czwartek, 28 sierpnia 2014

Rozdział XIX

Bardzo dziękuję za komentarze. Dzisiaj już trochę lżejszy rozdział :) 

Nathaniel
Od ostatnich wydarzeń minęły prawie trzy miesiące. Siedzieliśmy właśnie z Rafaelem w głównym domu watahy północnej. Adrian kręcił się niespokojnie pod drzwiami swojej sypialni.
-Ile to może jeszcze trwać?- zapytał zdenerwowany mężczyzna. Mick zaczął rodzić dwie godziny temu. Gdy tylko Adrian do nas zadzwonił przyjechaliśmy od razu, by dotrzymać mu towarzystwa.
-Spokojnie. Może być tak, że jeszcze długo będziemy musieli sobie poczekać.- powiedziałem, starając się uspokoić go choć trochę. Szatyn odetchnął głęboko, nie przestając jednak krążyć w miejscu. Siedziałem na krześle, choć z każdą mijającą minutą, czułem się coraz bardziej przerażony. Na okrzyki bólu, jakie wydobywały się zza zamkniętych drzwi, jeżyły mi się włosy na głowie. Gdy po trzydziestu minutach usłyszeliśmy płacz dziecka, drzwi się otworzyły, a w progu pojawił się lekarz.
-Gratuluję, Alfo. Masz ślicznego, zdrowego synka.- powiedział i otworzył szerzej drzwi. Adrian na chwiejnych nogach wszedł do środka, by po chwili nas zawołać. Gdy wszedłem do środka, pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to zawiniątko leżące pomiędzy Mickiem, a jego mężem. Chłopak, choć było widać, że jest zmęczony, to uśmiechał się radośnie.
-Ale śliczny - powiedziałem cicho, wpatrując się, jak urzeczony w niemowlę.
-Dziękuję - powiedział Mick, po czym zerknął na mnie złośliwie.- Jeśli jednak chodzi o poród, to ja ci współczuję. Wydaje mi się, że nie usiądę na tyłku przez najbliższy tydzień.- pobladłem momentalnie, kładąc rękę na wypukłym już brzuchu.
-Żartujesz, prawda?- zapytałem przerażony nie na żarty.
-Nie no, da się przeżyć.- powiedział przysuwając się do swojego synka i przytulając twarz do jego główki. Poczułem, jak ciepłe ramię Rafaela obejmuje mnie w tali.
-Gratuluję - powiedział z uśmiechem. Adrian podniósł na chwilę wzrok, by znów skierować go na swoją pociechę.- Dziś już nie będziemy przeszkadzać. Musicie ochłonąć. Wpadniemy jutro.- pożegnaliśmy się i wyszliśmy na zewnątrz. Gdy wsiedliśmy do samochodu, spojrzałem niepewnie w oczy mojego męża.
-My też będziemy tacy szczęśliwi, prawda?- zapytałem, czując, jak pod moimi powiekami zbierają się słone łzy. Pomyślałem o mojej zmarłej córce i objąłem mocniej mój brzuch.
-Oczywiście, że będziemy.- powiedział Rafael z mocą, biorąc moje dłonie w objęcia.- A nawet jeszcze bardziej, obiecuję ci to.
***
.Siedziałem razem z Rafaelem w parku w mieście. Postanowiliśmy wykorzystać ostatnie ciepłe dni, jakie nas odwiedziły w październiku i zrobić sobie piknik. Wtulony w jego pierś jadłem winogron, wystawiając twarz w stronę ciepłych promieni słonecznych.
-Rafaelu? Ile wam jeszcze zajmie remontowanie dziecięcego pokoju?- zapytałem zaciekawiony. Chciałem już wreszcie zobaczyć pokój mojego maluszka.
-Tak właściwie, aniołku, to skończyliśmy go wczoraj. Chłopaki właśnie teraz prawdopodobnie dodają ostanie detale. Jak wrócimy do domu, będziesz mógł go zobaczyć.- szczęśliwy odwróciłem się w jego stronę i pocałowałem lekko w usta.
-To cudownie, nawet nie wiesz…- urwałem w połowie zdania. Położyłem dłoń na brzuchu i znów to poczułem. Moj synek się poruszył.
-Co się stało, aniołku? - Rafael zaalarmowany spojrzał na mnie.
-Nic, po prostu on się poruszył.- mężczyzna otworzył szerzej oczy.
-Naprawdę?- uśmiechnąłem się do niego i kiwnąłem głową. Rafael pomógł mi się oprzeć o drzewo. Następnie pochylił się nade mną, położył dłonie i ucho do mojego brzucha. Nie trzeba było długo czekać, by maluch po raz kolejny się poruszył. Po moich policzkach spłynęły łzy szczęścia.
-Bolało?- pokręciłem głową.
-Nie, po prostu jestem szczęśliwy. Tak długo czekałem na to uczucie. Przez cały ten czas bałem się, że coś jest nie w porządku. Tak długo nic nie czułem, w końcu to jest już piąty miesiąc, że balem się, że…- mój głos się załamał.
-Czemu mi nie powiedziałeś o swoich obawach?- zapytał zdziwiony mężczyzna.- Jeśli coś jest nie tak albo czegoś się boisz zawsze mi mów.- powiedział i przytulił mnie do swojej piersi.- Chodź, pora się już zbierać. Nie jest już tak ciepło, jak latem, a nie chcę, byś się przeziębił.
Z lekkim uśmiechem na ustach ruszyłem razem z moim mężem w stronę drogi do domu.
***
*Miesiąc później*
Było wczesne popołudnie. Leżałem spokojnie w sypialni, odpoczywając po obiedzie. Rafaela nie było od rana w domu, a ja czułem się przez to naprawdę źle. Moj ukochany znikał tak już od paru dni. Wychodził wcześnie rano, by wrócić późnym wieczorem. Mimo, że mówił mi, że teraz w klubie będą mieć inspekcję i jakąś grubszą imprezę, nie mogłem się pozbyć myśli, że on mnie już nie chce. Był to już koniec szóstego miesiąca i wyglądałem, jak beczka. Nie podobałem się sobie i zaczynało do mnie docierać, że Rafaelowi również mogę się nie podobać. Pod moimi powiekami zebrały się słone łzy. Nagle drzwi do pokoju się otworzyły, a w nich stanął Rafael, który gdy tylko na mnie spojrzał, zamarł w bezruchu, by podejść po chwili do mnie.
-Czy cos się stało, aniołku? Dlaczego płaczesz?- zapytał zmartwionym głosem.- Coś nie tak z dzieckiem?- gdy tylko to usłyszałem rozpłakałem się jeszcze głośniej.
-Bo ty mnie już nie chcesz. Jestem teraz brzydki i chcesz mnie zostawić. Zależy ci tylko na dziecku, a gdy tylko urodzę, to mnie na pewno zostawisz… - powiedziałem i znów się rozpłakałem. Rafael przyglądał mi się przez chwilę, po czym usiadł na łóżku i wziął mnie w ramiona.
-Coś ty sobie ubzdurał, aniołku?- zapytał, uśmiechając się łagodnie. Słysząc to pytanie, poczułem, jak w moich żyłach zawrzała krew.
-Nie udawaj teraz takiego zatroskanego. Możesz się przyznać, że kogoś masz. Ja i tak to wiem.- powiedziałem pewnie, choć czułem się tak naprawdę źle. Nogi mi się trzęsły, a w oczach cały czas kręciły mi się łzy. Rafael podniósł się z łóżka i popatrzył na mnie podirytowanym spojrzeniem.
-Nie wiem, o co ci chodzi. Ja nikogo nie mam. Kocham ciebie i powinieneś to wiedzieć. Chyba oboje musimy ochłonąć, by nie powiedzieć sobie zbyt wiele.- powiedział i wyszedł, trzaskając drzwiami. Zostawiając mnie samego z moimi myślami prowadzącymi do zwątpienia, a ja ich torowi nie ufałem. I wolałem, żeby tak zostało. Nogi się pode mną ugięły. Zakryłem twarz dłońmi, nie hamując dłużej łez.
,,Czyżby to był nasz koniec...? Przecież to nie tak miało być. Nie tak..."
***
Rafael
Siedziałem na polanie w lesie. Przez ostatnią godzinę biegałem, starając się wyciszyć. Złość nadal krążyła w mych żyłach, nie pozwalając mi na to. Nie mogłem zrozumieć, co Nathanielowi w ogóle przyszło do głowy. Gdy usłyszałem za sobą kroki, odwróciłem się zaskoczony. Kristian stał niedaleko mnie z nietęgą miną.
-Ty jesteś głupszy, niż myślałem.- powiedział bez ogródek. Podniosłem się zdenerwowany i spojrzałem na niego.
-Słucham? Co to ma niby znaczyć?- zapytałem coraz bardziej wkurzony.
-Chodzi mi o twoje zachowanie wobec Natha.- powiedział. Otworzyłem szerzej oczy.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi. Pokłóciliśmy się trochę, ale to przez to, że on zachowuje się okropnie. - powiedziałem.
-Okropnie?! Zastanów się, od tygodni przesiadujesz całe dnie w klubie, szykując wszystko na inspekcję. Mówiłem ci, byś trochę przystopował i spędził z nim więcej czasu! On jest w ciąży i może się teraz czuć niepewnie! Czyżbyś zapomniał, co mu obiecywałeś w dniu rytuału?!- krzyczał rozłoszczony, po czym po prostu... przyłożył mi w twarz. Spojrzałem na niego zaskoczony.- A to po to, byś trochę przemyślał, co zrobiłeś. Nathaniel wpadł w taką histerię, że musieliśmy wzywać Josha, żeby mu cos zaaplikował na uspokojenie.- pobladłem raptownie. - Mówił przez cały czas, że go na pewno teraz zostawisz, że jest głupi i nie potrzebnie się odzywał, że to przez to, że nie umiał obronić waszej córki. On się trząsł i płakał niczym małe dziecko, Rafael. Zastanów się, jak mocno ci na nim zależy, że zamiast go uspokoić i zapewnić o swojej miłości, wolałeś nawrzeszczeć na niego i wyjść.- powiedział i odszedł w drogę powrotną.
Stałem jeszcze przez chwilę w miejscu, trzymając się za obolały policzek. Gdy mój mózg zaczął wreszcie pracować, ruszyłem czym prędzej do domu. Po chwili byłem już na miejscu. Szybko wbiegłem po schodach na górę, kierując się prosto do sypialni. W łóżku spał spokojnie mój aniołek. Rękoma obejmował swój brzuszek w geście obronnym. Na jego policzkach widniały ślady łez. Zaczerwieniona twarz zmartwiła mnie nieco. Podszedłem ostrożnie do niego i przyłożyłem dłoń do jego czoła. Było niepokojąco ciepłe. W tym momencie zaczęło do mnie docierać, jak głupio się zachowałem. Z poczuciem winy położyłem się ostrożnie obok niego, przytulając go ramieniem.
Gdy jakiś czas później Nathaniel otworzył oczy, pocałowałem go delikatnie w usta.
-Przepraszam cię, aniołku. Przez swoją głupotę zdenerwowałeś się, niepotrzebnie. Nie powinienem tyle spędzać czasu w klubie.- powiedziałem, głaszcząc go delikatnie po policzku.- Ja cię kocham i to tak naprawdę, szczerze. Nigdy w życiu nie mógłbym być z kimś innym, niż z tobą. Powinienem ci to bardziej okazywać, a nie brać to za coś oczywistego. Mimo że byłem teraz zajęty, nawet przez chwilę nie przestawałem o tobie myśleć. I nie dlatego, że nosisz w sobie nasze dziecko, ale dlatego, że jesteś moim największym skarbem, moją miłością.- mówiąc to, po raz kolejny pocałowałem go w usta. Tym razem odwzajemnił on pocałunek. Gdy poczułem na wargach słony smak, oderwałem się od niego. Z jego oczu ciekły łzy, tworząc mokrą ścieżkę na jego policzkach.- Czy coś...
-Nie, to ze szczęścia, nawet nie wiesz, jak się bałem, że… - przyłożyłem delikatnie palec do jego ust. Chłopak zamilkł, uśmiechając się do mnie promiennie. Przytuliłem go do siebie, kładąc jedną dłoń na jego plecach, a drugą na wypukłym brzuszku. Po chwili, gdy poczułem ruch pod dłonią, wiedziałem, że nasz synek też jest szczęśliwy. Nathaniel przysunął się bliżej mnie, by po chwili zasnąć z błogim wyrazem na twarzy. Ja, ciesząc sie, że już wszystko jest w porządku, również zasnąłem.
***
Nathaniel
Od rana miąłem zły humor. Do porodu został już tylko miesiąc. Wyglądałem, jak napompowana dynia, a plecy bolały mnie niemiłosiernie, co nie sprzyjało mojemu samopoczuciu.
Zszedłem do kuchni. Przy stole siedział Rafael.
-Wstałeś już, aniołku?- zapytał głupio.
-Jak widać – odpowiedziałem chłodno, odwracając się do niego plecami. Sięgnąłem po talerz, na który nałożyłem sobie świeże rogaliki z nadzieniem.
-Coś się stało?- zapytał zdziwiony. Zerknąłem na niego przelotnie i wzruszyłem ramionami.
-Nie - odpowiedziałem i już więcej się nie odezwałem, zajmując się śniadaniem. Po skończonym posiłku podniosłem się niezgrabnie z krzesła i odezwałem.- Wychodzę pochodzić trochę po osadzie. Później podejdę do Micka.- powiedziałem obojętnym głosem.
-Co?! Przecież dobrze wiesz, że Josh zabronił ci w trakcie ostatnich czterech tygodni oddalać się od domu! Czy ty w ogóle myślisz?!- na te słowa krew we mnie zawrzała.
-Słucham?! Właśnie myślę i uważam, że przyda mi się trochę świerzego powietrza! Do cholery, ile można siedzieć w czterech ścianach?!- wściekły chwyciłem talerz ze stołu i roztrzaskałem go o podłogę. Następnie, nie przejmując się moim mężem, wyszedłem z domu.
Gdy byłem już na zewnątrz, w moich oczach zebrały się łzy. Nie oglądając się za siebie, wszedłem miedzy drzewami w las. Idąc ścieżką, po pewnym czasie dotarłem do mojego ulubionego miejsca w lesie. Na niewielkiej polance stał wysoki dąb. Usiadłem na trawie, opierając się o drzewo. Długo myślałem o całej tej porannej kłótni i coraz bardziej zaczęło do mnie docierać, że zachowałem się głupio. Rafael zawsze chce dla mnie jak najlepiej, a ja z powodu złego humoru wrzeszczałem na niego zamiast powiedzieć, o co chodzi.
Posiedziałem jeszcze przez pewien czas tam. Gdy byłem pewny, że jestem już spokojny, skierowałem się w drogę powrotną.
Kiedy dotarłem do domu, okazało się, że nikogo w środku nie ma. Nie zastanawiając się nad tym za wiele, poszedłem do kuchni. Byłem potwornie głodny, wiec przygotowałem sobie kanapki i zrobiłem herbatę. Zadowolony usiadłem sobie przy stole i zacząłem jeść.
Usłyszałem trzaśniecie drzwi, więc spojrzałem w stronę wejścia do kuchni. Po chwili pojawił się tam Rafael. Ten, gdy tylko mnie dostrzegł, rzucił się w moją stronę i przytulił mocno.
-O, Luno, nic ci nie jest. Jak się cieszę. Tak bardzo cię przepraszam, aniołku.- powiedział, całując mnie delikatnie po twarzy.
-Nie masz za co mnie przepraszać. To ja zachowałem się głupio. Ale zrozum potrzebuję trochę więcej wolności. Wiem, że się o nas martwisz. Nie czuję się jednak dobrze, gdy tak mnie tłamsisz – powiedziałem, czując, jak moje oczy znów napełniają się łzami. Odwróciłem głowę w bok.
-Ja rozumiem i strasznie cię przepraszam. – powtarzał uparcie, mimo moich słów. - Czasami zbyt bardzo panikuję, nie pozwalając zdrowemu rozsądkowi dojść do słowa. Najważniejsze, byś nigdy więcej tak nie znikał. Szukaliśmy cię wszędzie. Bałem się, że może się źle poczułeś albo… - przyłożyłem do jego ust palec, zatrzymując jego słowotok i uśmiechnąłem się łagodnie.
-Mogę ci obiecać, że nigdy więcej tak nie zrobię, - powiedziałem. - ale ty musisz mi obiecać, że będziesz mi dawał więcej swobody i obdarzał większym zaufaniem, nieważne w jakiej sytuacji.- powiedziałem, nadal czując gdzieś w głębi żal do niego. Rafael pocałował mnie łagodnie w usta, kładąc dłoń na moim wielkim brzuchu.
-Oczywiście, aniołku.- powiedział i pomógł mi wstać. – Chodź, położysz się trochę odpocząć...- popatrzyłem na niego z krzywą miną. Ten, widząc to, uśmiechnął się przepraszająco. - Albo możemy pójść się przejść trochę po ogrodzie.
***
Siedziałem na krześle w gabinecie Rafaela. Do rozwiązania zostało około tygodnia, więc mój kochanek nie spuszczał mnie, nawet na chwilę, z oczu. Właśnie wypełniał jakieś raporty, a ja znudzony prawie zasypiałem na siedząco.
-Wiesz, ja chyba się położę.- powiedziałem, chcąc się przenieść na kanapę. Wstałem ze swojego siedzenia i pisnąłem zaskoczony, czując przeszywający ból. Rafael przestraszony podszedł do mnie, obejmując ramieniem.
-Wszystko dobrze? Co cię boli? - zapytał podenerwowanym głosem.
-Chyba mam skur…och, cholera! Tak, mam skurcze i…-poczułem, jak po moich nogach zaczyna spływać cos zimnego.- O, Luno, wody mi odeszły!





10 komentarzy:

  1. Cudowny rozdział :)
    Po prostu samo życie.
    I jeden i drugi mają swoje humorki i trochę za uszami.
    Teraz muszą się dotrzeć choćby nie wiem jak wielka i cudowna miłość ich łączyła.
    Pozdrawiam
    Weny życze
    lucynaleg

    OdpowiedzUsuń
  2. Troche mnie zdziwilo, ze Nathaniel zaszedl w ciaze tak szybko po smierci corki. Ale co tam, mam nadzieje, ze opiszecie jak sie rodzi maluszek :D
    Troche denerwuje mnie to, ze jak chlopcy sie pokloca to zawsze wszystko idzie na Rafaela. Przeciez teraz nie byp winny...
    A i - bys, cos sie stalo, cos sie stalo Aniolku, abys - tez troche drazni w czytaniu kiedy jest go za duzo. Zamiast tego moze byc - zebys, co sie stalo Aniolku, Nathanielu, Kochanie itp.
    Szkoda, ze nie bylo Micka, mam niedosyt :(
    Pozdrawiam



    Damiann
    Ps. Skomentuje tutaj - dobrze, ze Enel i Max sa razem, chociaz i tal bardziej polubilem Sama i jego chlopaka xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale on miał ciąże bliźniaczą, tylko jego córka umarła, a syn przeżył

      Usuń
  3. No właśnie opisz poród. Będzie ciekawie.
    Dużo weny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jeszcze mogłabyś zrobić drugą część i zeswatać synka Micka i Adriana z synkiem Nathaniela i Rafaela.

      Usuń
  4. Zakończenie wyborne, już widzę spanikowaną twarz Rafaela. rozdział cudowny :)
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ofelio! (Uwielbiam to imię, za dużo Szekspira, za dużo :D)
    Pamiętam o twoim blogu, jednakże widząc, że zostały dwa rozdziały do końca postanowiłam przeczytać cały tekst jak już go skończysz :) Mam nadzieję, że to rozumiesz? :)
    Miło mi, że nadrobiłaś rozdziały u mnie. To szczęście było do przewidzenia :D Stanowczo nienawidzę braku happy endu :D
    Co do pisania kolejnego opowiadania, na razie nad nim myślę czy w ogóle to zrobić :)
    Pozdrawiam
    LM
    P.S. Byłabym wdzięczna za informacje kiedy dokładnie publikujesz epilog? :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam,
    co ja mogę powiedzieć wspaniały rozdział, trochę kłótni, ale cóż Nat poczuł się trochę zaniedbywany... a pewnie i huśtawka humorów była...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  7. Hejeczka,
    wspaniale, trochę kłótni... ale cóż Nathaniel czuł się trochę zaniedbywany przez partnera... a pewnie i swoje "trzy grosze" dodała huśtawka hormonów...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  8. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, trochę kłótni tutaj, ale cóż Nathaniel czuł się zaniedbywany przez partnera... a pewnie i swoje "trzy grosze" dodała huśtawka hormonów... ;)
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń