czwartek, 31 lipca 2014

Rozdział dodatkowy * Mick x Adrian*


A oto rozdział napisany specjalnie dla Damiana :)

Mick i Adrian



Siedziałem w ogrodzie za domem, napawając się ostatnimi, pewnie już letnimi promieniami słońca. Adrian pojechał do miasta, a ja zostałem, by jak to sam określił ,,nie przemęczać się”. Pokręciłem głową rozbawiony, gładząc się po wypukłym brzuchu. Do porodu został miesiąc, a maluch coraz częściej mi o sobie przypominał. Przymknąłem na chwile oczy, pozwalając mojemu umysłowi na pełną swobodę.



 ,,Siedziałem w sadzie za domem. Miałem już tego dosyć. Mieszkałem tu od trzech miesięcy, ale nie czułem się do końca swobodnie. Inne wilki patrzyły na mnie, jak na okaz z cyrku. Ciągle słyszałem, jak szepczą między sobą, że jestem niegodny na partnera ich alfy. Z każdą chwilą wydawało mi się, że oni mają rację. No, bo przecież on był wspaniałym przywódcą. Pochodził z domu, który rządził tą sforą od pokoleń. A ja? Syn męskiej dziwki. Mimo że mój ojciec nie wybrał sobie takiego życia, tak właśnie na mnie patrzyli. Mimo że mój… tato był wspaniałą osobą. Powycierałem policzki, po których zaczęły lecieć słone łzy.
- Mick, co ty tu robisz? Co się stało? - Adrian wyrósł przede mną, jak z podziemi. Pokręciłem głową.
- Och, to ty. Co?... A nic. Wszystko dobrze - powiedziałem, starając się uśmiechnąć a równocześnie odsunąć od niego. Nadal czułem strach. Bo co z tego, że to mój partner. Nie ufałem mu. Jeszcze nie.
- Micky… Kociaku mój śliczny. Widzę, że coś jest nie tak… Czuję, że jest coś nie tak. Powiedz mi, o co chodzi. - pokręciłem gwałtownie głową i zerwałem się z miejsca.
- Nie, ty nic nie widzisz, ty nic nie czujesz. Poza tym, to nie twoja sprawa. Ja sobie poradzę. Cała sytuacja była do przewidzenia. Jestem tylko wilkiem bez rodzinnej sfory! Synem męskiej dziwki! - nie potrafiłem się już opanować, czułem, jak cały się trzęsę. Po moich policzkach nie spływał już pojedyncze krople łez, ale całe potoki. Adrian wpatrywał  się we mnie zszokowany.
- O czym ty mówisz? Nikt tak nie myśli, skarbie. Ja wiem, że ciężko ci się zaaklimatyzować, zaufać nam, ale uwierz, że nie pozwoliłbym nawet na coś takiego. Proszę… - ostatnie słowo wyszeptał, podchodząc do mnie powoli. Po chwili, jego ramiona delikatnie oplatały mnie w tali. - ...zaufaj mi na razie. Pozwól mi nauczyć cię zaufania do innych. Wzajemnej miłości. Radości z życia. Wszystko to ci pokarzę, tylko mi na to pozwól. Zapomnij o tym nieszczęściu, jakie cię spotkało. Zapamiętaj z tego okresu tylko chwile spędzone ze swoim tatą, a o reszcie zapomnij. Teraz jest czas, byś pomógł mi stworzyć naszą historię. - w momencie, w którym to mówił, poczułem się pierwszy raz tak naprawdę wolny. Nie czułem się tak, nawet w momencie, kiedy nareszcie wyszedłem z klatki. Ale właśnie teraz...”
 Delikatny dotyk na mojej dłoni spowodował, że otworzyłem gwałtownie oczy. Na mojej dłoni siedział motyl. Jego skrzydła miały błękitny kolor, z lekkimi fioletowymi zawijasami. Wzdrygnąłem się mimowolnie, gdy w mojej głowie pojawił się obraz matki Adriana, ubranej w sukienkę o podobnym kolorze. Odetchnąłem głęboko.
,,- No, ty chyba sobie żartujesz?! - krzyknąłem, gładząc się powoli po brzuchu, czując, jak mój synek po raz kolejny poruszył się niespokojnie.
- Mick, uspokój się. Po prostu oni powinni wreszcie cię poznać. Przez ostatnie trzydzieści lat to ukrywałem tak, jak prosiłeś. Ale teraz… - mówił, cały czas patrząc mi w oczy. - ...chcę żeby poznali mężczyznę, który jest moim mężem oraz który urodzi moje dziecko. - pokręciłem głową.
- Nie chcesz, uwierz i ja też nie chcę. Zastanów się, co powiemy, gdy zaczną pytać o moją poprzednią sforę? O moją rodzinę? Co ja powiem, co? Że nigdy wcześniej nie byłem w żadnej sforze, że mój rodziciel był przetrzymywany i robił za prostytutkę, a mojego ojca nie znam, bo był to któryś, z wynajętych facetów? No, zastanów się. Myślisz, że twoi rodzice życzyliby sobie kogoś takiego, jak ja dla ciebie? - zapytałem ciekawy, co na to powie. Wydawało się, że wcześniej nawet nie przyszło mu to do głowy.



- To nie ma znaczenia. Już ci kiedyś to powiedziałem. Kocham cię, jesteś dla mnie ważny i tylko to się liczy. Przyjadą po południu. Proszę, zgódź się.- spojrzałem na niego smutno, kierując się w stronę wyjścia z jego gabinetu.
- Ty tego nie widzisz, bo jesteś moim partnerem i kochasz mnie mimo to wszystko. Ale inni nie są ślepi. Nie przychodź po mnie, bo i tak nie pokarze się. - powiedziałem i wyszedłem z pokoju, kierując się prosto do sypialni, w której miałem zamiar spędzić cały dzień. Gdy przekroczyłem próg pokoju usiadłem spokojnie na łóżku z zamiarem odpoczęcia. Od rana czułem dość nieprzyjemne bóle w plecach, a mocne kopniaki nie pomagały w złagodzeniu bólu. Gdy znalazłem nareszcie dość przyjemną pozycję, nawet nie za uwarzyłem kiedy zasnąłem.

 Obudziło mnie głośne pukanie do drzwi. Po chwili ujrzałem w nich Adriana. Nie wyglądał na zbyt szczęśliwego.
- Co się stało? - zapytałem, czując, że nie chcę znać odpowiedzi.
- Podczas obiadu powitalnego, mój kochany kuzyn... No, cóż, wspomniał o tobie i dziecku.  A teraz moi rodzice chcą ciebie poznać. - poczułem, jak  krew odpływa mi z twarzy.
- Adrian, ja... O, Luno. Oni są w twoim gabinecie? - mężczyzna kiwnął głową. Odepchnąłem głęboko. - W porządku, chodźmy. - powiedziałem cicho, pozwalając się poprowadzić na parter. W gabinecie na sofie siedzieli rodzice Adriana. Niewysoka szatynka siedziała sztywno, wpatrując się we mnie nieprzychylnym wzrokiem. Obok niej siedział mężczyzna o ciemnoblond włosach. Na jego ustach gościł przyjazny uśmiech. Odwzajemniłem go niepewnie.
- A więc ty jesteś partnerem naszego syna? - zapytała kobieta, przyglądająca mi się badawczo.
- Tak, proszę pani - powiedział cicho, nie podnosząc wzroku na nią.
- A możesz mi powiedzieć, jakie jest twoje nazwisko? - zapytała, a ja zamarłem.
- No, takie, jak Adriana - powiedziałem, mając nadzieję, że to ją zadowoli.



- Przepraszam bardzo, ale my się chyba nie zrozumieliśmy. Chodzi mi, jakie jest twoje rodzinne nazwisko. Z jakiej rodziny pochodzisz oraz jakiej watahy. - przełknąłem głośno ślinę. Wiedziałem, że tak będzie. Wiedziałem.
- Ja nie mam żadnego rodzinnego nazwiska. A ta sfora jest moją pierwszą.
- Że co, proszę?! Wyjaśnij mi to. Żartujesz sobie ze mnie, smarkaczu?! - krzyknęła, prawie się zapowietrzając.
- Mamo! Czy możesz się tak do niego nie odnosić?! To po pierwsze, a po drugie, to nie zapominaj, ze to jest mój partner i teraz on jest członkiem naszej rodziny. Jego przeszłość nie jest ważna - odezwał się Adrian. Czułem, że jest coraz bardziej wściekły.
- Nie odzywaj się teraz. Ja wiem, co jest dla ciebie dobre. A ty gadaj, co to miało znaczyć, że jest to twoja pierwsza sfora.
-  Mój... mój rodziciel... on pochodził ze sfory, gdzieś w okolicach Anglii, ale w czasie wojny po miedzy kilkoma sforami on... został porwany. Później został sprzedany, do tak zwanych, burdeli na kulkach. Później dużo podróżował, aż dotarł do Ameryki. Został zmuszony... znaczy... przez tych ludzi zaszedł w ciążę. Urodziłem się ja. Adrian mnie uwolnił w dniu moich 18 urodzin, kiedy to moi... - widząc minę mojego ukochanego, zrozumiałem swój błąd. - ...znaczy, ci ludzie planowali mnie wtedy po raz pierwszy sprzedać. Ale wszystko się dobrze skończyło i teraz jestem tutaj. Z moim partnerem - dokończyłem cicho.
- Co, proszę?! Ty mały kłamco... Pewnie jesteś jednym z tych wilków, o niezwykłych zdolnościach. Omotałeś mojego syna. Jesteś nic nie wartym śmieciem. Synem dziwki. Pewnie to ty namówiłeś Adriana do okłamywania nas i nie mówienia o tobie. Pewnie się bałeś, że znów wylądujesz w burdelu. - pobladłem raptownie. Przestraszony jej wybuchem, zacząłem się cofać.
- Jak śmiesz tak mówić do mojego partnera?! On jest, do kurwy nędzy, moim mężem. Niedługo urodzi się nasze dziecko i nie chcę nawet słyszeć takich obraźliwych słów wobec niego. On jest moją rodziną. Nieważne, że jesteś moją matką. Nie pozwolę ci go obrażać - powiedział Adrian, zasłaniając mnie swoim ciałem przed rażącym spojrzeniem swojej matki.



- O czym ty mówisz.? Ten mały śmieć ma puszczalstwo we krwi. W końcu, czego się spodziewać po synu męskiej prostytutki.  Pewno ten bękart, to nie jest twój, tylko jednego z jego klientów, jakich ma za twoimi plecami. Nie rób głupstw, synku. On na pewno cię zdradza. - słysząc to, zadrżałem, a krew we mnie zawrzała.
- Jak pani śmie obrażać mojego ojca?! Był on najwspanialszą i najcieplejszą osobą, jaką kiedykolwiek poznałem. On sobie takiego losu nie wybrał. Mimo swojego nieszczęścia, gdy się urodziłem, zadbał o mnie. Okazywał mi miłość. Uczył, jak żyć wśród innych wilków. On... on był wspaniałym ojcem. Gdy... gdybym mógł, to podziękowałbym mu teraz za to, że pozwolił mi żyć, że kochał mnie i był przy mnie. A pani - nie wie nic o nim, ani...
- Mick, kociaku, uspokój się. - Adrian chciał do mnie podejść, ale ja odsunąłem się tylko, jeszcze bardziej nie mogąc zapanować nad emocjami
- Nie wie nic pani o mnie, ani o moim tacie, a ma czelność mówić takie okropne rzeczy! - krzyknąłem.
- Sall, zastanów się, co ty w ogóle mówisz, przecież ten biedny… - mężczyzna przerwał, gdy zobaczył twarde spojrzenie żony. Miałem już dość tego całego przedstawienia. Coraz ciężej było mi ustać na nogach, a łzy które jak na złość, chciały ujrzeć światło dzienne, nie przestawały napływać.
- Dość. - Adrianowi puściły nerwy. Podszedł do mnie i bez trudu wziął na ręce. - Zaraz ja tu wrócę i lepiej żebyś, mamo, zmieniła swoje podejście do Micka albo już możesz zacząć myśleć, że nigdy mnie nie urodziłaś. Mick jest dla mnie wszystkim. Nie pozwolę w taki sposób ranić ani jego ani naszego synka - powiedział i nie oglądając się za siebie, wyszedł z gabinetu. Gdy byliśmy już na schodach prowadzących na piętro, po moich policzkach zaczęły cieknąć łzy.
- Adrian... ty nie przejmuj się tym, co... co ona mówi. Nie chcę byś kłócił się z rodzicami ze względu na mnie. Oni są twoją rodziną. A ja wiem, jak to jest jej nie... nie mieć i…
- Ciii. Nic nie mów. Nikt nie będzie ciebie, ani naszego dziecka, obrażał. Mimo że ona jest moją matką, to... ty jesteś najważniejszy. - położył mnie do łóżka, po czym powolnymi ruchami, zaczął głaskać mnie po brzuchu z łagodnym uśmiechem. - Nieźle dzisiaj miałeś kopniaków podarowanych. Dobrze się czujesz? - zapytał, a ja pokiwałem tylko głową i podniosłem się, by do niego przytulić.
- Tak. Już dobrze. Teraz już dobrze, bo mam blisko ciebie - powiedziałem cicho. Wtuliłem się w jego ciepłe ramiona, szukając w nich otuchy. Adrian ułożył mnie na poduszkach . Przymknąłem oczy, czując, jak nerwy oraz ból odchodzą. Zaczynałem zasypiać, gdy poczułem, jak mój kochanek podnosi się z miejsca. Gdy drzwi się za nim zamknęły otworzyłem oczy. Już po chwili do moich uszu docierały krzyki, dobiegające z dołu.
- ... i ma się wynieść. - głos kobiety był stanowczy i nie znoszący sprzeciwu. Adrian bronił mnie zawzięcie, ale ja z każdą chwilą zaczynałem myśleć, że zniknięcie na parę dni nie będzie takim głupim pomysłem. Na czas ich wizyty, zniknąłbym im z oczu.



Podniosłem się z posłania i podszedłem do szafy skąd wyjąłem małą torbę podróżną. Wrzuciłem do niej parę rzeczy i po chwili, już byłem na dole. Tam odgłosy kłótni były wręcz ogłuszające. Wyszedłem na zewnątrz i skierowałem się w stronę lasu. Przeszedłem już spory kawałek, gdy usłyszałem za sobą nawoływanie: 
- Mick?! Mick! Niech ja cię dorwę, cholero jedna. - odwróciłem się, by ujrzeć wyłaniającego się zza krzaków Adriana. - Co ty tu robisz?- spojrzałem na niego, z miną winowajcy.
- Doszedłem do wniosku, że jak na parę dni zniknę, to twoja mama trochę ochłonie. - powiedziałem, spuszczając wzrok.
- Nie ma żadne "zniknę". Nigdzie cię nie puszczę - powiedział, próbując mnie do siebie przytulić.
- Nie podchodź! A może powinieneś pomyśleć przez chwilę. Przecież twoja matka może mieć rację! Ja mogłem cię omamić, a tobie nawet to do głowy nie przyszło! Ja chciałem wyrwać się ze swojego więzienia, więc dlaczego  nie mogłem cię wykorzystać?! Może ta twoja pewność w to, że cię nie zdradziłem, to też jest nie potrzebna?! Jesteś pewny, że noszę twoje dziecko? Czy nareszcie zacząłeś myśleć?! Przestałeś mi ślepo wierzyć?! To teraz lepiej wracaj do domu, do swoich rodziców - powiedziałem, chcąc odejść, ale zatrzymała mnie jego dłoń na ramieniu.
- Nie, nie zacząłem myśleć. Wiesz, dlaczego? Bo nie mam nad czym. Jesteś moim partnerem. Wiem, że mnie kochasz tak, jak ja ciebie. Czy ci ślepo wierzę, nie. Wierzę ci, bo wiem, że nigdy byś mnie nie zdradził. Szanujesz siebie jak i mnie. A jeśli chodzi o dziecko. Oczywiście, że jest moje. Nie mam, co do tego, żadnych wątpliwości. Mógłbym ci nawet powiedzieć, kiedy mniej więcej doszło do poczęcia maleństwa - powiedział już spokojniej, z delikatnym uśmiechem. Widząc tę pewność i miłość, bijącą z jego oczu oraz słysząc te słowa, nie mogłem pohamować łez. Z niemym szlochem na ustach, wpadłem w jego ramiona.
- Ja nie wiem, co mnie naszło. Po... po prostu my... myślałem, że będzie lepiej, jeśli puścisz mnie wolno, a two... twoja mama będzie szczęśliwa. Nie chcę, byś się z nią kłócił - powiedziałem cicho.
-I nie będę. Może sobie mówić, co chce, a ja i tak cię nie zostawię.
- Nie musisz. - nagle przed nami pojawiła się matka mojego męża. - Ja teraz widzę, że niesłusznie cię oskarżałam, Mick. Zrobiłam awanturę, nie pozwalając umysłowi dojść do słowa, nie potrzebnie cię denerwując - powiedziała, patrząc wymownie na mój brzuch. - Wiem, że teraz pewnie myślisz o mnie, jak o kobiecie bez serca, ale ja po prostu chcę dla mojego syna jak najlepiej. Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz tak jak i mój syn - mówiąc to, spojrzała na Adriana, który mimo że patrzył na nią z obojętną miną, to w oczach było widać radość. - Może już chodźmy, twój tata pewnie czeka na nas z niecierpliwością.’’
 Gdy poczułem delikatny pocałunek na skroni, uśmiechnąłem się szeroko i spojrzałem na Adriana, który wrócił z miasta.
- I jak? Załatwiłeś, co miałeś załatwić? - zapytałem, przytulając się do niego.
- Tak i resztę popołudnia mam zamiar poświęcić tobie - powiedział, siadając obok mnie. Oparłem głowę o jego ramię.
- Za miesiąc będzie z nami już nasz synek. Tegoroczne święta spędzimy już w trójkę - powiedziałem.
- Tak, a pamiętasz nasze pierwsze wspólne święta? Takie prawdziwe wspólne? - zapytał, a ja nie mogłem się na to pytanie nie uśmiechnąć.
- Oczywiście, że tak.
 ,,Były to moje pierwsze święta, wspólne z Adrianem. Mimo że w zeszłym roku już tu byłem, to... był to czas, kiedy prawie do nikogo się nie odzywałem i unikałem towarzystwa. Mimo że mój inaczej ukochany, próbował namówić mnie do pokazania się na kolacji, to ja odmówiłem. Lecz w tym roku było inaczej. Po prawie dwóch latach mieszkania tutaj, nareszcie czułem się pewnie. Miałem poczucie miłości jaką otrzymywałem od mojego partnera oraz którą go obdarowywałem.
Od rana trwały przygotowania do kolacji Wigilijnej. Adrian wspomniał coś o jakiejś niespodziance, co spowodowało, że od rana chodziłem, jak na szpilkach. Jednak, kogo bym nie spytał, każdy zbywał mnie z pobłażliwym uśmiechem, niczym nieposłusznego urwisa.
 Gdy nareszcie nadszedł czas kolacji, zszedłem na dół, lecz jak się okazało, nikt jeszcze nie zasiadł do stołu. Był tam tylko Adrian ubrany w kurtkę zimową.
- Załóż coś na siebie i chodź ze mną - powiedział, otwierając drzwi wejściowe. Zdziwiony zrobiłem, o co mnie poprosił i wyszedłem na zewnątrz. Mężczyzna poprowadził mnie za dom w stronę polany w sadzie. Po chwili moim oczom ukazała się ogromna choinka przyozdobiona w najróżniejsze kolorowe bombki, łańcuch i inne ozdoby. Lampki migotały wesoło ciepłymi kolorami. Spojrzałem zszokowany na mojego partnera.
- Mówiłeś, że nigdy nie mogłeś obchodzić tak na prawdę świąt, że od dziecka marzyłeś o swojej choince, ogromnej, aż pod niebo. Teraz ją już masz - powiedział, obejmując mnie w tali i odwracając w swoją stronę, bym mógł ukryć łzy.
- Dziękuję. Jest prześliczna. Zrobiłeś mi wspaniałą niespodziankę. Kocham cię - powiedziałem, wtulając się bardziej w jego ramiona.”
- Nigdy nie zapomnę tej ogromnej choinki. Była ona właściwie pierwszą, jaką kiedykolwiek zobaczyłem - powiedziałem.
- A ja nie zapomnę tego szczęścia, malującego się na twojej twarzy - powiedział, delikatnie przeczesując moje włosy.
- Wiesz, uważam, że jesteś największym szczęściem, jakie kiedykolwiek mnie spotkało - wyznałem, przymykając oczy.
- A ty moim.
,,Siedziałem w gabinecie Adriana, wysłuchując jego wywodu.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę. Ale czemu nie powiedziałeś mi wcześniej, że jesteś w ciąży? Wysłałbym kogoś innego, a nie. Nie potrzebnie się przemęczasz. - uśmiechnąłem się do niego rozbawiony.
- I właśnie, dlatego ci nie powiedziałem, wiedziałem, że niepotrzebnie byś panikował - pocałowałem go w policzek. - Mam nadzieję, że jesteś mi wstanie wybaczyć - zacząłem, starając się wyglądać, jak najpoważniej.
- No, nie wiem - powiedział z przewrotnym uśmiechem. Pocałowałem go delikatnie w usta, usadawiając się na jego kolanach.
- A, jeśli powiem, że możesz jutro pójść ze mną na kolejne badanie i zobaczyć nasze dziecko? - zapytałem, nie ukrywając już śmiechu. Jego oczy się zaświeciły.
- A, to co innego. Z największą przyjemnością poznam naszego synka - powiedział.
- A skąd możesz wiedzieć, że to chłopiec? - zapytałem.
- U nas, w rodzinie, to normalne, poza tym, to będzie następny Alfa albo Beta. - zachichotałem rozbawiony.
- Tak, tak, ja i tak wiem, że marzy ci się córusia tatusia. - resztę dnia spędziliśmy na rozmowie.



Gdy następnego dnia poszliśmy do lekarza wydawało mi się, że Adrian stresuje się bardziej, niż ja. Jak tylko lekarz wpuścił nas do środka, Adrian zasypał go pytaniami. Gdy nareszcie jego ciekawość została zaspokojona, mogliśmy zobaczyć nasze dziecko. Oraz posłuchać jego serduszka. Spojrzałem na Adriana. Wyglądał na przygniecionego emocjami, jakie odczuwał sięgnąłem po jego dłoń. Złapał ją od razu i ścisnął delikatnie.
 Gdy godzinę później byliśmy już w domu, od razu zostałem porwany w ramiona i pocałowany mocno.
- Jesteś dla mnie wszystkim. A dajesz mi tyle szczęścia. Kocham cię, Mick. - uśmiechnąłem się.
- A ty dla mnie. Też cię kocham.”
 Lekkie szturchnięcie wyrwało mnie z moich wspomnień.
- Znów odpłynąłeś, kociaku.
- Przy tobie, mogę to robić cały czas. A wiesz, dlaczego? Bo to ty dajesz mi tyle wspaniałych chwil w życiu, które mogę później wspominać - powiedziałem, podnosząc się z miejsca.- Chodźmy do domu. Robi się już zimno, a ja jestem głodny. - mężczyzna pokiwał głową.
- Oczywiście. Nie mogę pozwolić byście głodowali - powiedział, obejmując mnie ramieniem i prowadząc w stronę domu.


 ,,Kolejny dzień dobiega końca, a ja mogę powiedzieć, że był on, jak zawsze, wspaniały. Taki, jak zawsze, odkąd mam przy sobie Adriana. I jestem pewny, że każdy kolejny też taki będzie.”

środa, 30 lipca 2014

Rozdział XV

Bardzo dziękuję za wszytskie komentarze. Nowy rozdział o przygodach Enela i Maxa pojawi się w niedzielę


Nathaniel

Szedłem ścieżką przez las. Nogi miałem, jak z waty. Obok mnie szedł Mick. Uśmiechał się pogodnie, próbując dodać mi otuchy. Będąc już w połowie drogi, chłopak zatrzymał mnie i odezwał się.
-Dobra, teraz musisz już iść sam. Ja pójdę krótszą drogą.- powiedział i uścisnął lekko moją drżąca dłoń.- Zobaczymy się na miejscu.- pokiwałem niepewnie głową.
Po dwudziestu minutach dotarłem do wejścia na polanę. Wziąłem głęboki oddech i wyszedłem zza drzew. Widok, jaki zobaczyłem zaparł mi dech w piersiach. Wszyscy goście stali w okręgu, którego centralną częścią był ołtarz. Przed nim stał… mój Rafael. Stał on na przeciw Kristiana. Uśmiechał się do mnie łagodnie, z miłością. Podszedłem do nich i ustawiłem się przodem do mojego ukochanego. Stojąc tak teraz, na przeciw niego, czułem ogromne szczęście i spokój.
-Hej.- szepnąłem, uśmiechając się do niego.
-Witaj, mój aniołku.- mężczyzna, nie zwracając uwagi na nic nachyli się nade mną i pocałował w usta. Po polanie rozszedł się chichot gości. Poczułem, jak się czerwienię.
-Witam tu wszystkich zgromadzonych.- rozpoczął Kris. Stał wyprostowany, pewny siebie. Mówił donośnym głosem.- Za chwilę nastąpi połączenie tych dwóch wilków, przeznaczonych sobie. Nathanielu, podaj mi swoją dłoń.- posłusznie uczyniłem to, o co poprosił. Moja ręka została umieszczona w cieplej dłoni mojego ukochanego.- Rafaelu, będziesz powtarzał po mnie słowa starożytnej przysięgi: uruz.
-Uruz.- Rafael patrzył mi w oczy. Jego wzrok pełen był miłości.
-Durisaz.
-Durisaz.- mimowolnie się zarumieniłem. „Siły seksualnej” to nie można było powiedzieć, by nam brakowało.
-Kouran.
-Kouran.
-Nudiz.
-Nudiz.
-Sowelo.
-Sowelo.
-Berkanan.
-Berkanan.
-Laukaz.
-Laukaz.
-Mannaz.
-Mannaz.
-Algiz.
-Algiz.
-Odala.
-Odala.
-Wunja.
-Wunja.
-Gelbo.
-Gelbo.
-To wszystko, obiecuję ci, właśnie z siebie dawać. To i jeszcze więcej.
-To wszystko, obiecuję ci, właśnie z siebie dawać.- słysząc to wszystko, nie mogłem pohamować łez wzruszenia. Uśmiechnąłem się do niego przez łzy, starając się przekazać całym sobą swoją miłość.- To i jeszcze więcej.- Czułem, jak magia naszego połączenia zaczyna przepływać miedzy naszymi dłońmi.
-Teraz twoja kolej, Nathanielu.- Powiedziała mama z uśmiechem.- Będziesz za mną powtarzał słowa starożytnej przysięgi: …
Powtarzałem przysięgę za mamą. Z każdym moim słowem, na naszych nadgarstkach pojawiał się coraz bardziej wyraźny znak, który dla ludzi będzie wyglądał, jak tatuaż. Obydwa były takie same, a w naszym świecie, świecie zmiennych, symbolizowało związanie; to tak, jak obrączki na palcach ludzi. Moc naszej miłości buzowała miedzy naszymi połączonymi palcami, by w końcu zatrzymać się na znamionach i zniknąć. Złote tatuaże mieniły się lekko w świetle księżyca.
-Od teraz jesteście już jednością. Na wieki nierozerwalnie.- Rafael uśmiechnął się do mnie promiennie i przyciągnął do pocałunku. Szczęśliwy zarzuciłem mu ramiona na szyję, przyciskając się bliżej jego ciała, a on mocniej ścisnął mnie w pasie. W tym momencie byłem pewnien, co znaczy określenie „pełnia szczęścia”; to właśnie czułem.
Oklaski rozniosły się po polanie. Przyjaciele, rodzina i znajomi gratulowali nam i składali życzenia. Gdy wszyscy nas już wyściskali, ruszyliśmy w stronę domu na przyjęcie.
Rafael prowadził mnie ścieżką, obejmując ramieniem w tali i przyciągając blisko siebie.
-Wiesz…- zagadnąłem, odwracając się lekko w jego stronę. Mężczyzna skierował swój wzrok na mnie uśmiechając się ciepło.- Jakby ktoś rok temu powiedział mi, że przejdę rytuał połączenia z alfą watahy południowej i będę nosił w sobie bliźnięta, to bym go chyba wyśmiał.- powiedziałem.
-Hmm, wydaje mi się, że ja też bym tak zareagował.- powiedział z radosnym błyskiem w oku.- Ale cieszę się, że tak się stało. Bardzo cię kocham i jestem szczęśliwy, że cię mam. Niedługo dołączą do nas nasze maluchy i będziemy najszczęśliwszą rodziną na świecie.- mówiąc to, pocałował mnie w usta.
  Gdy dotarliśmy na miejsce, rozpoczęło się przyjęcie.

***

 Rafael

Wszyscy rozsiedli się wokoło stołu. Nathaniel siedział obok mnie i z błogim uśmiechem objadał się tortem. Uśmiechnąłem się z czułością.
Gdy nadszedł nareszcie czas na pierwszy taniec, poprowadziłem chłopaka na środek ogrodu. Objąłem go delikatnie w tali, przyciągając do siebie. Zaczęliśmy się poruszać powoli w rytm muzyki. Nath położył głowę na mojej piersi i odetchnął głęboko z błogim uśmiechem na ustach.
-Kocham cię, aniele.- powiedziałem, całując go w czubek głowy. Czułem się naprawdę szczęśliwy z myślą, że jesteśmy już połączeni.
-A ja ciebie. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że cię mam.- dopowiedział lekko drżącym głosem. Słysząc to, przytuliłem go mocniej do siebie. Gdy piosenka dobiegła końca, chłopak odsunął się trochę ode mnie i powiedział: - Możemy na razie zakończyć na tym jednym tańcu? Trochę mi nie dobrze.- spojrzałem na niego zmartwiony.
-W porządku. Może chcesz podejść do Josha?- zapytałem. Martwiłem się, czy coś mu może nie zaszkodziło. W mojej głowie wciąż tkwiły słowa lekarza o zagrożonej ciąży.
-Nie, spokojnie. Po prostu muszę odpocząć. Chodź, usiądziemy.- poprowadziłem go do stołu, usiadłem na krześle i posadziłem go sobie na kolanach.
-Może podać ci wody?- chłopak pokręcił głową.
-Coś nie tak?- obok nas siedział Mick razem z Adrianem.
-Nie, wszystko jest dobrze. Po prostu zrobiło mi się niedobrze, a ten już panikuje.- Mick uśmiechnął się do mnie ze zrozumieniem. Jednak nie skomentował tego. Rozłożyłem się wygodniej na krześle, starając odprężyć z kochankiem w ramionach. Patrzyłem cały czas na mojego aniołka. Za każdym razem, gdy na niego spojrzałem, docierało do mnie, jakie mnie szczęście spotkało.
  Ludzie w około nas bawili się pełni energii, nie zważając na późna porę. Wydawać by się mogło, że dziś noc nie zapadła. Gdy poczułem głowę Nathaniela na swoim ramieniu skierowałem na niego wzrok i uśmiechnąłem się mimowolnie. Mój ukochany zasnął, odczuwając zmęczenie minionego dnia. Wziąłem go na ręce i skierowałem się w stronę domu. Odprowadziły mnie ciche pożegnania gości i cieple uśmiechy.  
  Gdy dotarliśmy do sypialni, położyłem mojego aniołka na łóżku, zdejmując mu buty i przykryłem kołdrą. Poszedłem do łazienki wziąć prysznic, z zamiarem także za chwilę ułożenia się do snu.

***

Nathaniel

  Otworzyłem oczy. Rozejrzałem się zdezorientowany i aż otworzyłem szerzej oczy. Cała sypiania była skąpana w czerwonych i białych płatkach róż. Pościel była czarna tak, jak i baldachim, otaczający łóżko. Pod moimi plecami był ułożony stos czarnych i białych poduszek. Wszędzie były rozstawione świece, nie były one jednak zapalone, co mnie trochę zdziwiło. Gdy usłyszałem szum wody domyśliłem się, że Rafael musi brać prysznic i wszystko stało się dla mnie jasne. Mój mąż, nie chcąc mnie budzić postanowił zrezygnować z dzisiejszej nocy.
   Gdy to do mnie tylko dotarło zerwałem się z miejsca. Czym prędzej zacząłem odpalać świece. Następnie poprawiłem pościel na łóżku i usiadłem na jego środku. Po chwili zastanowienia zdjąłem koszulę. Sam nie mogłem zrozumieć, skąd wzięła się we mnie taka pewność siebie i chęć na seks. Po krótkim zastanowieniu, postanowiłem zwalić to na rozszalałe hormony i ze spokojem poczekać na mojego męża.
Po dziesięciu minutach pojawił się w drzwiach łazienki. Po jego torsie spływały krople wody. Mężczyzna, gdy tylko podniósł wzrok, spojrzał na mnie zaskoczony.
-Aniołku, ty nie śpisz?- uśmiechnąłem się do niego drapieżnie.
-Miałbym przespać swoją noc poślubną?- zapytałem i wyciągnąłem rękę w jego stronę.- Mężczyzna podszedł do mnie i pocałował  namiętnie w usta.
- Nie jesteś zmęczony ani… - przerwałem mu w połowie zdania, nie chcąc, by się zamartwiał.
-Nie, ale jestem… - sięgnąłem jego ucha i szepnąłem, owiewając jego kark ciepłym oddechem.- …napalony. Proszę, potrzebuje cię.- mężczyzna położył mnie na poduszkach i uśmiechnął się do mnie.
-Skoro tak stawiasz sprawę. Na ratunek napalonemu Nathanielowi!- spaliłem buraka, kiedy powtórzył to słowo. Z przewrotnym uśmiechem przyssał się do jednego z moich sutków. Czując jego ciepły, mokry język, nie mogłem powstrzymać jęku przyjemności. Pomęczył mnie w ten sposób jeszcze przez chwilę, by następnie zjechać swoimi ustami niżej. Ostrożnie odpiął zamek w moich spodniach i zdjął je ze mnie, odrzucając gdzieś w bok. Jego oddech drażnił mojego penisa. Przyjemny prąd przechodził przez mój kręgosłup. Jęknąłem głośno, gdy Rafael polizał moje jadra, by po chwili wziąć mnie głęboko w usta. Poruszyłem gwałtownie biodrami, gdy otoczyło mnie przyjemne, ciepłe wnętrze jego ust. Zamknąłem oczy, starając się jeszcze mocniej skupić na przyjemności.
-Skarbie, otwórz oczy.- słysząc jego głos, posłusznie uniosłem powieki. Mój mąż, widząc to, wziął mojego penisa na nowo pomiędzy swoje wargi, mrucząc przy tym gardłowo. To posłało wibracje po całym trzonie mojej męskości. Czułem, jak wzbiera we mnie orgazm, którego nie byłem w stanie powstrzymać. Nagłe uczucie wypełnienia spowodowało, że szczytowałem gwałtownie czując jak jego palec się we mnie porusza.
-Ach… Ra… Rafael!- mężczyzna zlizał krople spermy z mojej męskości i uśmiechnął się do mnie, dokładając drugi palec.
-Mmmm…uwielbiam cię…- słysząc to, spłonąłem rumieńcem. Chwilę później dołożył jeszcze trzeci, trafiając w moja prostatę.
-Och… już możesz… szybko…! - nie mogłem się uspokoić. Pożądanie paliło mnie od środka. Mężczyzna musnął moje usta swoimi wargami, pomału zagłębiając się w moim wejściu.- Tak…nh…mocniej…! och…
  Poruszaliśmy się szybko, chaotycznie, próbując jak najszybciej zaspokoić swój głód. Tej nocy kochaliśmy się długo i namiętnie. Gdy wreszcie zasnąłem, czułem się przyjemnie zmęczony i zadowolony. 
     Wtulony w pierś mojego męża przespałem spokojnie następne parę godzin, nie wiedząc jaszcze, że to szczęście, które obiecano mi dzisiaj po wieki, zostanie zakłócone.

czwartek, 24 lipca 2014

Rozdział XIV

Bardzo dziękuję wszystkim za komentarze. 
Rozdział ,,Czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie" pojawi sie w sobotę

Nathaniel
    Od wczesnego ranka panowało w naszej sforze zamieszanie. Rytuał miał się odbyć o wschodzie księżyca i każdy starał się, by zakończyć pracę na czas. Siedziałem w mojej dawnej sypialni, w której spędziłem ostatnią noc. Olivia natomiast krzątała się po pokoju i dyrygowała mną, jak prawdziwy dowódca wojska.
-Marsz do łazienki, wziąć prysznic. Masz piętnaście minut, więc sprężaj się. - rozbawiony zasalutowałem jej i posłusznie poszedłem do pomieszczenia obok. Pościłem ciepłą wodę i wszedłem pod jej ogrzewający strumień, by rozluźnić trochę swoje spięte ciało.
Im bliżej rytuału, tym bardziej zaczynałem się denerwować. Po mojej głowie krążyły coraz bardziej przerażające myśli. Obawiałem się, że coś pójdzie nie tak albo... że Rafael zmieni zdanie w ostatniej chwili. Wiedziałem, że mnie kocha, ale…,, Dziś chcesz mi obiecać wieczną miłość, a jednak obietnice czasem się łamie, pomyślałem. Co, jeśli ty złamiesz swoją? Albo ja? Czy będziemy w stanie dalej razem żyć? Naprawdę, Rafaelu, kochanie, ja bym tego nie zniósł." To właśnie tego najbardziej się obawiam. Pomimo biegu swoich myśli, postanowiłem nic nie mówić kochankowi. Bałem się, że oskarży mnie o brak zaufania do własnego partnera. Ale cóż miałem poradzić, kiedy byłem tak bardzo nieufną istotką? Jednak nie mogłem się pozbyć tych niepokojących pomysłów z mojego umysłu. Potrzasnąłem głową i wyszedłem z wody. Zawinięty w ciepły szlafrok, wróciłem do sypialni.
-Świetnie. Usiądź sobie spokojnie, a ja rozczeszę ci włosy i wysuszę. Potem się przebierzesz i będzie można cię uczesać.- powiedziała i wzięła do reki szczotkę. Jej palce, co jakiś czas przeczesywały moje włosy, masując moja skore głowy. Czułem się odprężony i o wiele spokojniejszy. Odetchnąłem głęboko. Spojrzałem w lustro, przed którym siedziałem. Dziewczyna uśmiechała się do mnie lekko.
-Wiesz, cieszę się, że zaakceptowałeś mojego brata.- powiedziała spokojnie.
-Ja też. Ja... nie byłbym tak szczęśliwy, gdyby nie on.- powiedziałem, a na moje policzki wypłynął rumieniec, gdy zaburczało mi głośno w brzuchu. Spojrzałem na nią, lekko spłoszony.- Wiesz, chyba jesteśmy głodni. Zgodzisz się na małą przerwę?- spojrzałem na nią szczenięcym wzrokiem.
-No, dobra, chodź. Nie będę przecież głodzić szwagra oraz bratanka i bratanicy.- powiedziała rozbawiona i poprowadziła mnie do kuchni. Usiadłem przy stole i chwilę później przede mną leżał pełen talerz jajecznicy. Zadowolony złapałem za widelec.
-Dziękuję.- powiedziałem, z ustami pełnymi jedzenia. Zaraz po posiłku poszliśmy z powrotem do pokoju. Dziewczyna nie wypuszczała mnie z niego przez następne trzy godziny. Ale trzeba było jej przyznać, że efekt jej pracy przeszedł moje wszelkie oczekiwania. Patrzyłem z niedowierzaniem w taflę lustra, gdy usłyszałem, jak ktoś wchodzi do środka.
-Puk-puk.- w drzwiach stał Mick.- Wyglądasz prześlicznie, Nath.- zarumieniłem się lekko zawstydzony.- Widzę, że jesteście już gotowi. Chodźcie na dół. Poczekamy ta ostatnia godzinę w kuchni.- kiwnąłem entuzjastycznie głową, mając nadzieję, ze uda mi się coś jeszcze zjeść przed wyjściem. Usiedliśmy wszyscy przy stole, przy okazji biorąc sobie po kawałku ciasta. Olivia razem z Mickiem rozmawiali spokojnie na jakiś temat, ja jednak byłem pogrążony we własnych myślach. Moje wcześniejsze obawy wróciły do mnie ze zdwojoną siłą.
-...Nath, Nathaniel... - podniosłem zaskoczony wzrok.- Strasznie zbladłeś, dobrze się czujesz?- pokiwałem głową, uśmiechając się uspokajająco.
-Tak… ja... zrobiło mi się po prostu trochę słabo. To te nerwy. Ja... martwię się, że pójdzie coś nie tak.- dziewczyna pokręciła głową rozbawiona.
-Spokojnie. Wszystko będzie dobrze. A ty, po dzisiejszej uroczystości, będziesz na pewno bardzo szczęśliwy.- Olivia wstała z krzesła i uściskała mnie lekko.- Siedźcie sobie tutaj. Macie jeszcze jakieś dwadzieścia minut, ja muszę poszukać Nicka i iść już na miejsce.- powiedziała i wyszła z kuchni. Spojrzałem na Micka, który trzymał dłonie na swoim wypukłym brzuchu i uśmiechał się czule.
- Co za mały siłacz.- powiedział rozbawiony chłopak.- Kopie, jak szalony.- popatrzyłem na niego zdziwiony.-Daj rękę.- słysząc to, wyciągnąłem od razu rękę przed siebie. Nie musiałem długo czekać na reakcję dziecka. Moja ręka została dość mocno odepchnięta. Zdziwiony spojrzałem na przyjaciela.
-To cię nie boli?- zapytałem niepewnie, zastanawiając się, co ja będę czuł mając w sobie dwójkę takich maluchów.
-Czasami jest to trochę bolesne. Jednak najczęściej czuję się szczęśliwy, czując swojego malucha. Ty musisz poczekać jeszcze ze trzy miesiące. W czwartym zazwyczaj czuje się już ruchy.- słysząc to uśmiechnąłem się zadowolony.- No, dobra, chodź, trzeba się zbierać.
   Wziąłem głęboki oddech i ruszyłem w stronę drzwi. Za chwilę nareszcie stanę się jednością z Rafaelem. Już na zawsze będziemy połączeni.
***
Rafael

  Od samego rana nie miałem ani chwili wytchnienia. Najpierw musiałem pojechać razem z Elizabeth do miasta, by odebrać prezent dla nas. Przy okazji byłem odebrać róże. Następnie razem z Nickiem, Krisem i Adrianem byłem na obchodzie lasu, by upewnić się, czy nikt obcy nie kręci się w pobliżu. Później przyszedł czas na przyszykowanie niespodzianki dla mojego anioła. W sypialni wspólnymi siłami przenieśliśmy łóżko na środek pokoju, montując nad nim baldachim z czarnego delikatnego tiulu. Po całym pokoju porozstawialiśmy świece, przyozdabiając je pąkami róż. Czerwone płatki wyznaczalny ścieżkę od drzwi do łóżka. Czarna, satynowa pościel również była nimi obsypana. Zrobienie tego wszystkiego zajęło nam ponad dwie godziny, ale efekt był naprawdę zadawalający.
-Ha, i ktoś mi powie, że takie zajęcie nadaje się tylko dla kogoś o „delikatnych dłoniach”.- powiedział Adrian, szczerząc się do mnie wesoło.
-Wyszło naprawdę dobrze, ale trzeba się zbierać. Nie mogę się spóźnić na swój rytuał.- powiedziałem i juz miałem iść do łazienki, gdy usłyszałem pukanie do drzwi.- Proszę.- do środka wszedł Caleb.- Coś się stało?- zapytałem, widząc jego przygnębiony wzrok.
-Ja... chcę wyjechać.- spojrzałem na niego zaskoczony.- Mam już dość tej samotności. Chcę poszukać tej jedynej i uwolnić się od... uczucia, które mnie więzi. Ono jest ludzkie i chcę je nareszcie pogrzebać.- powiedział z lekko spuszczoną głową. Westchnąłem i położyłem dłoń na jego ramieniu.
-W porządku. Nie mogę cię tutaj siłą zatrzymać. Pamiętaj jednak, że zawsze możesz wrócić. W końcu to twój dom.- słysząc to, uśmiechnął się do mnie.- Kiedy chcesz to zrobić?- chłopak spojrzał na mnie lekko zmieszany.
-Bilety mam na jutro rano. Jestem już spakowany, muszę jeszcze dzisiaj wyjechać.- pokiwałem głową, nie komentując tego.
-Dobrze. W takim razie, uważaj na siebie i wracaj do nas. Nasz sfora jest twoją rodziną, a ja, jako alfa, daję ci swoją zgodę oraz zapewniam możliwość powrotu.- Caleb pokłonił mi się, po czym uczynił to samo w stronę Krisa i Adriana okazując swój szacunek i wyszedł. Czułem się źle. Jako alfa traktowałem każdego, jak swoje rodzeństwo. Starałem się dbać o nich i dawać wsparcie. Mogłem mieć tylko nadzieję, że chłopak znajdzie to, czego szuka.
   Poszedłem do łazienki wziąć krotki prysznic. Godzinę później byłem już gotowy. Wyszedłem z domu, starając się za wszelka cenę nie wpaść na Nathaniela. W końcu mieliśmy się nie zobaczyć aż do ceremonii. Droga na polanę była przyozdobiona płatkami róż. Konary drzew były obwiązane aksamitami w bezowym i białym kolorze. Droga nie zajęła mi dużo czasu. Po chwili byłem już na miejscu. Cała polanę oświetlały świece. Ołtarzyk ozdabiały białe i bezowe satyny oraz brązowa koronka. Większość gości stała już na swoich miejscach.
Zatrzymałem się przed ołtarzem. Nie musiałem długo czekać na pojawienie się Krisa i Elizabeth.
-Denerwujesz się?- brat uśmiechnął się do mnie ciepło.
-Nie. Szczerze to nie mogę się doczekać.- powiedziałem. Czułem, jak w mojej piersi serce mi kołacze z podekscytowania.
-Ciesz się, że znalazłeś partnera, którego darzysz tak wielkim uczuciem i że on je odwzajemnia.- powiedział i poklepał mnie po ramieniu.
-Dziękuję.- powiedziałem z uśmiechem.
-Goście są już wszyscy. Za jakieś piętnaście minut powinien pojawić się Nathaniel.- powiedziała Elizabeth spokojnie, po czym odwróciła wzrok w moją stronę.- Dobrze, że jesteś z moim synem. Dajesz mu szczęście. Tylko pamiętaj, masz dbać o niego i moje wnuki, bo mnie popamiętasz.- powiedziała z figlarnym uśmiechem, grożąc mi palcem. Odetchnąłem głęboko zadowolony, że kobieta mi ufa.
  Coraz więcej wilków przybywało na miejsce. Gdy księżyc wreszcie ukazał się na niebie, wiedziałem, że nadszedł już czas. Spojrzałem na wejście na polanę. Stał tam. Wyglądał prześlicznie. Jego włosy wydawały się mieć miodowy połysk w bladym świetle księżyca. Biała koszula opadała lekko wokoło jego szczupłego ciała. Spodnie opinały jego zgrabne nogi. Twarz mojego anioła promieniała szczęściem. Oczy błyszczały zachwycająco. Loczki dodawały mu uroku, tworząc efekt niesamowicie kruchej osoby. Po prostu idealny i już za chwilę stanie się na zawsze mój.
***
Lucas

Stałem przed jaskinią, rozglądając się uważnie. Nie widząc zagrodzenia, stanąłem pewniej, prostując się. Po chwili zza drzew wyszedł zmienny, na którego czekałem.
-Witaj, Calebie. Masz dla mnie jakieś nowe wieści?- zapytałem się, przyozdabiając swoja twarz w przyjazny uśmiech. Nie chciałem, by wilk przestał mi ufać. Jego ślepa miłość do siostry alfy swojej watahy dała mi szanse na zdobycie mojego wilczka.
-Tak. Wczoraj usłyszałem, że Rafael planuje wyjechać jutro wieczorem na tydzień razem z Nathanielem, wiec jeśli chcesz z nim porozmawiać to masz szanse tylko jutro.- powiedział, po czym spojrzał na mnie niepewnie.- Ale ty... nic nie zrobisz jemu ani jego dzieciom, prawda?- słysząc to pytanie, miałem ochotę zabić go tu i teraz, ale się pohamowałem. Głupi, wścibski wilk. Uśmiechnąłem się wymuszenie i odezwałem:
-Oczywiście, że nie. Ja go kocham i nie chcę jego krzywdy. Bardzo mi pomogłeś i jestem ci wdzięczny.- powiedziałem, po czym zapytałem ciekawy.- A co z tobą? Odpuścisz sobie tę dziewczynę?- chłopak spuścił lekko głowę.
-Wyjeżdżam jeszcze dziś. Chcę odnaleźć swoją partnerkę i uwolnić swoje serce. Mam nadzieję, że mi się to uda. Ja... nie wiem, co sobie tak naprawdę myślisz, ale radzę ci odpuścić sobie i poszukać swojej prawdziwej miłości. Zanim się zatracisz. Żegnam.- powiedział i nie obracając się ruszył w las. Gdy tylko zniknął mi z oczu, uśmiechnąłem się rozbawiony.
„Co za głupiec! Jak mógłbym odpuścić sobie Nathaniela, mojego słodkiego wilczka? Przecież on jest tylko mój. Nie mogę go oddać. Ten mężczyzna jest głupcem. Chce oddać swoją własność innemu, proszę bardzo, ale ja nie zamierzam. Na pewno nie.” Śmiać mi się chciało na myśl o głupocie tego mężczyzny. Wierzył w każde moje słowo i w to, że nie skrzywdzę tych bękartów. Jak dla mnie mogły zdechnąć. Liczy się tylko mój wilczek. Ale wiedziałem, że tylko dając mu obietnicę, że nie skrzywdzę jego dzieci mogłem go dostać z powrotem. Potem i tak się ich pozbędę, ale wtedy Nathaniel już nic nie będzie mógł zrobić. Zawarczałem gardłowo na myśl o moim wilczku.
  „Mmm, mieć go pod sobą. Wijącego się w podnieceniu, a równocześnie krzyczącego z bólu. Tak, będę go pieprzył, aż do utraty przytomności; aż stanie się posłuszną dziwką. Moją własną. Już nikt go nie dotknie. Nikt!”

czwartek, 17 lipca 2014

Rozdział XIII

Bardzo dziękuję za komentarze *.*
Rozdział drugi historii Enela i Maxa pojawi sie jutro popołudniu także zapraszam :*

 

  Nathaniel

  Trzy dni po urodzinach razem z Rafaelem, Mickiem i Adrianem byliśmy w galerii w mieście.
-A co myślisz o tym? Są jeszcze zielono-białe, jeśli byś chciał.- Mick trzymał w dłoniach niebiesko-białe śpioszki. Z przodu był rysunek szarego wilczka.
-Śliczne. – uśmiechnąłem się do niego.- Wezmę zielone.
   Chodziliśmy już tak między półkami od paru godzin. Wcześniej zdążyliśmy się zaopatrzyć w ubrania dla ciężarnych.
-Hej, a te białe buciki z pomponami.- wskazałem na pudełka. Chłopak pokiwał potakująco głową, więc wziąłem również dla niego.- Wydaje mi się, że ciuchów wzięliśmy wystarczająco. Teraz trzeba by iść do sklepu z artykułami pielęgnacyjnymi. – powiedziałem, wrzucając kolejne rzeczy do koszyka.
-Też mi się tak wydaje.- we czwórkę poszliśmy do kasy, po czym ruszyliśmy dalej.
-No, to teraz pieluchy tetrowe, butelki, smoczki i…- wymieniałbym tak dalej, gdyby nie mój narzeczony, który pocałował mnie znienacka.
-Aniołku, spokojnie. Kupimy, co trzeba.- powiedział i uśmiechnął się do mnie, przyciągając mnie bliżej siebie.
  Koło siedemnastej mieliśmy nareszcie wszystko. Zadowoleni poszliśmy do lodziarni.
-Poproszę pięć gałek lodów waniliowych z polewą wiśniową i…toffi hmm… o i kokosowa posypka.- kobieta nałożyła lody na rożek i podała mi je. Szczęśliwy usiadłem przy stoliku i wziąłem się do jedzenia. Chwilę później dołączył do mnie Mick.
-Dobra, zjadajcie te lody i wracamy nareszcie do domu.- powiedział Adrian z pobłażliwym uśmiechem. Gdy zjedliśmy poszliśmy do samochodu. Chłopaki zapakowali zakupy do bagażnika, a my usiedliśmy na tylnich siedzeniach. Gdy wszystko było już gotowe, ruszyliśmy z parkingu.
-Nath, rozmawiałeś już z Elizabeth na temat przepisu? Chcę upiec tort dla bratanicy Adriana. Jego brat Cyryl świetnie gotuje, ale umie upiec tylko zakalca, a na jego męża nie ma co liczyć.- odezwał się Mick z łagodnym uśmiechem na ustach.
- Tak, mam go przy sobie.- wsadziłem rękę do kieszeni, by wyjąć przepis, ale natrafiłem na jeszcze jedna kartkę. Zdziwiony wyciągnąłem ją i zacząłem czytać.

 Witaj, wilczku!

   Jak się masz? Słyszałem, że się zaręczyłeś.                         
 No, no… musiałeś być niezły w dawaniu mu dupy skoro      zdecydował się na coś takiego.

Hmm…, ale wiesz, mogę jeszcze na to przymknąć oko.
Ale te twoje bękarty - to mi się już nie podoba.                             Zachowujesz się, jak zdradziecka dziwka. Po raz ostatni   mówię: oddasz mi się dobrowolnie albo ucierpi na tym twoja   nowa sfora oraz twój przyjaciel, Mick.                                             Zastanów się dobrze.Jeśli liczysz na to, że oszczędzę twoje bachory to się nie łódź. Wybieraj życie twojej nowej sfory, przyjaciół i narzeczonego czy twoje bachory.  Radzę zastanowić się szybko, bo ja czas już odliczam, jak w zegarku. Tik-tak, tik-tak.
                              

                 Całuję, twój Lucas

   Żołądek podszedł mi do gardła. Poczułem ogarniające zimno.
-Nathaniel? Wszystko dobrze?- zaczęło mi ciemnieć przed oczami.
-Adrian, proszę, zatrzymaj samochód.- mężczyzna bez szemrania posłusznie zaparkował na poboczu. Wysiadłem czym prędzej z auta, czując coraz większe mdłości. Gdy tylko dobiegłem do drzewa, zwymiotowałem. Gdyby nie Rafael, który wysiadł zaraz za mną, wywróciłbym się.
-Co się dzieje, Aniołku?- zapytał zatroskany.
-Lucas…on… on- nie byłem w stanie wydusić nic więcej. Podąłem mu trzęsąca się dłonią list. Rafael przeleciał wzrokiem po tekście i stężał momentalnie.
-Nie bój się. Wszystko będzie dobrze, dopilnuję tego.- powiedział spokojnym głosem, przytulając mnie do siebie. Nie potrafiłem się jednak uspokoić.
-Ale co, jeśli jednak coś… coś się stanie naszej sforze al... albo skrzywdzi Micka. Nigdy bym sobie nie wybaczył.- powiedziałem i rozpłakałem się na dobre. Nie potrafiłem pohamować łez. Mój narzeczony wziął mnie na ręce i usiadł ze mną na tylnim siedzeniu, podczas gdy Mick przesiadł się do przodu. Rafael podał list do przodu po chwili odezwał się Mick:
-Nie martw się, Nath, bo zaszkodzisz swoim maluchom, wszystko będzie dobrze. A mi i mojemu dziecku nic nie będzie. Adrian na to nie pozwoli.- powiedział pewnie.
-Oczywiście. A w razie jakichkolwiek kłopotów na pewno wam pomożemy.- mężczyzna posłał w moją stronę uspokajający uśmiech i ruszył w dalszą drogę. Pogłaskałem się delikatnie po brzuchu, czując lekki skurcz i wziąłem głęboki oddech, by trochę się uspokoić. Wtuliłem się w ciepłe i pełne bezpieczeństwa ramiona Rafaela. Chwilę później już spałem.

 ***

 Rafael

 -Zasnął?- zapytał cicho Mick.
-Tak. Mam nadzieję, że mu te nerwy nie zaszkodzą. Josh mówił, że ciąża jest zagrożona. Jak wrócimy będę musiał do niego zadzwonić.- powiedziałem zmartwiony. Chłopak spojrzał na mnie zaskoczony.
-O, Luno. Tyle nerwów. No, co za szmaciarz. Czy nie może dać wreszcie spokoju?- chłopak oburzył się lekko.
-Dobra kociaku nie nakręcaj się tak. Tobie nerwy też nie są wskazane.- powiedział Adrian i z uśmiechem pocałował męża w policzek.
   Pół godziny później zaparkowaliśmy pod bramą domu mojego i Natha. Adrian wysiadł razem ze mną z samochodu. Widząc, że mężczyzna wyjmuje moją część zakupów ruszyłem do domu z moim aniołkiem w ramionach. Gdy znaleźliśmy się w sypialni położyłem Nathaniela do lóżka i odwróciłem się do Adriana.
-Dzięki za pomoc.
-Nie ma sprawy. To trudna sytuacja i przyda się wam pomoc. Pamiętaj, że na nas możecie liczyć.- powiedział i wyszedł. Położyłem się obok chłopaka i przeczesałem delikatnie jego włosy. - Nie martw się, mój aniołku. Wszystko będzie dobrze. Obiecuję.- pocałowałem go w czoło i chwilę później zasnąłem.

***

Nathaniel

  Siedziałem razem z Olivią i Mickiem w kuchni przy stole. Od ostatniej wiadomości od Lucasa minęły cztery dni. Mimo, że wszystko było w porządku chodziłem bardzo zdenerwowany. Dlatego właśnie dzisiaj siedziałem z przyjaciółmi i omawiałem ostatnie detale wystroju otoczenia podczas rytuału.
-To jakie kolory w końcu wybierasz?- zapytała Olivia. Zmarszczyłem lekko brwi, wciąż nie do końca zdecydowany. Przymknąłem na chwilę oczy i od razu ujrzałem przed sobą twarz Rafaela. W tym właśnie momencie podjąłem decyzje.
-Beż, brąz, a przede wszystkim biel.- powiedziałem z uśmiechem na twarzy.
-Skoro wybrałeś już kolory, to teraz trzeba wybrać dla was stroje.- powiedział Mick i podsunął w moja stronę segregator. Przeglądałem go niezbyt chętnie. Nie dostrzegałem w nim nic, co mogłoby mi się podobać. Już miąłem powiedzieć żeby pokazali mi następny, gdy dostrzegłem to, co chciałem. Zadowolony podąłem mi zdjęcia.
-Lniane koszule z rękawami trzy-czwarte. Ja będę miał beżowe spodnie, a Rafael brązowe.- powiedziałem.
-Dobry wybór.- Olivia pokiwała głową z uznaniem i spojrzała na mnie szczenięcym wzrokiem.- A co z twoimi włosami? Może zgodzisz się wreszcie na loczki?
-Hmm… sam nie wiem…- powiedziałem niepewnie, nie będąc przekonanym do pomysłu dziewczyny.
-Sądzę, że to dobry pomysł. - spojrzałem zdziwiony na Micka.- Będziesz wyglądał naprawdę ładnie.- słysząc to, kiwnąłem głową wciąż nie do końca zdecydowany.
Przez następną godzinę ustalaliśmy listę rzeczy, jakie należy kupić. Potem z uśmiechem na buzi wręczyłem ją Rafaelowi. Mężczyzna miał nietęgą minę, ale po paru pocałunkach bez szemrania pojechał do miasta, zabierając ze sobą Adriana.

***

Rafael

 Byłem w galerii już od dobrych paru godzin i nareszcie kupiłem wszystko, o co mnie prosił mój aniołek. Teraz czas na niespodziankę. Chodziłem miedzy półkami, nie mogąc znaleźć tego, czego szukam. Przeglądałem pościel, lecz nie mogłem znaleźć tej jedynej. Zirytowany chciałem już wyjść, gdy nagle zobaczyłem ostatnia parę. Satynowa biała pościel. Szczęśliwy wziąłem ją. Następnie kupiłem mnóstwo białych i czerwonych świec.
-Co jeszcze? – zapytał Adrian, gdy wyszliśmy ze sklepu.
-Róże. Mnóstwo róż.- odpowiedziałem, rozglądając się nieufnie. Czułem, że ktoś nas obserwuje.

***

Lucas

  Obserwowałem, jak alfa południowej watahy chodzi i robi zakupy. Krew we mnie wrzała na myśl, że kupuje wszystko na rytuał połączenia. To ja powinienem być na jego miejscu. Widziałem, jak kupuje róże, świece, satynową pościel. Zaśmiałem się rozbawiony.
,,Nie dość, że dobrał się do mojego wilczka, to jeszcze teraz próbuje utrzymać go przy sobie w taki tandetny sposób. Po prostu żałosne. Czy on nie rozumie, że tylko będąc twardym można uzyskać posłuszeństwo i oddanie? Mój ojciec miał rację. Jak zawsze zresztą.”
  Nazywam się Lucas Dixon. Jestem samotnym wilkiem. Zapytacie, dlaczego. Jest to związane z moją rodzinną watahą i rodzicami.
Urodziłem się w bardzo dobrej rodzinie. Matka, wysoko ceniona lekarka w sforze, ojciec - beta zajmujący się także obroną watahy. Dom idealny. Jednak, jak wszędzie, i u nas można było znaleźć ,,szkielety w szafie”.
Steven Dixon, mój ojciec, był nie tylko świetnym betą, ale i mordercą. Nikt nie potrafił w to uwierzyć, dopóki nie zobaczyliśmy, jak na naszych oczach zabija alfę watahy. Właśnie wtedy wszystko rozpadło się, jak domek z kart. Matka załamała się, popadła w depresję. Bała się ojca, jak nikogo innego. Wobec mnie też była inna. Patrzyła na mnie, jak na kogoś chorego. Mówiła, że jestem taki, jak ojciec i kiedyś to wyjdzie na jaw. Podczas jednej z pełni znalazła w biurku ojca pistolet. Chciała mnie zabić, ale nie zdążyła, bo ojciec wrócił wcześniej i sama zginęła. Od tamtej pory uczył mnie, jak być twardym, nieugiętym. Trwało to do póki nie postanowiłem odejść. Wierzyłem, że gdy w grę wchodzą uczucia nie wystarczy twarda ręka.
   Gdy przybyłem na teren północny, do razu zwróciłem uwagę na Nathaniela. Uwodziłem go, zdobywałem jego względy. Skakałem wokół niego, jakby był księciem. A jednak, gdy chciałem, by mi się oddał - odmówił. Robiłem dla niego wszystko. Nie raz marnowałem czas na głupoty, które sobie wymyślił na nasze wspólne spotkania, po co?! By smarkacz mi odmówił i mnie zostawił! Mój kochany wilczek mnie odtrącił i rzucił się w ramiona jakiegoś pieprzonego alfy! No i kto miął rację?! Oczywiście, mój ojciec! Powinienem go słuchać!
  Ale ja to jeszcze naprawię.
  Drugi raz nie popełnię tego samego błędu. Gdy już zdobędę Nathaniela, nie będę taki miły. Koniec tego. Chcesz zdobyć posłuszeństwo i oddanie?! Bądź twardy I nieugięty! Przemoc to nic złego! To jedyny sposób na zdobycie szacunku! Tak. Tak właśnie zrobię!

czwartek, 10 lipca 2014

Rozdział XII



Bardzo dziękuje za komentarze. Zapraszam również na mojego nowego bloga, którego prowadzę wspólnie z Mito Jeszcze dzisiaj pojawi się pierwszy rozdział tak więc do "usłyszenia"


Rafael

 Siedziałem w gabinecie razem z Adrianem, Nickiem i Krisem, planując nową ochronę sfory.
-Trzeba zwiększyć patrole. Nathaniel przyznał mi się, że widział Lucasa. Ten drań ukrywa się, gdzieś na terenie lasu.- wszyscy spojrzeli na mnie zaskoczeni.- Musimy pozbyć się go stąd jak najszybciej. Jego pobyt tutaj może niepotrzebnie zaszkodzić Nathanielowi. Nie chcę, by powtórzyła się sytuacja z dzisiaj.- powiedziałem stanowczo.
-W takim razie jutro wszystkie wilki muszą być czujne. Przyprowadzę ze sobą kilku zmiennych. Na przyjęciu będzie mnóstwo dzieciaków i dwóch ciężarnych. Ostrożności nigdy za wiele.- powiedział Adrian. Zdziwiłem się, słysząc jego słowa. ,,Skąd on może wiedzieć o ciąży Natha?"- Mick był przy twoim partnerze, gdy ten robił test.- odpowiedział na moje nieme pytanie.- Gratuluję, przyjacielu.
-Dziękuję.- przez następną godzinę omawialiśmy dokładną strategię i położenie wart. Po skończonej rozmowie poszedłem do sypialni. Mój aniołek leżał przytulony do mojej poduszki, przyciskając dłonie do swojego brzuszka. Uśmiechnąłem się z czułością. Poszedłem wziąć prysznic i po chwili wróciłem do łóżka. Nachyliłem się, by po raz kolejny dzisiaj pocałować jego brzuch. Jeszcze jeden całus w jego czoło i zasnąłem spokojnie, przyciskając do siebie swojego kochanka.


 
***

Nathaniel

  Obudziłem się rano w świetnym humorze. Szturchnąłem Rafaela delikatnie w ramie.
-Hej, obudź się. Musisz pomóc mi w... - nie zdążyłem powiedzieć nic więcej. Pobiegłem do ubikacji, by znów ,,bić pokłony" przed toaletą. Poczułem, jak ciepłe dłonie głaskają moje plecy. Rafael pomógł mi wstać z klęczek i podprowadził do umywalki.- Dziękuję.- powiedziałem słabo.
-Długo już się tak męczysz? Wcześniej nic nie zauważyłem.- powiedział zmartwiony.
-Od tygodnia... mniej więcej.- przyznałem szczerze. Widziałem jego zdziwienie.- Wiesz, starałem się zachowywać cicho, byś nic nie zauważył.- powiedziałem i spojrzałem na niego przepraszająco.
-Mój kochany głuptas.- wziął mnie na ręce i cmoknął w policzek zanosząc z powrotem do sypialni.- Trzeba się przebrać i zjeść śniadanie. O trzynastej zaczną pojawiać się goście.- szczęśliwy uśmiechnąłem się i pobiegłem do szafy. Piętnaście minut później byłem już na dole.
-Co na śniadanie?- zapytałem mamę, gdy tylko ją ujrzałem.
-A na co masz ochotę, skarbie?- zapytała i pocałowała mnie w policzek. Zamyśliłem się na chwilę. Przyszło mi na myśl, by zjeść naleśniki z syropem klonowym, hmm... i kakao, i ...ogórki kiszone. Oblizałem się mimowolnie. Po chwili zamurowało mnie jednak. Powiedziałem niepewnie. Mama uśmiechnęła się tylko i zaczęła szykować dla mnie posiłek.
-Jak już zjesz, zabieram cię do twojej sypialni. Musisz się ubrać porządnie i uczesać. Powinieneś wyglądać jak najlepiej na swoim przyjęciu urodzinowym.- Olivia uśmiechnęła się do mnie promiennie i wróciła do rozmowy z Nickiem. Mama postawiła przede mną talerz.
-Mmm, ale pachnie.- z zapałem wziołem się za jedzenie. Nagle poczułem delikatny pocałunek na czubku głowy. Za mną stał Rafael i przyglądał mi się lekko zdziwiony.
-Przepraszam, aniołku, że cię zapytam, ale... co ty właściwie masz na talerzu?- zerknąłem na niego lekko skrępowany.
-Ja... znaczy... - z pomocą przyszłą mi Sara.
-Co go stresujesz? Więcej zrozumienia dla ciężarnego, paskudo.- powiedziała, uderzając go lekko po głowie i uśmiechnęła się do mnie.
-Ja go wcale nie stresuję. Jak dla mnie może jeść, co tylko mu się zamarzy w końcu je teraz za troje.- powiedział i przeczesał moje włosy. Usiadł na krześle obok mnie i sam zabrał się za śniadanie. Gdy tylko skończyłem jeść odezwałem się do Olivii:
-To co, idziemy?
-Pewnie. Trzeba zrobić cię na bóstwo.
     

***

   Poszliśmy do mojej sypialni. Tam dziewczyna wzięła się od razu za przekopywanie mojej szafy. Po dłuższej chwili z triumfalnym okrzykiem wyszła ze sterty ubrań z wysoko podniesioną głową.
-Znalazłam. Jest idealna.- rzuciła w moją stronę jasno zieloną koszulę z rękawkami 3/4- Teraz jeszcze spodnie.
Godzinę później byłem nareszcie ubrany. Olivia posadziła mnie przed lustrem, chcąc jakoś ułożyć moje włosy. Ktoś zapukał do drzwi i je uchylił. W progu stał Mick.
-Mogę?- uśmiechnąłem się do niego radośnie.
-Oczywiście.- odpowiedziałem pogodnie.
-Słyszałem, że wczoraj nie czułeś się najlepiej.- powiedział, patrząc na mnie zmartwiony.
-Spokojnie, jest już dobrze.- powiedziałem i spojrzałem nieprzychylnie na to, co dziewczyna robiła na mojej głowie. Mick, widząc to poczochrał mnie lekko po włosach.
-Tak mu najlepiej. Chodźcie lepiej na dół. Goście już czekają.

***

      W ogrodzie otoczyła mnie masa gości. Wszyscy składali mi życzenia urodzinowe. Każdy chciał mnie uściskać lub porozmawiać przez chwilę. Po godzinie byłem nareszcie wolny. Usiadłem obok Micka i westchnąłem ciężko.
-Wreszcie dali ci spokój?- spojrzałem na niego krzywo.
-Już myślałem, że zwariuję.- poczułem, jak cieple ramie obejmuje mnie w tali. Rafael usiadł obok mnie i przysunął bliżej siebie.- Nie mogłeś mnie uratować od ich macek?- spojrzałem na niego oburzony.
-Och, skarbie, wszyscy chcieli cię tylko uściskać, to przecież nic złego.- mężczyzna pocałował mnie w policzek.- Spójrz lepiej, co twoja mama niesie.
   Odwróciłem głowę. Mama szła w moja stronę z ogromnym tortem w rękach. Podniosłem się z miejsca, gdy stanęła przede mną.
-No, skarbie, a teraz pomyśl życzenie.- powiedział do mnie wesoło. ,,Hmm, czy mogę czegoś chcieć? Mam ukochanego partnera, niedługo będą z nami bliźniaki czy jest coś jeszcze, …gdybym mógł przejść rytuał połączenia”. Z tą myślą zdmuchnąłem świeczki. Tort został postawiony na stoliku, a ja zacząłem go kroić. Gdy każdy dostał swój kawałek usiadłem z powrotem obok mojego przyjaciela. Spróbowałem ciasta. Było pyszne, krem miał lekki, przyjemny, owocowy smak. Mruknąłem zadowolony i przestałem zwracać uwagę na świat wokoło.
Nagle poczułem szturchniecie w bok. Podniosłem wzrok zaskoczony.
-Rany, jak twoja mama zrobiła ten tort. Jest przepyszny.- powiedział, patrząc na mnie zachwyconym wzrokiem. Uśmiechnąłem się do niego przebiegle.
-Wiesz, jak chcesz, to mogę spróbować wyciągnąć od niej przepis, ale nie za darmo.- chłopak spojrzał na mnie podejrzliwie.- Pojedziesz ze mną na zakupy. Poszukamy jakiś ładnych rzeczy dla maluchów, co ty na to? Między nimi będzie zaledwie kilka miesięcy różnicy, więc na pewno będą się razem bawić.- powiedziałem z uśmiechem
-Oczywiście, że z tobą pójdę.- odpowiedział.- Nath, a gdzie tak w ogóle jest twój Rafael?- rozejrzałem się zaskoczony i spojrzałem na chłopaka. Ten uśmiechnął się tylko do mnie szeroko i kiwnął głową w stronę wejścia do ogrodu. Spojrzałem tam. Muzyka i wszelkie rozmowy ucichły, a ja patrzyłem oczarowany. W moją stronę szedł mój ukochany z ogromnym bukietem czerwonych róż. Podniosłem się z miejsca i ruszyłem w jego stronę. Spotkaliśmy się w połowie drogi.
Zapach kwiatów odurzał przyjemnie, a łagodny wyraz jego twarzy poruszał moje serce. Rafael przyklęknął przede mną i wtedy dostrzegłem, że między tymi kwiatami była wsadzona jedna, samotna biała róża, a w niej… pierścionek. Spojrzałem na ukochanego zszokowany.
-Aniołku, wiesz, że Cię kocham i nikomu nie oddam. Dlatego chcę, byś związał się ze mną na zawsze. Obiecuje ci, że już zawsze będę Cię kochać, będę dobry, dam wspaniały rodzinny dom tobie i naszym maluchom. To co, zgadzasz się?- emocje chwyciły mnie za gardło. Ręce zaczęły mi się trząść, a z oczu popłynęły łzy. Czułem niepohamowaną radość.
-Tak… oczywiście, że tak.- nie mogłem nad sobą zapanować. Rafael wyjął pierścionek, ujął moją dłoń i założył mi go na serdeczny palec, po czym pocałował mnie czule w dłoń. Uśmiechnąłem się do niego i wziąłem róże. Odłożyłem je od razu i rzuciłem się na mojego partnera. Pocałowałem go mocno, przejeżdżając językiem po jego dolnej wardze.
-Kocham Cię, Rafael. Tak bardzo, że nie mogę bez ciebie żyć. Bądź już zawsze przy mnie.- powiedziałem zduszonym głosem.
-Oczywiście, że będę. Na zawsze, aniołku.

***

Rafael

   Wniosłem Nathaniela do sypialni. Położyłem go ostrożnie na łóżku i pocałowałem.
-Rany, jestem taki zmęczony.- mój aniołek westchnął ciężko i przytulił się do mojej piersi.
-Ojej.- westchnąłem teatralnie.- Sądziłem, że spędzimy ten wieczór w jakiś wyjątkowy sposób. No, ale cóż- spojrzałem na niego sugestywnie. Chłopak spłonął rumieńcem. Przysunął się do mnie nieśmiało i pocałował delikatnie w usta. Naparłem na niego nieco mocniej.
-Rafael… ale ja sam… znaczy się… sam nie wiem, czy my …- uśmiechnąłem się do niego rozbawiony.
-Możemy. Możesz być pewny.- ponownie połączyłem nasze usta i zacząłem zdejmować z niego ubrania. Lizałem i kąsałem każdy skrawek jego skóry. Nathaniel zaczął się wić i jęczeć.
-Proszę, zdejmij… moje…- ochrypły jęk wydostał się z jego piersi, przeszkadzając mu dokończyć zdanie.
-Co mam zdjąć, aniołku?- rozebrałem się do naga z przebiegłym uśmiechem na twarzy i pochyliłem nad nim, przygniatając go lekko.- No, malutki, powiedź, czego pragniesz.- polizałem jego twarde sutki. Chłopak krzyknął głośno.
-Zdejmij… spo-spodnie- wydyszał ciężko. Pocałowałem go w usta i zdarłem z niego zbędną garderobę. Wyglądał ślicznie z czerwonymi policzkami i świecącymi oczami.
-Kocham Cię, aniołku.- powiedziałem, przysunąłem się do jego gładkiej skóry. Nath zamruczał gardłowo.- A teraz rozluźnij nóżki.- chłopak wykonał polecenie i zaczerwienił się jeszcze bardziej. Nachyliłem się i pocałowałem lekko jego rozchyloną dziurkę, by skierować się po chwili w stronę jego jąder i męskości. Z jego czubka sączyły się białe, perliste, słone kropelki. Zlizałem je zachłannie.
-Rafael, proszę… zrób to…- mój anioł dyszał ciężko. Jego wzrok był pełen głodu i pragnienia. Nie chcąc go dłużej męczyć, wsadziłem pierwszy palec w jego dziurkę. Poruszyłem nim chwilę i zaraz dołożyłem kolejne dwa, trafiając idealnie w prostatę.
-Och, ja zaraz…!- słysząc to ścisnąłem mocno główkę jego penisa, nie pozwalając mu dojść.- Ach…nie bądź… ach, taki. Proszę…
   Uśmiechnąłem się do niego, wyjmując palce i zastępując je od razu swoim członkiem. Zacząłem się poruszać. Początkowo był to powolny zmysłowy taniec, który zmienił się jednak szybko w zwierzęce, pełne głodu pchnięcia. Nie trzeba było długo czekać, by Nathaniel doszedł z głośnym okrzykiem.
   Leżeliśmy przytuleni do siebie, próbując wyrównać oddech.
-Wiesz, - spojrzałem na Nathaniela.-…nie spodziewałem się, że moje życzenie tak szybko będzie mogło się spełnić.- powiedział, uśmiechając się błogo
-A, co sobie zażyczyłeś?- zapytałem zdumiony.
-Chciałem przejść z tobą rytuał połączenia.- uśmiechnąłem się do niego czule i pocałowałem namiętnie.
-W takim razie powinieneś się tego spodziewać. Kocham cię i chcę być z tobą na zawsze.
 Chłopak westchnął tylko i zaczął szukać wygodnej pozycji do zaśnięcia. Po chwili jednak usiadł i skrzywił się nieznacznie. Spojrzałem na niego przestraszony.
-Coś nie tak?- zapytałem. Nathaniel pokręcił głową.
-Nie, tylko ssie mnie w żołądku.- zaczerwienił się gwałtownie.- Głodny trochę jestem.- pokiwałem głową i nie pozwalając mu coś jeszcze dodać poszedłem do kuchni.
Dwadzieścia minut później mój aniołek najedzony i zadowolony położył się obok mnie. Wtulił się w moja pierś i zasnął praktycznie od razu.
    Ja jeszcze przez jakiś czas leżałem, bawiąc się jogo palcami. Na nowo przeżywałem chwilę, kiedy zgodził się za mnie wyjść. W bladym blasku księżyca zachwycałem się, jak pierścionek, symbolizujący moją miłość do Nathaniela idealnie harmonizuje się ze smukłymi dłońmi mojego wybranka. Średniej wielkości kamień na środku serdecznego palca Natha odbijał światło, wpadające przez okno i mienił się przepięknymi kolorami tęczy. „Muszę mu to kiedyś pokazać”, postanowiłem. Myśl, że będę miał jeszcze wiele do tego okazji, napawała mnie błogim upojeniem.
Na zawsze razem”, z tą myślą zamknąłem oczy i w tym momencie dane mi było znaleźć się w bajecznej krainie Morfeusza.