoraj stało? Ja... nie pamiętam… wiem, że przyszliście i ja... krwawiłem.- jego twarz pobielała gwałtownie.- Proszę, powiedz, że z naszymi dziećmi wszystko dobrze... proszę, powiedz.- jego roztrzęsione dłonie wszczepiły się w moją koszulkę. Spojrzałem w jego oczy.
-Aniele...
***
Nathaniel
,,Siedziałem na łące. Słońce świeciło wysoko na niebie, ogrzewając mnie, jak i moją rodzinę. Rafael siedział obok mnie pod drzewem i z uśmiechem na twarzy przyglądał się naszym dzieciom, jak bawią się piłką. Śliczny chłopiec i urocza dziewczynka. To jest to, co o nich mogłem powiedzieć. Maluchy śmiały się i piszczały, a ja nie mogłem uwierzyć w swoje szczęście. Po tak długim czasie czułem spokój i niczym niezmąconą radość.
Nagle nad nami zaczęły się zbierać czarne chmury. Chciałem zawołać dzieci, gdy nagle poczułem delikatny dotyk. Instynktownie odwróciłem się w stronę swojego męża i…”
…otworzyłem oczy. Czułem się dziwnie ociężały i zdezorientowany. Gdy tylko ujrzałem Rafaela, chciałem się odezwać.
-Co się…-moje gardło było suche, niczym piasek na pustyni.
-Spokojnie, aniołku. Poczekaj chwilę, zaraz do ciebie wrócę i wszystko ci opowiem.- Rafael dotknął delikatnie mojego policzka i wyszedł z pokoju. Usiadłem ostrożnie i oparłem się o poduszki. Miałem totalną pustkę w głowie. Nie mogłem przypomnieć sobie, co się działo po tym, jak pojawił się Rafael wraz z kilkoma członkami sfory. Zmarszczyłem brwi lekko poirytowany i pogłaskałem delikatnie swój brzuch. Instynktownie wyczułem, że coś się nie zgadza. Gdy tylko mężczyzna wszedł do sypialni, spojrzałem na niego wyczekująco.
-Rafael, co się wczoraj stało? Ja... nie pamiętam… wiem, że przyszliście i ja...krwawiłem.- nagły przebłysk sytuacji z wczoraj spowodował, że zrobiło mi się niedobrze. Ból rozrywający mnie od środka, strach, krew... Pobladłem raptownie.- Prószę, powiedz, że z naszymi dziećmi wszystko dobrze... proszę, powiedz.- podniosłem się na klęczkach i zbliżyłem do Rafaela, siedzącego na brzegu łóżka. Moje dłonie trzęsły się ze zdenerwowania, a mimo to złapałem się jego koszuli mocno.
-Aniele... proszę, uspokój się i połóż.- mówiąc to, chwycił mnie delikatnie za ramiona i położył z powrotem w pościeli.- Tak, to prawda, krwawiłeś.- przez chwilę panowała cisza.- Ciąża była od początku zagrożona. Wczoraj w jaskini podczas upadku, jedno z łożysk zostało naruszone i... nasza córeczka nie przeżyła... była zbyt słaba.- wysunąłem się gwałtownie z jego ramion potrząsając głową.
-Nie... nie... O, Luno, ja...zabiłem swoją córkę... nie! Proszę, to nie może być prawda... –powiedziałem, starając się zaprzeczyć słowom swojego męża i zagłuszyć ogromny ból, jaki zacząłem odczuwać w sercu. Rafael objął mnie ramieniem. Odepchnąłem go od razu i spojrzałem z bólem.- Nie dotykaj mnie. Nie możesz. Przecież to przeze mnie nasze dziecko nie żyje. O, Luno! Rafaelu, ja cię tak strasznie przepraszam... –powiedziałem, przełykając słone łzy, cieknące mi po policzkach.- Ja... nie zasługuję na ciebie. Nie potrafiłem obronić naszych dzieci... jestem okropny. O, Luno, to moja wina... moja!- czułem, jak panika wzbiera we mnie coraz bardziej. Ból zaczął opanowywać moje ciało, raniąc je od środka. Położyłem ręce na moim brzuchu. Moje biedne maleństwo.
-Aniołku, posłuchaj to nie twoja wina.- Rafael odezwał się stanowczo.- Za to winny jest tylko i wyłącznie Lucas. On dostał zasłużoną karę i nigdy ci już nie będzie zagrażał.- odwróciłem głowę w bok, starając się na niego nie patrzeć.- Proszę cię, Nathanielu. Uwierz mi. Tak bardzo cię kocham. I naszego synka też. Pomyśl o nim... On nadal z nami jest i czuje teraz twój smutek, a tak nie powinno być. Wiem, co czujesz. Ja... naprawdę cierpię, na myśl o naszej zmarłej córeczce...- słysząc te słowa oraz jego łamiący się glos, coś do mnie dotarło. Nie tylko ja straciłem dziecko, bo Rafael także. To było nasze dziecko, a ja zachowuje się w tak egoistyczny sposób.
Ze łzami w oczach rzuciłem się w jego ramiona. Z mojej piersi wyrwał się szloch. Mężczyzna przygarnął mnie jeszcze bliżej siebie, całując w czubek głowy.
-Przepraszam... ja cię tak bardzo... - poczułem delikatny pocałunek na ustach.
-Ciii... wszystko jest dobrze. Przejdziemy przez to razem. Kocham cię, aniołku. Zobaczysz, teraz już będziemy zawsze szczęśliwi. Obiecuję ci to.- z bólem w sercu, ale również nadzieją przytuliłem się mocniej do ukochanego.
*
Godzinę później zeszliśmy na dół. W kuchni siedziała moja mama, Olivia z Nickiem oraz Kris z rodziną. Alex, gdy tylko mnie zobaczył, zerwał się z miejsca i podbiegł do mnie. Jego małe ramiona objęły mnie w tali. Spojrzałem na niego zaskoczony.
-Cieszę się, wujku, że cię widzę. – powiedział, podnosząc na mnie wzrok.- Dobrze się czujesz? – zapytał, próbując przyjąć jak najbardziej poważną i chyba dorosłą minę. Uśmiechnąłem się łagodnie.
-Tak, czuję się dobrze. A jak ty, dotarłeś wczoraj do domu? Nie miałeś problemu?- chłopiec pokręcił głową.
-Nie. - powiedział i wrócił na swoje miejsce. Usiadłem przy stole. Wszyscy patrzyli na mnie niepewnie. Atmosfera była napięta i bardzo ciężka. Starając się nie zwracać na to uwagi, wziąłem się za jedzenie. Z wyjątkiem Alexa, nikt przy stole się nie odzywał. Czułem się przytłoczony i z każdą chwilą coraz bardziej podenerwowany. Nie mogąc dłużej tego wytrzymać, podniosłem się z krzesła.
-Rozumiem, że nie wiecie, jak się zachować przymnie, ale ja was proszę… -czułem, że pod powiekami zbierają mi się łzy.- Zachowujcie się normalnie. Nie chcę ciągle czuć współczucia, które powoduje jeszcze większy ból. Chcę czuć się normalnie, zapomnieć o tym feralnym dniu i… o swojej głupocie. Chcę tylko pamiętać o… mojej córeczce... tylko o niej i... - nie skończyłem tylko się popłakałem. Moje serce było rozrywane na miliony kawałków. Z pod moich powiek co chwilę wypływały ogromne ilości łez. Usiadłem powrotem na krześle i zakryłem twarz dłońmi. Poczułem, jak cieple ramiona Rafaela po raz kolejny dzisiaj otaczają mnie, przytulając do siebie, oferując spokój. Chciałem schować się w tych ramionach już na zawsze. A bynajmniej, dopóki nie zrobiłoby się lepiej. Chciałem stchórzyć; ukryć się przed wzrokiem innych i już nie wychodzić.
-Spokojnie, aniołku. Już jest dobrze. Zjedz coś. Przyda się to tobie i maluchowi.- pokiwałem niemrawo głową, przecierając twarz drżącymi dłońmi. Wszyscy mieli skruszone miny, lecz zaczęli się nareszcie zachowywać tak... naturalnie. Po skończonym posiłku spojrzałem niepewnie na mojego męża.
-O co chodzi, Nath? – zapytał, uśmiechając się do mnie. Spojrzałem w jego oczy. Były smutne i jakby zmęczone, ale miały w sobie również dużo siły, której teraz tak bardzo potrzebowałem. Odetchnąłem głęboko.
-Chcę iść na cmentarz.- powiedziałem.
***
Rafael
-Jesteś pewny, aniołku?- zapytałem zmartwiony. Nie byłem pewny, czy to najlepszy pomysł. Nathaniel zagryzł lekko wargi i pokiwał głową.
-Tak. Jestem. Daj mi dziesięć minut na wyszykowanie się i możemy iść. - powiedział i nie czekając na mnie, poszedł do naszej sypialni. Ruszyłem do ogrodu za domem. Zerwałem mały bukiet niezapominajek. Gdy Nathaniel zszedł na dół, podałem mu bukiecik. Uśmiechnął się do mnie z wdzięcznością.
-Dziękuję, że pamiętałeś.- powiedział.- A także za to, że przy mnie jesteś.
Wyszliśmy z domu. Idąc ścieżką w stronę cmentarza, na nowo czułem ten cały ból. Znów widziałem pochód, jaki wczoraj się odbył oraz małą trumienkę trzymaną przeze mnie w dłoniach. Wzdrygnąłem się lekko. Gdy dotarliśmy na miejsce, poprowadziłem Nathaniela ścieżką na miejsce. Chłopak pobladł raptownie . Jego dłonie zaczęły się trząść, a oczy zwilgotniały.
-O, Luno, moje maleństwo.- po tych słowach padł na kolana przed grobem... ,,Emily Kochany promyczek który nie dostał szansy poczuć smaku życia, a mimo to dał mnóstwo radości. Twoi kochający rodzice” ...i zaszlochal głośno. Uklęknąłem obok niego starając się samemu nie rozpłakać. Nathaniel płakał głośno, trzęsąc się na całym ciele.- Nie mogę uwierzyć, że to jest grób naszej córeczki. Powiedz mi, dlaczego ja byłem taki głupi? - zapytał łamiącym się głosem. Przeczesałem delikatnie jego włosy, przyciągając go jeszcze bliżej siebie.
-To nie twoja wina.- powiedziałem, a po moim policzku zaczęły ściekać pierwsze łzy.- Osoba, która za to odpowiada już nie żyje. My natomiast musimy sobie z tym jakoś poradzić.- powiedziałem, starając się brzmieć pewnie.- I sobie poradzimy. Zobaczysz. A nasz synek będzie najszczęśliwszym dzieckiem na świecie. Damy mu mnóstwo miłości. Tak samo innym maluchom, które może w przyszłości będziemy mieć.- powiedziałem całując go w czoło. Chłopak pociągnął nosem.
-Obiecujesz? – zapytał niepewnie.
-Tak, obiecuję, aniołku.- powiedziałem cicho. Chłopak położył bukiecik na nagrobku i spojrzał mi w oczy.
-Myślisz, że nasza córeczka wróci do nas kiedyś?- uśmiechnąłem się do niego z czułością.

-Jestem tego pewien.- powiedziałem i ruszyłem w drogę powrotna do domu, trzymając mojego aniołka za zimną, drżącą z emocji, teraz tak kruchą dłoń.

czwartek, 14 sierpnia 2014

Rozdział XVII

 Bardzo dziękuję za komentarze. Mam nadzieję, że rozdział się wam spodoba....
Liczę na dużoooo komentarzy. 
Rozdział na Szalone fantazje dwóch yaoistek pojawi się w niedziele
Suliga: rozdział dedykuję tobie bo jest w twoich klimatach 


Nathaniel
Wziąłem głęboki oddech. Stałem przed Wilczą Jamą. Nogi miałem jak z waty, a jednak pomału ruszyłem do środka. Czułem, jak moje serce tłucze się w piersi, gdy szedłem przez korytarz. Kiedy tylko stanąłem w skalnym okręgu, Lucas mnie zauważył.
-Witaj, wilczku.- siedział na krześle przed ścianą pełną moich zdjęć. Widząc to, wzdrygnąłem się mimowolnie. Po rozejrzeniu się zobaczyłem nareszcie Alexa. Siedział w kącie skulony, ale wydawał się cały i zdrowy.
-Chodź do mnie, mały.- chłopiec od razu zerwał się z miejsca i przytulił do mnie mocno.
-Przyszedłeś po mnie, wujku.- mały wtulił się w moją pierś i rozpłakał. Przeczesałem jego włoski czule, starając się go uspokoić.
-No, już, nie płacz. Wszystko jest dobrze. Chodź pokarzę ci ścieżkę, którą dojdziesz prosto do osady.- Alex spojrzał na mnie zaskoczony.- Twoja mama już na ciebie czeka.
-Nie wracasz ze mną?- z bólem serca pokręciłem głową. Wyprowadziłem go z jaskini i pokazałem ścieżkę. Pocałowałem jeszcze w głowę, przytulając mocno i popchnąłem lekko w stronę lasu.
-Idź prosto do osady. Wszyscy nie mogą już się ciebie doczekać.- chłopiec popatrzył na mnie smutno.- Nie martw się o mnie. Poradzę sobie.- Alex uściskał mnie jeszcze i ruszył w drogę do domu. Patrzyłem przez chwilę za nim, by wrócić do jaskini. Lucas stał wyprostowany z paskudnym uśmiechem.
-Musimy coś ustalić, mój wilczku. Po pierwsze zaraz po narodzinach przyjeżdżamy tu i podsyłamy tu te twoje bękarty. Po drugie, mój śliczny…- podszedł i pogłaskał mnie po policzku, co spowodowało, że wzdrygnąłem się z obrzydzeniem.-… urodzisz nam śliczne dzieci. Ale najpierw masz zapomnieć o nim.- odsunąłem się lekko od niego, a jego oczy pociemniały.- Spodziewałem się, że będzie to trudne, dlatego…- poczułem, jak w mój policzek zostaje wymierzone mocne uderzenie. Upadłem na ziemię. Silny skurcz w brzuchu spowodował, że skuliłem się od razu. Lucas patrzył na mnie z góry z szyderczym uśmiechem.
-Widzisz, to może zaszkodzić tym szkodnikom. Radzę ci być posłusznym.- mówiąc to, pociągnął mnie na kolana.
-Lucas, proszę, ja zrobię wszystko, tylko pozwól mi teraz odpocząć. Będę posłuszny, obiecuję, tylko…- ten pokręcił głową i spojrzał na mnie poważnie.
-Spokojnie, moje biedactwo. Dam ci zaraz odpocząć, ale najpierw pomożesz pozbyć się mojego problemu.- mówiąc to, uśmiechnął się do mnie lubieżnie i wysunął swój penis ze spodni. Odsunąłem się mimowolnie. Nie potrafiłem opanować swoich odruchów. Mężczyzna, widząc to, znów wymierzył mi policzek. Upadłem boleśnie na bok i starałem się ochronić rękoma brzuch. W głowie mi się zakręciło. Skuliłem się, próbując odsunąć się od niego.
-O nie, mój wilczku. Twoje zachowanie nie może zostać zignorowane.- powiedział, podchodząc do mnie ze złowrogim uśmiechem.
,,O, Luno, nie pozwól skrzywdzić moich dzieci.”

***Rafael

Biegliśmy przez las. Byliśmy już pawie na miejscu, gdy na naszej drodze pojawił się Alex. Zdenerwowany maluch, gdy tylko nas ujrzał zmienił się na powrót w człowieka i podbiegł. Całą grupą przyjęliśmy ludzkie formy.
-Tatusiu.- Kristian wziął chłopca w ramiona, przytulając mocno do siebie.- Tak bardzo się bałem.- z jego oczek leciały łzy. Kris otarł je dłonią i mocno przytulił do siebie.
-Cieszę się, że nic ci nie jest.- maluch wtulił się w jego ramiona z smutną miną. Jego wzrok spoczął na mnie.
-Wujku, przepraszam.- w jego oczkach zaczęły się zbierać łzy.- Wujek Nath przeszedł po mnie. Ale nie mógł wrócić. I… i to przeze mnie.- spojrzałem na niego łagodnie i poczochrałem jego włoski.
-Spokojnie, idziemy po niego. Idź do domu, tam czeka na ciebie twoja mama. Niedługo wrócimy.- mały kiwnął głową cmoknął jeszcze Krisa w policzek i zmieniając się w wilczka, ruszył z powrotem w drogę.
Gdy Alex zniknął nam z oczu ruszyliśmy dalej. Zatrzymaliśmy się przy jamie. Wszyscy znów zmienieni w ludzi, ustawiliśmy się w szyk delta. Ja, stojąc na czele w wilczej formie, poprowadziłem ich w głąb jaskini. Szliśmy długim korytarzem, by w końcu zatrzymać się w wejściu do ,,Okrągłej Sali”.
Lucas stał przed Nathanielem zdenerwowany i co jakiś czas, gdy chłopak się odsuwał wymierzał mu silne policzki. Krew w moich żyłach zawrzała. Z głośnym warknięciem rzuciłem się na zmiennego. Odciągnąłem go od mojego męża i nim zdążył się przemienić Adrian z Krisem i Nickiem obwiązali go liną nasączoną specyfikiem uniemożliwiającym przemianę. Sam przybrałem swoją ludzką postać, po czym podszedłem do Nathaniela, który leżał skulony w kącie, trzymając się nerwowo za brzuch.
-Aniołku, już po wszystkim. – chłopak spojrzał na mnie przerażony, by po chwili rzucić mi się w ramiona.
-Rafael, ja cię tak bardzo przepraszam. Wiem, że nie powinienem tu przychodzić, ale… ale musiałem pomóc.- powiedział, łkając.- Rafael, to tak strasznie boli. Ja… mam mokre spodnie, nie wiem, co się dzieje. Chyba… chyba… -nie powiedział nic więcej, tylko osunął się na mnie. Przerażony wziąłem go na ręce, by czym prędzej wyjść z jaskini. Poczułem pod ręką coś mokrego. Gdy spojrzałem na dłoń zobaczyłem, że to… krew.
Wyszedłem na zewnątrz i od razu podszedłem do samochodu ratowniczego, przy którym stał zniecierpliwiony Josh.
-Josh, pomóż. On chyba… - nie potrafiłem powiedzieć tego na głos. Gdy mężczyzna tylko spojrzał na nas, otworzył szeroko drzwi do kabiny. Położyłem ostrożnie mojego anioła na noszach i wyszedłem na zewnątrz. Mężczyzna zamknął drzwi i razem z dwiema zmiennymi lekarkami zajęli się Nathem. Po pewnym czasie cała grupa ratownicza wyszła z jaskini, prowadząc Lucasa. Gdy tylko na niego spojrzałem, adrenalina podskoczyła w moich żyłach. Podszedłem do nich i uderzyłem z całej siły zmiennego pięścią w twarz.pojrzałem, adrenalina podskoczyła w moich żyłach. Podszedłem do nich i uderzyłem z całej siły zmiennego pięścią w twarz.
-Jeśli mój mąż i dzieci nie wyjdą z tego cało, to możesz być pewien, że nie będzie cię czekać lekka śmierć.- Nick pociągnął razem z Albertem zmiennego, a ze mną został Kris i Adrian.
-Wszystko będzie dobrze.- mój brat podszedł do mnie i objął lekko.
-Nic nie będzie dobrze. On krwawił.- powiedziałem, uświadamiając sobie, że nadal mam na sobie jego krew. Wzdrygnąłem się, mimowolnie.
Po ponad dwóch godzinach nareszcie drzwi ambulansu się otworzyły. Josh spojrzał na mnie nie pewnie.
-Mów. Co z Nathanielem, co z moimi dziećmi?- mężczyzna pochylił głowę.
-Przykro mi, ale nie udało nam się uratować obydwóch maluchów. Dziewczynka była słabsza. Nie było możliwości jej uratować. Jeszcze chwilę, a prawdopodobnie chłopiec też by umarł.- mężczyzna skrzywił się lekko i padł na kolana.- Przepraszam, alfo, zawiodłem cię.- mimo smutku i bólu położyłem rękę na ramieniu Josha.
-Wstań. Nie mam do ciebie żalu. Jestem wdzięczny, że uratowałeś mojego syna i męża.- powiedziałem, po czym cichym i niewyraźnym głosem odezwałem się.- Moja córeczka…?
-Będzie można ją pochować po powrocie do osady. Alfo będziesz jechać z nami?- pokiwałem głową i spojrzałem na brata i przyjaciela.
-Spokojnie, jedź. Do zobaczenia.- powiedzieli i jako wilki ruszyli w las. Wsiadłem do auta i usiadłem obok noszy, na których leżał Nathaniel. Pochwyciłem delikatnie jego dłoń, czując, jak łzy zbierają się w moich oczach.
-Przepraszam cię, aniołku. Powinienem był cię ochronić. Obiecuje ci, że od teraz wszystko będzie dobrze.- położyłem głowę na noszach i pogłaskałem go po policzku.
Gdy samochód się zatrzymał, wziąłem ostrożnie Nathaniela na ręce i ruszyłem do domu. W środku była większa część sfory. Wszyscy siedzieli ze spuszczanymi głowami, okazując w ten sposób, że dzielą z nami ból. Poszedłem do sypialni i położyłem chłopaka na łóżku. Położyłem się delikatnie obok niego, po czym przytuliłem go do siebie. Przyłożyłem rękę do jego brzucha.
-Nie mogę… tak bardzo cię przepraszam. Obiecywałem ci, że obronię ciebie i dzieci. Nie udało mi się. Mam nadzieję, że mi wybaczysz. Wiesz aniołku ja...nie rozumiem jak to się stało. Jak on mógł się tu dostaw. Ale nie martw się jeśli tylko się dowiem, że z kimś współpracował od nas poniesie kare. Obiecuje ci to.- przez resztę czasu leżałem w ciszy, wsłuchując się w spokojny oddech Nathaniela. Po chwili odezwałem się znów cicho.- Od tej pory nie będę już z was spuszczał oka. Obiecuje ci, że przejdziemy przez to razem.- gdy usłyszałem pukanie do drzwi, podniosłem głowę. W progu stał Josh.
-Alfo, już czas… wydaje mi się, że należy pochować twoją… waszą córkę.- ból ścisnął mnie za serce. Kiwnąłem głową. Mężczyzna wyszedł, a ja odetchnąłem głęboko. Moje serce waliło, jakby z żalu chciało opuścić mą pierś. Pocałowałem Nathaniela w czoło i poszedłem się przebrać. Gdy zszedłem na dół, w holu czekali na mnie Kris, Sara, Olivia, Nick, Elizabeth, a także Adrian z Mickiem. Josh stał z boku. W dłoniach trzymał małą, rzeźbiona skrzynkę na kształt trumienki. W moich oczach zebrały się łzy i ścisnęło mnie mocno w sercu. Chwiejnym krokiem podszedłem do niego i odebrałem ciało mojej nienarodzonej córeczki. Po moim policzku spłynęła pierwsza łza.
-Przepraszam, maleństwo, że nie zdążyłem.- szepnąłem cicho i skierowałem się w stronę drzwi. Wszyscy wyszli zaraz za mną. Na dworze była zebrana cała sfora. Wszyscy stali z pochylonymi głowami. Kiwnąłem głową i ruszyliśmy w stronę naszego cmentarza. Gdy doszedłem na miejsce, zauważyłem, że miejsce jest już naszykowane obok grobów członków mojej rodziny. Czułem wdzięczność, że ktoś się tym zajął. Ja... pierwszy raz, nie byłbym w stanie. Gdy doszedłem do grobu, nachyliłem się i pomału opuściłem tak małą trumienkę. Elizabeth podała mi bukiet niezapominajek. Następnie odwróciłem się i odszedłem. Wiedziałem, że zajmą się zakopaniem grobu. Nie mogłem tam zostać. Czułem, jak ból rozszarpuje moje serce. Po mojej twarzy spływały słone łzy. Biegłem coraz szybciej, by w końcu wbiec w las, przemieniając się w wilka. Czułem ogromny smutek i żal do samego siebie. Gdybym tylko bardziej uważał. Strzegł ich. Właśnie to obiecałem Nathanielowi. Zawiodłem go. Mówiłem przez cały czas, że Lucas nawet nie zbliży się do osady. Byłem wściekły na samego siebie za swoją nie uwagę. Ja się zawsze uważałem za dobrego alfę, a nawet nie umiałem ochronić swojego męża i dzieci. Zawyłem głośno, starając się w ten sposób okazać swój ból. Po pewnym czasie, zmęczony, przemieniłem się z powrotem w człowieka. Opadłem obok jednego z drzew i zapłakałem niczym małe dziecko. Moim ciąłem, co jakiś czas, wstrząsał szloch.
,,I jak ja mam mu powiedzieć, że straciliśmy jedno dziecko... O, Luno! Ja sam nie mogę sobie z tym poradzić... A powinienem być oparciem dla mojego partnera.” Uderzyłem pięścią w drzewo obok mnie z bezsilności i żalu. Gdyby Lucas tylko się tu nie dostał, gdyby tylko się nie pojawił...
I w tym momencie dotarło coś do mnie. Lucas nadal żył. Bezkarnie, mimo że zamknięty. Ten mężczyzna odpowiadał za cierpienie mojej rodziny. Powinna spotkać go kara, a ja... w moich żyłach zawrzała krew. Czułem ponownie tą złość, która mnie opanowała w jaskini. Zerwałem się z miejsca i przemieniając się w wilka, pobiegłem czym prędzej w stronę domu. Gdy tylko tam wpadłem i zobaczyłem członków rady i moją pogrążoną w smutku rodzinę uśmiechnąłem się złowieszczo.
-Przyszedł czas na sprawiedliwość. Za pół godziny chcę widzieć więźnia na polanie w lesie. Ci, ze stada, którzy nie są w stanie przybyć - nie muszą. Proszę też żeby ktoś został z Nathanielem, gdyby jednak się obudził wcześniej.- Elizabeth pokiwała głową.
-Ja również zostanę, alfo, by mieć na niego oko.- kiwnąłem głową z wdzięcznością w stronę Josha. Ten mężczyzna zrobił dla mnie dzisiaj tak wiele.
-W porządku. Kris pamiętaj, by przynieść jakąś broń. Nie pozwolę, by szmaciarz szybko umarł. Za to, co zrobił, czeka go bolesna śmierć. Tak, jak obiecałem.- po tych słowach wyszedłem na zewnątrz, kierując się w stronę polany.
Pół godziny później na miejscu oprócz członków rady i prawie całej sfory przyszli także Adrian i ku mojemu zdziwieniu Mick. Brakowało tylko kilku kobiet, w tym Olivii i Sary.
Lucas siedział przywiązany do krzesła na środku polany w okręgu. Patrzył na mnie złowrogo, chcąc w ten sposób ukazać mi swoja wyższość.
-Lucasie Dixon, zostałeś tu przyprowadzony, by odbyć karę śmierci. Jesteś samotnym wilkiem, dlatego wyrok zostaje wykonany już dzisiaj.- powiedziałem, starając się panować nad złością.- Jesteś oskarżony o podpalenie osady alfy Marcela Rivera, powodując śmierć stu dwudziestu wilków; bezprawne przebywanie na ziemiach osady południowej i północnej; o porwanie Alexa Cartera, pobicie mojego partnera, Nathaniela Cartera, oraz śmierć mojej córki.- mężczyzna prychnął pogardliwie.
-Myślisz, że mnie to coś rusza?- zapytał z obłędnym błyskiem w oczach.- Szkoda, że nie zjawiłeś się później, zdąrzyłbym przelecieć twoją dziwkę. Nathaniel jest mój, a ty...- nie pozwoliłem powiedzieć mu nic więcej, uderzając go w twarz. Nerwy, jakie mną wstrząsały spowodowały, że z moich rąk wystawały pazury, a moje zęby wydłużyły się w ostre kły. Mężczyzna wypluł krew, patrząc na mnie wyzywająco.
-I co, tylko na tyle cię stać? Ty nic nie rozumiesz, by uzyskać szacunek oraz wierność trzeba być stanowczym i ostrym. Gdybyś się nie pojawił nauczyłbym tego mojego wilczka i miałbym go tylko dla siebie.- powiedział z pewnością siebie. Wściekły, po raz kolejny, zamachnąłem się, raniąc jego policzek, aż do kości.
- Będziesz za te słowa cierpiał, szmaciarzu, bardziej, niż myślisz.- po całej polanie roznosiło się złowrogie warczenie zebranych. Wyczuwałem, jakie napięcie panuje w około. Każdy kontrolował się, starając nie wypuścić swojego wilka. Widziałem kontem oka, jak rozdygotany z wściekłości Mick oddala się z polany prowadzony przez Adriana. Widać było, że mężczyzna był od razu przeciwny obecności swojego kochanka w czasie wydawania kary. Skierowałem swoją uwagę z powrotem na Lucasa. Po jego twarzy ciekła krew. W jego oczach dostrzegłem oznaki bólu. Zadowolony podszedłem do jednego z kamieni, na którym były rozłożone narzędzia, używane do wykonywania wyroków. Sięgnąłem po jeden z noży, którego ostrze było nasiąknięte specyfikiem, palącym skórę zmiennych. Przybliżyłem się do skazanego z wrednym uśmiechem, po czym przejechałem powoli ostrzem po jego torsie. Mężczyzna krzyknął głośno. Słysząc to, uśmiechnąłem się zadowolony. Pierwszy raz czułem satysfakcję z czyjegoś bólu. Spojrzałem w jego oczy i wbiłem mu ostrze w ramię. Po polanie zaczął roznosić się nieprzyjemny zapach palonej skóry.
-I co, mój drogi, dalej uważasz, że to, co zrobiłeś jest mądre? Że miałeś prawo skrzywdzić Nathaniela?- zapytałem, odchylając jego głowę za włosy do tyłu.

-Oczywiście.- powiedział, patrząc na mnie hardo. Moje oczy zapłonęły niebezpiecznym blaskiem. Nakładając na rękę ochronną rękawiczkę, wziąłem w dłoń gałązkę tojadu. Nacisnąłem mu na żuchwę i gdy tylko uchylił swoje usta, wepchałem mu roślinę do nich. Mężczyzna zaczął się krztusić, krzycząc głośno. Po chwili wyjąłem mu roślinę i spojrzałem na niego z wyższością. Z jego warg ciekła krew wymieszana z śliną. Wokół niego zaczął się unosić nieprzyjemny zapach moczu i fekaliów. Skrzywiłem się z obrzydzeniem.
-Widzisz, próbowałeś być twardy i ukazywać swoją wyższość, a teraz robisz pod siebie. Jesteś nic niewartym skurwielem. Ale to jeszcze nie koniec. Zobaczysz, będziesz jeszcze przepraszać, że skrzywdziłeś moją rodzinę i błagać, bym cię dobił.- mężczyzna pokręcił głową.
-Ni… nigdy.- wyszeptał głosem pełnym bólu i nienawiści.

Przez następne dwie godziny torturowałem swoją ofiarę, nie szczędząc mu bólu. Aż nie usłyszałem wreszcie tego, czego chciałem.
-To co, teraz mi powiesz, Lucasie?- żywa kupa mięsa, którą stał się mężczyzna skierowała na mnie swoje przekrwione oczy.
-Prze... przepraszam... Daj mi umrz...-nie dokończył mówić, krztusząc się krwią. Uśmiechnąłem się zadowolony.
-Cieszę się, że to słyszę. Dam ci umrzeć.- powiedziałem. Gdy zobaczyłem nadzieję w jego oczach, uśmiechnąłem się złowrogo. Mając świadomość wyższości nad nim, odezwałem się beznamiętnym tonem.- Ale nie bezboleśnie.- sięgnąłem po mały kanister z benzyną. Całą jego zawartość wylałem na ofiarę, po czym, wyjmując zapalniczkę, podpaliłem go. Ogromny ogień buchnął w górę. Po polanie rozniósł się wrzask przepełniony bólem, który zagłuszyli członkowie sfory przemienieni w wilki, wyjąc głośno. Sygnalizując swoje zadowolenie z wymierzonej kary.
Gdy godzinę później kładłem się do łóżka, czułem spokój. Świadomość, że morderca mojej córki i porywacz mojego męża nie żyje bezkarnie, dała mi spokój ducha. Odetchnąłem głęboko i przytuliłem się do oddychającego spokojnie Nathaniela.
-Już nigdy więcej on cię nie skrzywdzi, aniołku. Zapłacił za całą krzywdę, jaką nam wyrządził.- pocałowałem go delikatnie w policzek i ułożyłem się wygodnie. Nathaniel instynktownie wtulił się w moją pierś. W czesałem ostrożnie dłoń w jego włosy.
,,Jutro będzie ciężki dzień. Ale ja ci obiecuję, skarbie, że będę cię wspierać. Przejdziemy przez to razem.”


...Lubicie mnie jeszcze trochę czy już nie ?? *.*

czwartek, 7 sierpnia 2014

Rozdział XVI


Bardzo dziękuję za komentarze. Mimo , że rozdział nie za długi  to jednak treściwy  ;)  także licze na  dużo komentarzy.
Rozdzial o Enelu i Maxie  będzie w niedziele na 100% :)   

Nathaniel
   Gdy się obudziłem było wczesne popołudnie. Czułem, jak ramię mojego męża otacza mnie w pasie. Odwróciłem się ostrożnie w jego stronę i odezwałem się.
-Rafael. Powinniśmy już wstać. Jest południe. Wszyscy pewnie są już na nogach.-
powiedziałem, trącając go lekko w ramię.
-Witaj, aniołku.- powiedział z uśmiechem, całując mnie w usta.- Daj spokój, do wieczora nie musimy nic robić. Dziś jest nasz dzień. Spędzimy go razem.- powiedział, siadając w pościeli.
-Ale jakieś śniadanie chyba zjemy, co?- zapytałem, gdy tylko poczułem, że mój żołądek prosi o posiłek.
-Oczywiście. Poczekaj chwilę, zaraz coś dla was przyniosę.- pocałował mnie jeszcze w policzek i wyszedł z sypialni.
  Położyłem się z powrotem na poduszki. Czułem cudowną błogość. Miękka i ciepła pościel otaczała mnie na około, sprawiając, że czułem się naprawdę dobrze. Po sypialni wciąż jeszcze roznosił się przyjemny zapach waniliowych świec i róż. Drzwi po chwili otworzyły się na oścież. Do środka wszedł Rafael z tacą pełną jedzenia. Mężczyzna podał mi talerz pełen słodkich rogalików z nadzieniem serowym, miskę z pokrojonymi nektarynkami i szklankę soku pomarańczowego. Mój żołądek na sam widok tego odezwał się głośno.
-Uwielbiam rogaliki.- powiedziałem z uśmiechem zadowolenia.- A ty, jak zwykle, jajecznica.- zerknąłem na niego lekko rozbawiony.
-Oczywiście. Nikt nie robi lepszej, niż twoja mama.- powiedział i wziął się za jedzenie. Jedliśmy w ciszy, ciesząc się swoją bliskością. Po posiłku odłożyliśmy naczynia na stolik i usiedliśmy na sofie. Wdrapałem się na kolana Rafaela i przytuliłem do niego, wzdychając lekko.
-Szkoda, że mój tata nie mógł być wczoraj ze mną.- powiedziałem, czując, jak mimowolnie pod moimi powiekami zbierają się łzy.
-Byliście ze sobą blisko, prawda?- mężczyzna przysunął mnie bliżej siebie, głaszcząc delikatnie moje plecy.
-Tak. Byłem jego, jak to zawsze mówił, „promykiem". Wiesz, moja mama, zanim mnie urodziła, poroniła trzy razy. Więc byłem ich wymarzonym dzieckiem. Ojciec nigdy nie wymagał ode mnie niemożliwego. Wiedział, że nie należę do silnych wilków, i że raczej jestem spokojny. Akceptował to, choć wcale nie musiał. Pamiętam moment, w którym zapytał mnie, czy chciałbym przejąć po nim watachę.
  ,,Wszedłem do gabinetu taty. Siedział tam już beta oraz mój starszy kuzyn.
-Chciałeś się ze mną widzieć, tato?- odezwałem się niepewnie.
-Chodzi o sforę. Pragnę zacząć szkolić swojego zastępcę, dlatego chcę Cię zapytać. Czy przejmiesz po mnie stanowisko?- nerwy chwyciły mnie za gardło. Czułem, jak cała krew odpływa mi z twarzy. Nigdy nie myślałem o przejęciu sfory po ojcu. Zresztą miałem świadomość, że nie nadaje się na to stanowisko. Spojrzałem niepewnie na tatę.
-Ja... ja nie mogę.- powiedziałem drżącym głosem.- Bo… bo ja ...- tata przerwał mi w połowie zdania z łagodnym uśmiechem.
-Spokojnie, synku. Przewidywałem, że tak właśnie zdecydujesz i nie mam ci tego za złe. W tej okoliczności oddam stanowisko twojemu kuzynowi.- Bob, słysząc to podniósł się z krzesła i z lekkim uśmiechem pokłonił się.
-Dziękuję, wuju..."
-Nie oczekiwał, że przejmę po nim sforę. Od początku tej rozmowy wiedział, tak naprawdę, co powiem. Jakby tak pomyśleć, mógłby mieć do mnie żal, ale jednak akceptował moją decyzję i kochał mnie nadal. Dla niego zawsze najważniejsze było moje szczęście.- powiedziałem z nieznośnym poczuciem melancholii.
-Musiał być wspaniałym człowiekiem. Wiesz...- spojrzał na mnie, zaczesując moje włosy za ucho.- ...musisz zawsze pamiętać, że on będzie żył w tobie na wieki. W twoim sercu. Ponieważ prawda jest taka, że człowiek umiera wtedy, kiedy się o nim zapomni.- słysząc te słowa, wzruszyłem się, a pod moimi powiekami znów zaczęły się zbierać łzy.
-Dziękuję. Wiesz, mam pomysł, a może by...- drzwi do naszej sypialni otworzyły się gwałtownie. W progu stała zapłakana Sara.
- Alex, on... on został porwany.- dziewczyna opadła na kolana i zaniosła się głośnym szlochem.
   
   Po pięciu minutach byliśmy już na dole. W kuchni zebrała się większa część sfory wraz z grupą tropiącą. Kris przez cały czas krążył po kuchni, niczym rozjuszony tygrys. Sara usiadła obok Olivii, która od razu ja objęła, przytulając do siebie. Rafael, widząc to zamieszanie, momentalnie zmienił swoja postawę. Teraz stał przede mną silny, pewny siebie, jak na dumnego alfę sfory przystało.
-Spokój!- jego głos uciszył wszelkie rozmowy.- Kontaktowałem się już ze sforą północną, za chwilę przyjedzie tu alfa z betą i wilkami tropiącymi. Do tego czasu chciałbym, by ktoś opowiedział mi, co się dokładnie stało.- powiedział. Jego głos uspokoił, choć w małym stopniu, każdego z obecnych.
-Gdzieś koło południa, Alex zapytał mnie, czy może iść do lasu. Rano, gdy się bawił ze znajomymi, jeden ze starszych dzieciaków wrzucił mu piłkę między drzewa. Zgodziłam się. Często mu się zdarzało chodzić na spacery do lasu i zawsze wracał cało do domu. Nie sądziłam, że... że... o, Luno! To moja wina...- Sara, po raz kolejny, zaniosła się szlochem. Kristian podszedł do roztrzęsionej kobiety i przytulił ją do siebie. Czułem ogromny smutek, widząc tą straszną sytuację.
-Dobrze. Tropiciele, znaleźliście coś w lesie?- zapytał Rafael, nie chcąc już męczyć pytaniami zdenerwowanej dziewczyny.
-Oprócz śladów chłopca, które w pewnym miejscu się urywają, znaleźliśmy również ślady obcego wilka. Dokładnie takie same, jakie mięliśmy okazję znajdować przez ostatnie trzy miesiące.- odpowiedział jeden ze zmiennych. Do kuchni wszedł Adrian z Mickiem i kilkoma nieznanymi mi wilkami.
-Dobrze, że jesteście. Trzeba będzie rozdzielić się na grupy i przeczesać wszystkie sektory.- Rafael razem z Adrianem, Krisem i Nickiem zaczęli studiować mapę, ustalając plan działania. Ruszyłem w stronę wyjścia z kuchni, gdy zatrzymał mnie głos mojego męża.
-Gdzie idziesz?- zapytał, patrząc na mnie twardo. Od razu wiedziałem, że domyślił się, co planuję.
-Idę się przebrać przed wyruszeniem.- odpowiedziałem stanowczo. Gdy tylko mężczyzna spróbował mnie zatrzymać, odezwałem się zdenerwowany.- Nie będę siedział w domu na tyłku.- spojrzałem mu hardo w oczy.- Zajmij się tym, czym masz zająć. Zaraz wrócę.- powiedziałem i wyszedłem z kuchni, wyprostowany, ze sztywnymi barkami i z dumnie uniesioną głową.
  Wspiąłem się po schodach i wszedłem do sypialni. Gdy tylko przekroczyłem próg poczułem, że coś jest nie tak. Wciągnąłem powietrze i aż się cofnąłem. Tu musiał być Lucas. Rozejrzałem się przerażony, ale oprócz otwartego okna i papierowego samolotu nie ujrzałem nikogo innego. Podszedłem niepewnie do parapetu i wziąłem w ręce papier. Rozwinąłem go trzęsącymi się dłońmi i spojrzałem na tekst.
                       Witaj, wilczku!
     I jak, podoba ci się życie małżeńskie? Wiesz, po co piszę? Tak. Mam u siebie tego małego, słodkiego wilczka. Jeśli nie przyjdziesz do mnie, to wezmę go sobie na trochę do łóżka. Niezły pomysł, co? A potem go zabiję.
Wiem, myślisz, że jestem okrutny, dlatego mam dla ciebie propozycję. Przyjdziesz do mnie dobrowolnie, to puszcze wolno tego małego i oszczędzę twoje bękarty. Tak. Dobrze widzisz, będziesz mógł je urodzić. Oczywiście będziesz musiał je oddać potem swojemu mężusiowi, ale to chyba lepszy los dla nich niż śmierć. Nie sądzisz? Mam
nadzieję, że to cię zachęci. Czekam na ciebie w Wilczej Jamie.
Do zobaczenia!
 Twój Lucas.
  Ręce mi się trzęsły. „Co ja mam robić? Życie Alexa, za co? Za moje szczęście? Nie mogę tak" Pokręciłem głową. Wziąłem głęboki oddech. Wyciągnąłem czystą kartkę z szuflady koło łóżka i zacząłem pisać list do Rafaela. W oczach zalśniły mi łzy, które po chwili ciurkiem skapywały mi po policzkach. Położyłem kartkę na poduszce i wziąłem plecak. Spakowałem do niego kilka drobiazgów. Podeszłem do okna i otworzyłem je szerzej. Zeskoczyłem na daszek nad tarasem poczym zjechałem po belce na dół. Spojrzałem po raz ostatni na dom i ruszyłem w las.

***

Rafael

 Podzieliliśmy się na grupy. Wszyscy poszli się przygotować. Zostałem razem z Adrianem i Mickiem w kuchni. Młodszy chłopak usiadł na krześle, pocierając lekko swój brzuch. Adrian, gdy tylko to zauważył, przyklęknął przy nim i zaczął go delikatnie głaskać. Postanowiłem wyjść z kuchni, by dać im chwilę dla siebie.
-Coś długo Nathaniel nie schodzi. Pójdę lepiej to sprawdzić.- powiedziałem i wyszedłem z pomieszczenia. Gdy otworzyłem drzwi do naszej sypialni, okazało się, że jest pusta. Wszedłem do łazienki, ale tam również go nie było. Pełen obaw miałem już wyjść z pokoju, gdy dostrzegłem kartkę leżącą na pościeli. To, jak się okazało, był list od mojego aniołka.

Wybacz,
Lucas skontaktował się ze mną. To on ma Alexa. Jeśli nie pojawię się u niego to zabije małego. Nie mogę na to pozwolić. Idę po niego, tyle że ja... nie wrócę. To jest warunek, muszę zostać u Lucasa, by Alex mógł być wolny. Przepraszam cię, Rafaelu. Mogę ci obiecać, że zobaczysz nasze maleństwa. Szkoda, że nie będę mógł być przy was.
Mam nadzieję, że dobrze się nimi zajmiesz. Mimo, że cierpię, to wiem, że dobrze postępuję. W innym wypadku ucierpieliby wszyscy. Tak bardzo cię przepraszam. Nasza wieczność okazała się krótsza, niż się spodziewałem. Mam nadzieję, że mi kiedyś wybaczysz. Pamiętaj, że cię kocham. Tęsknota już rozdziera me serce i duszę na strzępy. Pamiętaj, proszę, że tego nie chciałem i… dbaj o siebie i o nasze dzieci, gdy wreszcie będą z tobą.
Na zawsze twój Nathaniel.

  Kartka była mokra w kilku miejscach od łez. Patrzyłem z niedowierzaniem na kartkę, a w moim sercu rosła coraz większa rana. Opadłem na kolana, nie będąc w stanie utrzymać swojego ciężaru. „Na zawsze twój”. Też coś. Ironia tych słów uderzyła w niego z przewrotną siłą.
-NIE!- z mojego gardła wyrwał się krzyk rozpaczy. Świadomość samotności, jaka mnie otoczyła była przytłaczająca.
-Co się stało?- odezwał się od progu Adrian, wchodząc z Mickiem do pokoju.
-On odszedł.- powiedziałem, czując, jak niechciane łzy bezsilności zbierają się pod moimi powiekami.
-Co?!- młodszy chłopak patrzył na mnie z niedowierzaniem.
-Lucas skontaktował się z nim. Zagroził, że jeśli nie przyjdzie, to zabije Alexa. I on odszedł. On... napisał, że... mam czekać na nasze dzieci i zająć się nimi.- z każdą chwilą było mi coraz ciężej mówić.- Ale ja chcę być przy nim. Być przy narodzinach naszych dzieci. Móc cieszyć się razem z nim. Ja nie mogę bez niego żyć...-po moich policzkach spłynęły łzy, których nie umiałem dłużej hamować. Mick objął mnie ramieniem.
- Spokojnie, Rafaelu. To jeszcze nie koniec. Uda nam się go znaleźć. Musimy przeszukać pokój. Może znajdziemy jakieś wskazówki.- powiedział chłopak pewnie, wstając i uśmiechając się do mnie z pewnością.
Zaczęliśmy się rozglądać po sypialni, szukając jakiś śladów, czegoś, co mogłoby nas naprowadzić na ślad mojego ukochanego. Ciągle czułem ból w sercu. Nie mogłem przestać myśleć, że może nigdy go już nie zobaczę.
- Mam!- radosny krzyk Micka sprowadził mnie na ziemie. Chłopak trzymał w ręku pogniecioną kartkę.- To list od Lucasa. Czeka na niego w Wilczej Jamie.- słysząc to, od razu ruszyłem w stronę drzwi.
-Chodźcie na dół.- w kuchni zebrali się już prawie wszyscy. Po chwili do pomieszczenia weszli również Kris i Sara. Odezwałem się, nie czekając na to, aż rozmowy ucichną. Miałem pewność, że wszyscy mnie wysłuchają.- Idziemy do Wilczej Jamy. Saro.- zwróciłem się do dziewczyny.- Poczekasz tutaj na Alexa. Powinien niedługo się pojawić.
-Jak to? -zapytała zdezorientowana.
-Nathaniel... on zgodził się zostać z Lucasem, w zamian, za wolność małego.- wszyscy spojrzeli na mnie zszokowani.- Josh. Weź jeden ze szpitalnych samochodów. Chcę, byś na miejscu zajął się moim mężem, by upewnić się, że nic mu nie jest.- mężczyzna skłonił się i wyszedł z budynku.- Gotowi? W takim razie idziemy. Wchodzimy do jaskini w szyku delta. Gdy odciągnę zmiennego od Nathaniela, macie go związać linami zanim się przemieni i wyprowadzić, bym mógł zająć się mężem. Rozumiecie?!- w moich żyłach zaczęła buzować krew. Adrenalina podskoczyła mi, dając mi nowe pokłady energii.
-Tak, alfo!- wszyscy zgodnie odpowiedzieli i wyszli na zewnątrz. Widziałem, jak Mick z Elizabeth usiedli obok Sary, by czekać. Miejmy nadzieję, że na dobre wieści.