Bardzo dziękuję za komentarze. Dzisiaj już trochę lżejszy rozdział :)
Nathaniel
Od
ostatnich wydarzeń
minęły
prawie trzy miesiące.
Siedzieliśmy
właśnie
z Rafaelem w głównym
domu watahy północnej.
Adrian kręcił
się
niespokojnie pod drzwiami swojej sypialni.
-Ile
to może jeszcze trwać?- zapytał zdenerwowany mężczyzna. Mick
zaczął rodzić dwie godziny temu. Gdy tylko Adrian do nas zadzwonił
przyjechaliśmy od razu, by dotrzymać mu towarzystwa.
-Spokojnie.
Może być tak, że jeszcze długo będziemy musieli sobie poczekać.-
powiedziałem, starając się uspokoić go choć trochę. Szatyn
odetchnął głęboko, nie przestając jednak krążyć w miejscu.
Siedziałem na krześle, choć z każdą mijającą minutą, czułem
się coraz bardziej przerażony. Na okrzyki bólu, jakie wydobywały
się zza zamkniętych drzwi, jeżyły mi się włosy na głowie. Gdy
po trzydziestu minutach usłyszeliśmy płacz dziecka, drzwi się
otworzyły, a w progu pojawił się lekarz.
-Gratuluję,
Alfo. Masz ślicznego, zdrowego synka.- powiedział i otworzył
szerzej drzwi. Adrian na chwiejnych nogach wszedł do środka, by po
chwili nas zawołać. Gdy wszedłem do środka, pierwsze, co rzuciło
mi się w oczy to zawiniątko leżące pomiędzy Mickiem, a jego
mężem. Chłopak, choć było widać, że jest zmęczony, to
uśmiechał się radośnie.
-Ale
śliczny - powiedziałem cicho, wpatrując się, jak urzeczony w
niemowlę.
-Dziękuję
- powiedział Mick, po czym zerknął na mnie złośliwie.- Jeśli
jednak chodzi o poród, to ja ci współczuję. Wydaje mi się, że
nie usiądę na tyłku przez najbliższy tydzień.- pobladłem
momentalnie, kładąc rękę na wypukłym już brzuchu.
-Żartujesz,
prawda?- zapytałem przerażony nie na żarty.
-Nie
no, da się przeżyć.- powiedział przysuwając się do swojego
synka i przytulając twarz do jego główki. Poczułem, jak ciepłe
ramię Rafaela obejmuje mnie w tali.
-Gratuluję
- powiedział z uśmiechem. Adrian podniósł na chwilę wzrok, by
znów skierować go na swoją pociechę.- Dziś już nie będziemy
przeszkadzać. Musicie ochłonąć. Wpadniemy jutro.- pożegnaliśmy
się i wyszliśmy na zewnątrz. Gdy wsiedliśmy do samochodu,
spojrzałem niepewnie w oczy mojego męża.
-My
też będziemy tacy szczęśliwi, prawda?- zapytałem, czując, jak
pod moimi powiekami zbierają się słone łzy. Pomyślałem o mojej
zmarłej córce i objąłem mocniej mój brzuch.
-Oczywiście,
że będziemy.- powiedział Rafael z mocą, biorąc moje dłonie w
objęcia.- A nawet jeszcze bardziej, obiecuję ci to.
***
.Siedziałem
razem z Rafaelem w parku w mieście.
Postanowiliśmy
wykorzystać
ostatnie ciepłe
dni, jakie nas odwiedziły
w październiku
i zrobić
sobie piknik. Wtulony w jego pierś
jadłem
winogron, wystawiając
twarz w stronę
ciepłych
promieni słonecznych.
-Rafaelu?
Ile wam jeszcze zajmie remontowanie dziecięcego pokoju?- zapytałem
zaciekawiony. Chciałem już wreszcie zobaczyć pokój mojego
maluszka.
-Tak
właściwie, aniołku, to skończyliśmy go wczoraj. Chłopaki
właśnie teraz prawdopodobnie dodają ostanie detale. Jak wrócimy
do domu, będziesz mógł go zobaczyć.- szczęśliwy odwróciłem
się w jego stronę i pocałowałem lekko w usta.
-To
cudownie, nawet nie wiesz…- urwałem w połowie zdania. Położyłem
dłoń na brzuchu i znów to poczułem. Moj synek się
poruszył.
-Co
się stało, aniołku? - Rafael zaalarmowany spojrzał na mnie.
-Nic,
po prostu on się poruszył.- mężczyzna otworzył szerzej oczy.
-Naprawdę?-
uśmiechnąłem się do niego i kiwnąłem głową. Rafael pomógł
mi się oprzeć o drzewo. Następnie pochylił się nade mną,
położył dłonie i ucho do mojego brzucha. Nie trzeba było długo
czekać, by maluch po raz kolejny się poruszył. Po moich policzkach
spłynęły łzy szczęścia.
-Bolało?-
pokręciłem głową.
-Nie,
po prostu jestem szczęśliwy. Tak długo czekałem na to uczucie.
Przez cały ten czas bałem się, że coś jest nie w porządku. Tak
długo nic nie czułem, w końcu to jest już piąty miesiąc, że
balem się, że…- mój głos się załamał.
-Czemu
mi nie powiedziałeś o swoich obawach?- zapytał zdziwiony
mężczyzna.- Jeśli coś jest nie tak albo czegoś się boisz zawsze
mi mów.- powiedział i przytulił mnie do swojej piersi.- Chodź,
pora się już zbierać. Nie jest już tak ciepło, jak latem, a nie
chcę, byś się przeziębił.
Z
lekkim uśmiechem na ustach ruszyłem razem z moim mężem w stronę
drogi do domu.
***
*Miesiąc
później*
Było
wczesne popołudnie.
Leżałem
spokojnie w sypialni, odpoczywając
po obiedzie. Rafaela nie było
od rana w domu, a ja czułem
się
przez to naprawdę
źle.
Moj ukochany znikał
tak już
od paru dni. Wychodził
wcześnie
rano, by wrócić
późnym
wieczorem. Mimo, że
mówił mi, że
teraz w klubie będą
mieć
inspekcję
i jakąś
grubszą
imprezę,
nie mogłem
się
pozbyć
myśli,
że
on mnie już
nie chce. Był
to już
koniec szóstego miesiąca
i wyglądałem,
jak beczka. Nie podobałem
się
sobie i zaczynało
do mnie docierać,
że
Rafaelowi również
mogę
się
nie podobać.
Pod moimi powiekami zebrały
się
słone
łzy.
Nagle drzwi do pokoju się
otworzyły,
a w nich stanął
Rafael, który gdy tylko na mnie spojrzał,
zamarł
w bezruchu, by podejść
po chwili do mnie.
-Czy
cos się stało, aniołku? Dlaczego płaczesz?- zapytał zmartwionym
głosem.- Coś nie tak z dzieckiem?- gdy tylko to usłyszałem
rozpłakałem się jeszcze głośniej.
-Bo
ty mnie już nie chcesz. Jestem teraz brzydki i chcesz mnie zostawić.
Zależy ci tylko na dziecku, a gdy tylko urodzę, to mnie na pewno
zostawisz… - powiedziałem i znów się rozpłakałem. Rafael
przyglądał mi się przez chwilę, po czym usiadł na łóżku i
wziął mnie w ramiona.
-Coś
ty sobie ubzdurał, aniołku?- zapytał, uśmiechając się łagodnie.
Słysząc to pytanie, poczułem, jak w moich żyłach zawrzała krew.
-Nie
udawaj teraz takiego zatroskanego. Możesz się przyznać, że kogoś
masz. Ja i tak to wiem.- powiedziałem pewnie, choć czułem się tak
naprawdę źle. Nogi mi się trzęsły, a w oczach cały czas kręciły
mi się łzy. Rafael podniósł się z łóżka i popatrzył na mnie
podirytowanym spojrzeniem.
-Nie
wiem, o co ci chodzi. Ja nikogo nie mam. Kocham ciebie i powinieneś
to wiedzieć. Chyba oboje musimy ochłonąć, by nie powiedzieć
sobie zbyt wiele.- powiedział i wyszedł, trzaskając drzwiami.
Zostawiając mnie samego z moimi myślami prowadzącymi do
zwątpienia, a ja ich torowi nie ufałem. I wolałem, żeby tak
zostało. Nogi się pode mną ugięły. Zakryłem twarz dłońmi, nie
hamując dłużej łez.
,,Czyżby
to był nasz koniec...? Przecież to nie tak miało być. Nie tak..."
***
Rafael
Siedziałem
na polanie w lesie. Przez ostatnią godzinę biegałem,
starając się wyciszyć. Złość nadal krążyła w mych żyłach,
nie pozwalając mi na to.
Nie mogłem zrozumieć,
co Nathanielowi w ogóle przyszło do głowy. Gdy usłyszałem za
sobą kroki,
odwróciłem się zaskoczony. Kristian stał niedaleko mnie z nietęgą
miną.
-Ty
jesteś głupszy, niż myślałem.- powiedział bez ogródek.
Podniosłem się zdenerwowany i spojrzałem na niego.
-Słucham?
Co to ma niby znaczyć?- zapytałem coraz bardziej wkurzony.
-Chodzi
mi o twoje zachowanie wobec Natha.- powiedział. Otworzyłem szerzej
oczy.
-
Nie rozumiem, o co ci chodzi. Pokłóciliśmy się trochę, ale to
przez to, że on zachowuje się okropnie. - powiedziałem.
-Okropnie?!
Zastanów się, od tygodni przesiadujesz całe dnie w klubie,
szykując wszystko na inspekcję. Mówiłem ci, byś trochę
przystopował i spędził z nim więcej czasu! On jest w ciąży i
może się teraz czuć niepewnie! Czyżbyś zapomniał, co mu
obiecywałeś w dniu rytuału?!- krzyczał rozłoszczony, po czym po
prostu... przyłożył mi w twarz. Spojrzałem na niego zaskoczony.-
A to po to, byś trochę przemyślał, co zrobiłeś. Nathaniel wpadł
w taką histerię, że musieliśmy wzywać Josha, żeby mu cos
zaaplikował na uspokojenie.- pobladłem raptownie. - Mówił przez
cały czas, że go na pewno teraz zostawisz, że jest głupi i nie
potrzebnie się odzywał, że to przez to, że nie umiał obronić
waszej córki. On się trząsł i płakał niczym małe dziecko,
Rafael. Zastanów się, jak mocno ci na nim zależy, że zamiast go
uspokoić i zapewnić o swojej miłości, wolałeś nawrzeszczeć na
niego i wyjść.- powiedział i odszedł w drogę powrotną.
Stałem
jeszcze przez chwilę
w miejscu, trzymając się
za obolały policzek. Gdy mój mózg zaczął wreszcie pracować,
ruszyłem czym prędzej do domu. Po chwili byłem
już
na miejscu. Szybko
wbiegłem po schodach na górę, kierując się prosto do sypialni. W
łóżku spał spokojnie mój aniołek. Rękoma obejmował swój
brzuszek w geście obronnym. Na jego policzkach
widniały ślady łez. Zaczerwieniona
twarz zmartwiła mnie
nieco. Podszedłem ostrożnie do niego i przyłożyłem dłoń do
jego czoła. Było niepokojąco ciepłe. W tym momencie
zaczęło do mnie
docierać,
jak głupio się zachowałem. Z poczuciem winy położyłem się
ostrożnie obok niego,
przytulając go ramieniem.
Gdy
jakiś czas później Nathaniel otworzył oczy,
pocałowałem go delikatnie w usta.
-Przepraszam
cię, aniołku. Przez swoją głupotę zdenerwowałeś się,
niepotrzebnie. Nie powinienem tyle spędzać czasu w klubie.-
powiedziałem, głaszcząc go delikatnie po policzku.- Ja cię kocham
i to tak naprawdę, szczerze. Nigdy w życiu nie mógłbym być z
kimś innym, niż z tobą. Powinienem ci to bardziej okazywać, a nie
brać to za coś oczywistego. Mimo że byłem teraz zajęty, nawet
przez chwilę nie przestawałem o tobie myśleć. I nie dlatego, że
nosisz w sobie nasze dziecko, ale dlatego, że jesteś moim
największym skarbem, moją miłością.- mówiąc to, po raz kolejny
pocałowałem go w usta. Tym razem odwzajemnił on pocałunek. Gdy
poczułem na wargach słony smak, oderwałem się od niego. Z jego
oczu ciekły łzy, tworząc mokrą ścieżkę na jego policzkach.-
Czy coś...
-Nie,
to ze szczęścia, nawet nie wiesz, jak się bałem, że… -
przyłożyłem delikatnie palec do jego ust. Chłopak zamilkł,
uśmiechając się do mnie promiennie. Przytuliłem go do siebie,
kładąc jedną dłoń na jego plecach, a drugą na wypukłym
brzuszku. Po chwili, gdy poczułem ruch pod dłonią, wiedziałem, że
nasz synek też jest szczęśliwy. Nathaniel przysunął się bliżej
mnie, by po chwili zasnąć z błogim wyrazem na twarzy. Ja, ciesząc
sie, że już wszystko jest w porządku, również zasnąłem.
***
Nathaniel
Od
rana miąłem
zły
humor. Do porodu został
już
tylko miesiąc.
Wyglądałem,
jak napompowana dynia, a plecy bolały
mnie niemiłosiernie,
co nie sprzyjało
mojemu samopoczuciu.
Zszedłem
do kuchni. Przy stole siedział Rafael.
-Wstałeś
już, aniołku?- zapytał głupio.
-Jak
widać – odpowiedziałem chłodno, odwracając się do niego
plecami. Sięgnąłem po talerz, na który nałożyłem sobie świeże
rogaliki z nadzieniem.
-Coś
się stało?- zapytał zdziwiony. Zerknąłem na niego przelotnie i
wzruszyłem ramionami.
-Nie
- odpowiedziałem i już więcej się nie odezwałem, zajmując się
śniadaniem. Po skończonym posiłku podniosłem się niezgrabnie z
krzesła i odezwałem.- Wychodzę pochodzić trochę po osadzie.
Później podejdę do Micka.- powiedziałem obojętnym głosem.
-Co?!
Przecież dobrze wiesz, że Josh zabronił ci w trakcie ostatnich
czterech tygodni oddalać się od domu! Czy ty w ogóle myślisz?!-
na te słowa krew we mnie zawrzała.
-Słucham?!
Właśnie myślę i uważam, że przyda mi się trochę świerzego
powietrza! Do cholery, ile można siedzieć w czterech ścianach?!-
wściekły chwyciłem talerz ze stołu i roztrzaskałem go o podłogę.
Następnie, nie przejmując się moim mężem, wyszedłem z domu.
Gdy
byłem
już
na zewnątrz,
w moich oczach zebrały
się
łzy.
Nie oglądając
się
za siebie, wszedłem
miedzy drzewami w las. Idąc
ścieżką,
po pewnym czasie dotarłem
do mojego ulubionego miejsca w lesie. Na niewielkiej polance stał
wysoki dąb.
Usiadłem
na trawie, opierając
się
o drzewo. Długo
myślałem
o całej
tej porannej kłótni
i coraz bardziej zaczęło
do mnie docierać,
że
zachowałem
się
głupio.
Rafael zawsze chce dla mnie jak najlepiej, a ja z powodu złego
humoru wrzeszczałem
na niego zamiast powiedzieć,
o co chodzi.
Posiedziałem
jeszcze przez pewien czas tam. Gdy byłem pewny, że jestem już
spokojny, skierowałem się w drogę powrotną.
Kiedy
dotarłem
do domu, okazało
się,
że
nikogo w środku
nie ma. Nie zastanawiając
się
nad tym za wiele, poszedłem
do kuchni. Byłem
potwornie głodny,
wiec przygotowałem
sobie kanapki i zrobiłem
herbatę.
Zadowolony usiadłem
sobie przy stole i zacząłem
jeść.
Usłyszałem
trzaśniecie
drzwi, więc
spojrzałem
w stronę
wejścia
do kuchni. Po chwili pojawił
się
tam Rafael. Ten, gdy tylko mnie dostrzegł,
rzucił
się
w moją
stronę
i przytulił
mocno.
-O,
Luno, nic ci nie jest. Jak się cieszę. Tak bardzo cię przepraszam,
aniołku.- powiedział, całując mnie delikatnie po twarzy.
-Nie
masz za co mnie przepraszać. To ja zachowałem się głupio. Ale
zrozum potrzebuję trochę więcej wolności. Wiem, że się o nas
martwisz. Nie czuję się jednak dobrze, gdy tak mnie tłamsisz –
powiedziałem, czując, jak moje oczy znów napełniają się łzami.
Odwróciłem głowę w bok.
-Ja
rozumiem i strasznie cię przepraszam. – powtarzał uparcie, mimo
moich słów. - Czasami zbyt bardzo panikuję, nie pozwalając
zdrowemu rozsądkowi dojść do słowa. Najważniejsze, byś nigdy
więcej tak nie znikał. Szukaliśmy cię wszędzie. Bałem się, że
może się źle poczułeś albo… - przyłożyłem do jego ust
palec, zatrzymując jego słowotok i uśmiechnąłem się łagodnie.
-Mogę
ci obiecać, że nigdy więcej tak nie zrobię, - powiedziałem. -
ale ty musisz mi obiecać, że będziesz mi dawał więcej swobody i
obdarzał większym zaufaniem, nieważne w jakiej sytuacji.-
powiedziałem, nadal czując gdzieś w głębi żal do niego. Rafael
pocałował mnie łagodnie w usta, kładąc dłoń na moim wielkim
brzuchu.
-Oczywiście,
aniołku.- powiedział i pomógł mi wstać. – Chodź, położysz
się trochę odpocząć...- popatrzyłem na niego z krzywą miną.
Ten, widząc to, uśmiechnął się przepraszająco. - Albo możemy
pójść się przejść trochę po ogrodzie.
***
Siedziałem
na krześle
w gabinecie Rafaela. Do rozwiązania
zostało
około
tygodnia, więc
mój kochanek nie spuszczał
mnie, nawet na chwilę, z
oczu. Właśnie wypełniał
jakieś
raporty, a ja znudzony prawie zasypiałem
na siedząco.
-Wiesz,
ja chyba się położę.- powiedziałem, chcąc się przenieść na
kanapę. Wstałem ze swojego siedzenia i pisnąłem zaskoczony,
czując przeszywający ból. Rafael przestraszony podszedł do mnie,
obejmując ramieniem.
-Wszystko
dobrze? Co cię boli? - zapytał podenerwowanym głosem.
-Chyba
mam skur…och, cholera! Tak, mam skurcze i…-poczułem, jak po
moich nogach zaczyna spływać cos zimnego.- O, Luno, wody mi
odeszły!