sobota, 6 września 2014

Rozdział dodatkowy Laffayet /Caleb

Lafayette
Patrzyłem z niedowierzaniem w twarz mężczyzny stojącego naprzeciw mnie. Gdy stanąłem już stabilnie, blondyn odsunął się ode mnie jak poparzony. Poczułem, jak w moje serce wbija się pierwszy kolec.
- Eee... Rafaelu, czy mój domek jest nadal wolny? - tata kiwnął głową.
- Tak, jeśli chcesz, możesz spokojnie do niego iść lub zostać z nami na przy... - ten pokręcił gwałtownie głową.
- Nie, ja jestem... zmęczony podróżą - powiedział, po czym nawet na mnie spojrzawszy, wyszedł. Poczułem, jak w moich oczach zbierają się łzy. Nagle poczułem dotyk na ramieniu. Obok mnie stał tata z łagodnym uśmiechem. Kiwnąłem głową, zbierając się w sobie.
Nie wiele zapamiętałem z całej imprezy. Przez cały czas byłem nieobecny myślami. Więc, gdy zabawa się nareszcie skończyła, przyjąłem to z ulgą. Po szybkim prysznicu postanowiłem pójść do taty, ale gdy zobaczyłem, że razem z ojcem o czymś rozmawiają, postanowiłem im nie przeszkadzać. Szczególnie, że najwyraźniej rozmawiali o dziecku, które było w drodze. Poszedłem do pokoju i położyłem się na łóżku. Odkąd pamiętam, marzyłem, by spotkać kogoś takiego jak mój tata i być szczęśliwym. Mieć dzieci i żyć sobie długo i szczęśliwie, jak moi rodzice. A tu odnajduje swojego partnera i co? Nie poświęca mi nawet chwili. Nie znam jego imienia. Nic. Spojrzałem w stronę drzwi, gdy te się otworzyły.
- Jak się masz? - tata wyglądał na zatroskanego. Spróbowałem się uśmiechnąć.
- Wszystko w porządku. Czemu pytasz?
- Bo nie wyglądasz, jakby było wszystko w porządku, a poza tym widziałem, jak chciałeś do nas przyjść. Nie wiem, czemu tego nie zrobiłeś. - powiedział, na co ja zareagowałem płaczem.
- Nie chciałem wam przeszkadzać. Poza tym, będę mieć brata czy kolejną siostrę? - zapytałem, próbując zmienić temat. Nie wiedziałem, co miałbym powiedzieć. Byłem zagubiony w swoich odczuciach.
- Jeszcze nie wiem, a ty nie próbuj zmieniać tematu. Wiem, że musi być ci przykro - powiedział cicho, gdy się do niego przytuliłem. Jego delikatny dotyk na mojej głowie uspokajał choć trochę moje nerwy.
- Bo... ja nie rozumiem. Przecież... ja go nawet nie znam, on mnie też... więc dlaczego uciekł? Ja... - po moich policzkach znów popłynęły obficie słone krople.
- Skarbie, musisz zrozumieć, że Caleb - moje serce zabiło szybciej, gdy usłyszałem jego imię - od zawsze szukał partnerki. Przez dłuższy czas był zakochany w Olivii, ale gdy ona spotkała Nicka postanowił wyjechać i poszukać tej jedynej. Ale nie znalazł jej, a kiedy wrócił... okazało się, że co? Że przeznaczony jest dla niego partner, nie partnerka.- byłem zszokowany tym, co powiedział tata, a równocześnie smutny. Skoro to tak wygląda, to on nigdy mnie nie będzie chciał.
- To...to znaczy, że pisana jest mi samotność? Skoro od zawsze szukał partnerki znaczy, że nigdy mnie nie zaakceptuje.- tata spojrzał na mnie zaskoczony, po czym pokręcił głową i znów zaczął delikatnie mnie głaskać.
- Nie. Skarbie, nikt z nas nie będzie nigdy sam. Caleb, gdy cię pozna, zrozumie, że jesteś cudowny i że los nie mógł mu lepiej wybrać - powiedział, po czym odkrył kołdrę i kiwnął w stronę odkrytego posłania. Widząc to, położyłem się czym prędzej, by już w następnym momencie przytulać się do taty, który zajął miejsce obok mnie. Gdy zacząłem odpływać w krainę snów, przyszło mi na myśl, że jest prawie tak, jak gdy miałem sześć lat i w nocy budziły mnie koszmary. Tyle że tym razem ten jest o wiele boleśniejszy i dzieje się w rzeczywistości.
***
Caleb
Siedziałem w swojej sypialni nadal poddenerwowany. Nie wiedziałem, co mam myśleć o tej sytuacji. Przez tyle lat zakochany w niedostępnej dla mnie dziewczynie, tyle lat zmarnowanych na poszukiwania partnerki. I to tylko po to, by się okazało, że mój PARTNER czeka na mnie w rodzinnej sforze. Nie umiałem pozbierać myśli, przez cały czas zastanawiając się. jak mam się zachować, bo to jest syn Rafaela, a ja mu tyle zawdzięczam. Gdy moi rodzice zginęli, miałem zaledwie sześć lat. Mężczyzna przyjął mnie do siebie i razem z bratem wychowywali mnie. Później pomagałem im przy pilnowaniu Olivii, ale gdy ona zaczęła mi się zbyt bardzo podobać, poprosiłem o dom dla siebie. A teraz miałem spojrzeć mu w oczy? Przecież ja odrzuciłem jego syna... a właściwie, po prostu nie zaakceptowałem. No bo zawsze byłem pewny, że czeka na mnie gdzieś ta jedyna kobieta. Pokręciłem głową i wstałem z posłania. Wyjrzałem przez okno. Wszystkie światła w głównym domu były pogaszone, choć w jednej sypialni można było zauważyć delikatny blask światła. Nie trudno było się domyślić, czyja to musi być sypialnia. Po głębszym zastanowieniu, dochodziłem do wniosku, że naprawdę źle postąpiłem, wychodząc tak bez żadnego słowa. Mimo wszystko, ten chłopak to mój partner.
Stałem tak jeszcze przez chwilę, by w końcu wrócić na łóżko i spróbować choć na chwilę zasnąć.
~*~*~*~*~*~
Następnego dnia obudziły mnie ciepłe promienie słoneczne. Podniosłem się i poszedłem wziąć zimny prysznic. Przez pół nocy śnił mi się mój partner. Mimo że go nie znałem, nawet nie wiedziałem jak ma na imię, nie opuszczał on mojej głowy.
Gdy godzinę później wyszedłem na zewnątrz, ruszyłem prosto do głównego domu, by móc porozmawiać z Rafaelem. W środku panował jak zwykle gwar. Oprócz kilku wilków ze sfory, był też Kristian z Sarą i ich małym synkiem. Ze zdziwieniem rozpoznałem Alexa w młodym i dość przystojnym mężczyźnie, który rozmawiał najwyraźniej z kimś przez telefon. Przy stole siedział także Nathaniel z małą dziewczynką oraz TEN chłopak. Czym prędzej przeszedłem przez korytarz, prosto do gabinetu.
Brunet siedział przy biurku i przeglądał jakieś papiery.
- O, dobrze, że cię widzę. Możemy od razu pogadać o twoich starych, a zarazem nowych obowiązkach - powiedział z szerokim uśmiechem. - Widzisz, odkąd Olivia urodziła dziecko, Nick nie jest w stanie kontrolować wart oraz ustalać spotkań. Prosił mnie, bym znalazł kogoś nowego na jego miejsce, żeby on mógł znów tylko chodzić na warty. - kiwnąłem głową.
- W porządku. Z chęcią przejmę to zadanie, ale będę potrzebował kilku raportów z ostatnich lat.
- Oczywiście. Przydadzą ci się, bo wiele się działo przez okres, jaki cię nie było - powiedział, a przez jego wesoło błyszczące oczy przebił się żal.
- Czy... coś się stało, gdy odszedłem? - zapytałem, czując jakiś niepokój.
- Szesnaście lat temu, zaraz po tym jak wyjechałeś... przez Lucasa... on dostał się tutaj i z jego winy nasza córka umarła. - poczułem, jak moje serce zamiera w miejscu. ,,Czyżby to była moja wina?” - Lafayetta udało się na szczęście uratować, ale... - drzwi się nagle otworzyły, a w nich stanął właśnie Lafayette. ,,Piękne imię” , przemknęło mi przez myśl. Chłopak, gdy mnie ujrzał, skamieniał na chwilę, by w następnym momencie z wysoko uniesioną głową przejść obok mnie.
- Tato będę mógł dzisiaj iść na nocne opowieści do lasu? Felix i Alex zaproponowali mi, bym poszedł z nimi i ich znajomymi - powiedział.
- Jesteś pewny, że chcesz iść? - zapytał Rafael, jakby czytał szatynowi w myślach.
- Szczerze, to nie do końca byłem do tego przekonany. Nie chcę im przeszkadzać, ale powiedzieli, że nie chcą słyszeć odmowy.
- W takim razie, jeśli twój tata się zgodził, możesz iść, ale powiedz Alexowi jak go zobaczysz, by wpadł do mnie na chwilę. - Lafayette uśmiechnął się szeroko i skocznym krokiem wyszedł z gabinetu, nie zerkając w moją stronę. Nie przeszkadzało mi to jednak. Co innego zaprzątało mi teraz głowę.
- Wasze wczorajsze spotkanie bardzo przeżył. Caleb, ja wiem, że myślałeś zawsze o partnerce, ale nie odrzucaj go. Spróbuj najpierw go poznać.- spojrzałem na niego zaskoczony. Słysząc to, czułem jakieś ukucie w piersi. Ale wiedziałem, że nic nie mogę z tym zrobić, a nawet gdybym chciał się do niego zbliżyć, to po tym, co się dowiedziałem, wiedziałem już, że nie mogę. Kiwnąłem głową i wyszedłem czym prędzej z gabinetu.
W domu wziąłem się za przeglądanie raportów sprzed szesnastu lat.
,, Nie wiadomo, jak się przedostał do sfory ani jakim cudem udało mu się ukryć...” 
,,...Jedno z dzieci alfy nie przeżyło... jego mąż został pobity oraz poddany silnemu stresowi..” 
,,...celi więźnia pilnowali...” 
Moje dłonie drżały. On dostał się do wioski, bo mu pomogłem. Przez niego zginęła córka Nathaniela i Rafaela, a o mały włos mógł zginąć również mój partner. 
- Nawet, jeśli wtedy był mały i można uznać, że nie zdradziłem go, to jednak...- uderzyłem pięścią w stół. - CHOLERA!!! Jestem beznadziejny.
***
Lafayette 
Czułem się źle. Mój partner... dobre sobie. No, ale skoro on chce udawać, że nie wie, kim jestem, to ja też mogę. Z takim nastawieniem wziąłem się za zbieranie. Mimo że nie chciałem iść w towarzystwie Felixa i Alexa, bo czułem się przy nich jak piąte koło u wozu, to cieszyłem się na myśl o dzisiejszym wieczorze. Nocne opowieści zawsze były świetnym wydarzeniem. Wszyscy siedzieliśmy przy ognisku i opowiadaliśmy różne opowieści o naszej sforze albo o sforach, skąd pochodzili nasi krewni. Nieraz były to opowieści o walkach czasem opowieści pełne smutku, innym razem o miłości i partnerstwie. I właśnie takich historii potrzebowałem.
Gdy wieczorem spotkałem się razem z przyjacielem i kuzynem, czułem się o wiele lepiej i pewniej. Poszliśmy na polanę, gdzie większość osób już było. Przywitaliśmy się i rozsiedliśmy przed ogniskiem. Gdy wreszcie zjawili się wszyscy, mogliśmy zacząć.
- Kto chce zacząć? - odezwał się Filip, jako najstarszy z nas.
- Mogę ja?- odezwała się Meg. Wszyscy zgodnie pokiwali głową.
- To będzie historia o moich dziadkach. Mój tata pochodzi z innej watahy. Nie raz opowiadał mi historię moich dziadków. Co musieli przejść, by być razem. Wydaje mi się, że będzie to dobra historia na rozpoczęcie - mówiła. - Mój dziadek, Cornel, wpadł na dziadzię, gdy podczas jednej z pełni wracał do domu. Znalazł go pod drzewem przemarzniętego, pobitego i osłabionego. Gdy tylko zrozumiał, że to jego partner, postanowił mu pomóc. Nie było to dla niego łatwe, bo do tej pory spotykał się tylko z kobietami, ale wiedział jednak, że nie może go zostawić. Jak się później okazało, dziadzia został wyrzucony ze swojej dawnej watahy za to, że nie zgodził się zostać jednym z kochanków Alfy. Dziadek pomagał mu wrócić do zdrowia, z każdym dniem pomagając mu dojść do siebie. Równocześnie dochodził do wniosku, że nie mógł dostać od losu nikogo lepszego. Jednak los chciał im trochę namieszać. Gdy Alfa ze sfory dziadzi dowiedział się, że ten ma partnera, postanowił mu na złość odebrać szczęście. Przyszedł do sfory i zgłosił, że dziadziuś uciekł. No i musiał zostać oddany w ręce tego Alfy. Oczywiście dziadek się nie poddał. Mimo dużych problemów, uratował dziadziusia, a nie było to proste. Na szczęście wszystko się dobrze skończyło. Jakiś czas później urodziła się moja ciocia i teraz żyją nadal szczęśliwie. Uważam, że ich historia jest cudowna. Dziadek nie tylko umiał wyzbyć się uprzedzeń, co do płci, ale także walczyć o swoją miłość... - nie mogłem więcej słuchać. Opowieść była faktycznie piękna, ale przede wszystkim uświadamiała mi, jak bardzo moja historia, wydawało mi się z każdym momentem, że nie ma pisanego szczęśliwego zakończenia. Wstałem z miejsca i wszedłem między drzewa, by móc odetchnąć.
***
Caleb

Stałem w cieniu. Niedaleko ogniska. Postarałem się jednak stanąć tak, by słyszeć o czym jest mówione. Historia, którą opowiadała dziewczyna, była naprawdę piękna, ale nie dało się nie zauważyć, jak bardzo poruszyła Lafayetta. Widząc ból na jego twarzy, chciałem móc go zmyć, coś zmienić. Wiedziałem, że to jednak nie możliwe. Nawet gdybym spróbował go poznać i zaakceptować, to po tym, co się dzisiaj dowiedziałem, co zrozumiałem, nie pozwalało mi. Patrzyłem, jak chłopak odchodzi od swoich przyjaciół, kierując się gdzieś głębiej w las. Szedłem za nim w bezpiecznej odległości. Gdy chłopak po pewnym czasie przystanął przy jednym z większych drzew w tym lesie, ja również się zatrzymałem. Przez chwilę rozglądał się, po czym usiadł, opierając się o pień i rozpłakał.
- O rany, ale ze mnie sierota. Nie potrafię nawet pohamować łez. Dopiero minął jeden dzień od moich urodzin, a mnie wydaje się, jakby rok - mówił do siebie, starając się w tym samym momencie zatamować potok łez. - Pewno to wszystko byłoby prostsze, gdyby to moja siostra żyła. - aż otworzyłem oczy ze zdziwienia. Skąd mu przyszedł taki pomysł do głowy? - Skoro mój partner od zawsze lubi kobiety, to prościej by było, gdybym taką był - mruknął, po czym ułożył się wygodniej pod tym drzewem i po prostu zaczął patrzeć w gwiazdy. W tym momencie wyglądał po protu niesamowicie. Jego oczy świeciły się, niczym te gwiazdy na niebie. Jego delikatna postura zachęcała wręcz do przytulenia i zaopiekowania się nim. Przez dłuższy czas patrzyłem, jak Lafayette, coraz bardziej odprężony, wpatruje się w niebo. Gdy jednak zaczął się przechylać w lewą stronę z zamkniętymi oczami, podszedłem do niego cicho i ostrożnie wziąłem na ręce. Brunet, gdy tylko to wyczuł, wtulił się w moje ramiona z delikatnym pomrukiem. Widać było, że od razu rozpoznał, kto jest blisko niego. Drogę do miejsca, w którym jego znajomi rozpalili ognisko, przeszedłem dość szybko. Wszyscy imprezowicze gdzieś się zbierali. Po chwili doszedłem do wniosku, że pewnie szukać zguby, która ja przyniosłem.
- Alex? - chłopak od razu się odwrócił, a gdy tylko zobaczył, kogo trzymam w ramionach, odetchnął i podszedł do mnie. Przekazałem mu chłopaka, choć musiałem przed sobą przyznać, że robiłem to niechętnie.
- Gdzie go... - zaczął chłopak, ale ja tylko pokręciłem głową.
- Nie martw się. Nic mu nie jest. Przez dłuższy czas po prostu patrzył w niebo, ale w końcu zasnął - powiedziałem i odszedłem w swoją stronę.
~*~*~*~*~*~*~*~
Od kilku dni obserwowałem Lafayetta. I z każdym dniem docierało do mnie, że chłopak został mi wybrany wręcz idealnie. Jego uśmiech, to jak każdemu chciał pomagać, czy jak zajmował się swoją siostrą, imponowało mi. Chciałem o nim wiedzieć coraz więcej i żeby on o mnie wiedział wszystko. Ale gdy to przychodziło mi do głowy, czułem, jak przez plecy przebiegał mi dreszcz. Powiedzieć mu o sobie wszystkiego nie wchodziło w grę, więc zbliżenie do niego też nie, a to sprawiało mi coraz większy ból. Po dwóch tygodniach takiej męczarni, postanowiłem odejść. Miałem tylko nadzieję, że nie skrzywdzę aż tak bardzo Lafayetta, bo on nie zasługiwał na żadne krzywdy.
Wieczorem spakowałem potrzebne mi rzeczy i wyszedłem z domu. Szedłem już w stronę ścieżki prowadzącej na drogę do miasta, gdy nagle natchnęło mnie, by pójść w jeszcze jedno miejsce. Tam, gdzie nieświadomie zniszczyłem sobie możliwość szczęścia.

***
Lafayette
Od momentu, gdy usłyszałem od Felixa, że to Caleb przyniósł mnie z lasu, nie umiałem opanować rosnącej we mnie nadziei. Nadziei na to, że ten przystojny mężczyzna zaakceptuje mnie i pozwoli do siebie zbliżyć.
Przez kilka kolejnych dni, czułem wyraźnie czyjąś obecność na każdym kroku. A przez to, czułem się, jakby bardziej związany z nim.
Ale gdy któregoś wieczora poczułem ukłucie bólu, przestraszyłem się nie na żarty. W głowie kołatała mi się tylko jedna myśl... Chce mnie zostawić. Czym prędzej zerwałem się z miejsca i pognałem na dwór, nie zwracając uwagi na pytania zadawane przez rodziców. Czym prędzej przemieniłem się i pobiegłem, ile sił miałem w czterech łapach. Nie rozumiałem, skąd wiem, w którą stronę biec, ale nie przejmowałem się tym teraz. Gdy wreszcie znalazłem się u celu, przybrałem z powrotem ludzką postać i wyszedłem zza zarośli. Caleb stał przed Wilczą Jamą. Tata opowiadał mi o tym miejscu. Ponoć tu został porwany Alex i to tu stała się ta tragedia. Spojrzałem na mężczyznę. Wyglądał na... załamanego. Podszedłem do niego niepewnie i odezwałem się.
- Dlaczego... ty chcesz mnie zostawić? - zapytałem, pierwszy raz odzywając do niego bezpośrednio. Blondyn podniósł na mnie wzrok i pokręcił głową.
- Nie chcę. Już nie chcę, ale muszę... muszę, bo... ech, i tak nie zrozumiesz. - poczułem, jak zbiera mi się na płacz.
- Dlaczego nie zrozumiem?! Bo jestem za młody i głupi?! Bo nie chcesz takiego kogoś jak ja?! Chłopaka?! Wyjaśnij mi, dlaczego... DLACZEGO nie możemy być razem?! Czy ja nie mogę być szczęśliwy i zobaczyć, co to znaczy być kochanym?! Mój przyjaciel może być z moim kuzynem tak cholernie szczęśliwy, moi rodzice mogą?! Cholera, cała moja rodzina może, a ja nie?! Powiedz, co jest nie tak, czy to dlatego, że to ja... żyję? - ostatnie pytanie wyszeptałem, padając na kolana. Caleb wpatrywał się we mnie szeroko otwartymi oczami. Po chwili jednak przyklęknął obok mnie i ujął delikatnie moją głowę.
- Nie, to nie jest tak. Po prostu... Dobra. Widzisz, szesnaście lat temu, ja znalazłem tego Lucasa właśnie tutaj. On mówił, jak to bardzo zależy mu na Nathanielu i jak bardzo chciałby z nim porozmawiać. Przeprosić za to, co wcześniej zrobił, bo on go kocha. A że ja sam cierpiałem na jednostronną miłość, postanowiłem mu pomóc... - powiedział, patrząc mi w oczy. - To, co się tu stało, to moja wina, bo mu uwierzyłem, będąc po prostu zranionym. Ja po prostu nie wyobrażam sobie teraz, bym mógł być z tobą po tym, co zrobiłem. - słysząc to, nie mogłem się powstrzymać i rzuciłem w jego ramiona.
- Proszę, nie patrz na przeszłość. Wiem też, że moi rodzice będą w stanie ci wybaczyć. Więc proszę, zostań. Nie zostawiaj mnie. Chcę cię poznać i być przy... - jego ciepłe usta na moich szybko mnie uciszyły. Zadowolony przymknąłem oczy.
 ,,Nareszcie. Czyżby zaczynała się moja wymarzona bajka?”

*sześć lat później*
Szedłem razem z Calebem przez las. Niedawno przeszliśmy rytuał połączenia i czułem, że moje życie może się toczyć już tylko lepiej. Aktualnie pomagałem mojemu mężowi szukać wilka, który ukrył się gdzieś u nas w lesie. Był to samotny osobnik, który musiał mieć jakieś problemy psychiczne, ponieważ zaatakował już trzech zmiennych i cztery zmienne, spodziewające się dziecka. Nie podobało się to nikomu. Na szczęście, jak na razie, nie było ofiar śmiertelnych i zarówno zmiennym, jak i ich dzieciom, nic nie zagrażało, ale Adrian i tata nie wyobrażali sobie tego tak pozostawić.
- Nadal uważam, że nie powinieneś ze mną tu być - powiedział mężczyzna, rozglądając się uważnie. Nagły szmer spowodował,, że oboje napięliśmy wszystkie mięśnie. Zza drzew wyszedł wysoki mężczyzna, a raczej wilczy mężczyzna. Wyglądał dokładnie, jak ci z opowieści niektórych ludzi o wilkołakach. Patrzył na nas czerwonymi oczami, powarkując. Po chwili do mnie dotarło, że on coś mówi.
- Ona... była moja... moja! ... a znalazła tego... swojego... bękarta... zepsuł ją. To coś... żyjące, to zło! - zaczął powarkiwać coraz głośniej, przyglądając się nam. Jednak po tym, co on mówił, byłem prawie pewny, że nas nie zaatakuje. Przecież żaden z nas nie spodziewa się dziecka. Jakie więc moje było zdziwienie, gdy jego kły i pazury się wydłużyły, a on zaczął biec centralnie na mnie... O, Luno.
- Lafayette! Nie stój tak, biegnij! Zajmę go! - gdy tylko dotarły do mnie słowa Caleba, czym prędzej ruszyłem w stronę, z której słyszałem głosy innych osób tropiących. Gdy tylko do nich dobiegłem, zacząłem czym prędzej mówić.
- Znaleźliśmy go! Caleb go zajmuje, ale może dłużej nie dać rady! - wszyscy ruszyli za mną, a ja czułem, jak coraz większy strach wkrada się do mojego serca. Gdy dotarliśmy na miejsce, poczułem, jak bierze mnie na wymioty. Mój mąż, mimo że cały, to był jednak poraniony i ubrudzony krwią. Wszyscy wzięli się za unieruchamianie chorego zmiennego. Po chwili już było po problemie, a ja centralnie zwymiotowałem. Było to dla mnie za dużo. Gdy tylko tata się przy mnie pojawił, jęknąłem i powiedziałem:
- Tato, przypomnij mi, bym następnym razem nie wpadał na głupie pomysły i nie szedł z wami. - ojciec kiwnął głową, po czym jako alfa rozporządził zadaniami, a mnie pomógł pozbierać się do kupy.
W domu siedziałem jak na szpilkach, obawiając się o obrażenia Caleba. Tata tylko chichotał rozbawiony, zapominając, jak się zachowywał, gdy z ojcem coś było nie tak.
- Co się tam tak właściwie stało? - zapytał.
- Szliśmy i rozmawialiśmy. Znaczy, Caleb narzekał, że nie rozumie, dlaczego w ogóle zdecydowałem się z nimi iść. Nagle jednak usłyszeliśmy jakiś hałas i pojawił się ten wilk... potem próbował się na mnie rzucić, ale Cleb odwrócił jego uwagę, a ja poszedłem po pomoc. - tato, gdy to usłyszał, spojrzał na mnie szeroko otworzonymi oczami, by w następnej chwili wcisnąć mnie do lekarza. Nie trudno chyba się domyślić, co się dowiedziałem. Taaa... drugi miesiąc.
Gdy wreszcie mogłem wejść do Caleba, podszedłem do niego i mocno przytuliłem.
- A ty co? Widzisz, mówiłem, nie leź ze mną. Z tobą to same kłopoty. - ja rozbawiony tylko kiwnąłem głową, nie mówiąc mu nic, ciesząc się równocześnie, że nic mu nie jest. Bo co ja bym zrobił bez niego? Przecież został mi przeznaczony na wieki.

****No i to już definitywny koniec. Przypominam o nowym opku i zachęcam do komentowania :*

8 komentarzy:

  1. Wspaniałe ale za krótkie:(
    Chce więcej :(
    Ale na poważnie brakowało mi trochę reakcji Rafaela i Nathaniela na nowiny o tym jaki udział miał Caleb w porwaniu.
    Ale całość i tak super.
    Żal mi, że musze się już pożegnać definitywnie z wilczkami.
    Mam nadzieje, że jeszcze kiedyś wrócisz w te klimaty :)

    Pozdrawiam
    lucynaleg

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepiękna historia, tylko szkoda, że taka krótka :)
    Dużo weny:)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cholera. A miałam nadzieję na nowe opowiadanie o tych dwóch. Ech. Później zerknę na nowe opowiadanie :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudo !! Kocham to opowiadanie ! I wilkołaki <3 .
    /Hans

    OdpowiedzUsuń
  5. Piękne, ale za mało mi tej historii. :) Popłakałam się. Ech, cała ja. :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam,
    no tak całe życie Celeb, szukał partnerki a okazało się, że los zesłał mu partnera, który okazał się synem jego alf... Lffayed mu wybaczył, że przez to, że zaufał Lucasowi, stracił swoją siostrę bliźniaczkę, ciekawe jak rodzice zareagowali...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  7. Żądam następnej części... Nwm, może "Kwiat przyjaźni" to jest next? Przeczytam, ale pomyśl nad następną częścią *mina nieszczęśliwego szczeniaka* bo oni wszyscy są tacy... awww ^^
    Teraz nie mam głowy do komentarzy, ale najważniejsze przekazałam:)
    Azusa^^

    OdpowiedzUsuń
  8. Hejeczka,
    wspaniały tekst, całe życie Celeb, szukał partnerki a los zesłał mu partnera ;) który okazał się synem jego alf... Laffayed mu wybaczył, że przez to, że zaufał Lucasowi, stracił swoją siostrę bliźniaczkę, ciekawe jak rodzice zareagowali...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń